Grzechy młodości. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Grzechy młodości - Edyta Świętek страница 7
Wspomnienia minionego popołudnia wracały nieprzyjaznymi falami.
Gdyby tylko mogła cofnąć czas do momentu, kiedy Dereń poprosił, by z nim poszła na przechadzkę! Albo chociaż do chwili, gdy ją pocałował. Trzasnęłaby go wtedy w twarz ze wszystkich sił. Wojciech podbiegłby i dołożył Romkowi od siebie. Ona wyszłaby na ofiarę napastowania. Wróciłaby z mężem do domu, lamentując nad niegodziwością, jaka ją dotknęła. Po kilku dniach obydwoje zapomnieliby o całej sprawie. Co najwyżej mąż przestałby w ogóle utrzymywać stosunki koleżeńskie z tamtym człowiekiem. A ponieważ już wcześniej unikali jego towarzystwa, nie odczuliby w żaden sposób całkowitego ucięcia znajomości.
Ale się porobiło! Łkała w poduszkę. Jak mam go przekonać, że jestem niewinna? Przecież od dawna nie mam nic wspólnego z Dereniem! Musi mi uwierzyć. Musi! Może wróci, jak ochłonie?
Nie zmrużyła oczu nawet na minutę. Rano wstała sponiewierana bezsennością. W kuchni spotkała matkę. Ta wcisnęła w jej dłoń kubek z prawdziwą kawą, choć zwykle o tej porze w ich mieszkaniu gotowano zbożową.
– Wypij, dobrze ci zrobi. Wiem, że nie spałaś w nocy, bo i ja nie mogłam usnąć. Słyszałam kilka razy, jak wstajesz i chodzisz po pokoju – oznajmiła Franciszka.
– Dziękuję, mamusiu. Jesteś kochana.
Trzeciakowa poklepała ją po ramieniu.
– Będzie dobrze, córeczko. Nie wy pierwsi i nie wy ostatni. Każde małżeństwo prędzej czy później przeżywa jakieś trudne chwile – wyszeptała z obawy, by dzieciaki, które już powstawały z łóżek, nie usłyszały czegoś, co nie jest przeznaczone dla ich uszu.
Agata zwiesiła głowę. Tak bardzo chciała, by ziściły się słowa rodzicielki, choć po gruntownym przemyśleniu sprawy nabrała wątpliwości.
Wypiła kawę tak szybko, że niemal poparzyła sobie usta. Napar był mocny, matka nie pożałowała na niego cennych ziaren. Z myślą o zrobieniu dolewki odłożyła biały kubek z sinym napisem „Społem” na kuchenny stół. Zamierzała ją wypić po wykonaniu porannej toalety. Zanim jednak, jak co rano, zaczęła popędzać Beatę, by ta opuściła łazienkę, wróciła do pokoju na papierosa.
Przez chwilę stała w oknie, wciągając dym głęboko w płuca. Nie potrafiła zapanować nad drżeniem dłoni.
– Co za idiota wymyślił powiedzenie, że dzień mądrzejszy od nocy? Jestem równie głupia teraz, jak kilka godzin temu – burknęła sama do siebie. Stłumiła szloch, który narastał w jej gardle. Pora na łzy minęła. Czekało ją wyjście do pracy i zachowanie stoickiego spokoju podczas zajęć lekcyjnych.
Do szkoły weszła tuż przed pierwszym dzwonkiem. Celowo się nie spieszyła, nie chciała obnosić ponurej miny i zmęczonej twarzy w pokoju nauczycielskim.
Pierwsza godzina wypadła z piątą b. Polonistka zdążyła zapomnieć o zaplanowanym temacie lekcji. Otwarła podręcznik, przez chwilę spoglądała na niego z bezsilnością. Miała mętlik w głowie i pragnęła znajdować się w jakimkolwiek innym miejscu.
– Wyciągamy kartki – powiedziała w końcu. – Zrobimy sobie mały sprawdzian z tego, co było w czwartej klasie.
W odpowiedzi usłyszała zbiorowy jęk.
– Ależ psze pani! Rok szkolny trwa dopiero od tygodnia. Prosimy o litość! – krzyknął jakiś odważniejszy uczeń.
– Bez dyskusji! – ucięła błagania, a potem podyktowała kilka pytań.
Pierwsza przerwa była krótka, trwała zaledwie pięć minut. Czasu wystarczyło jedynie na wymianę dziennika.
Agata czuła nieprzyjemne ćmienie w skroniach i gorycz na języku. Od rana była tylko o kawie i paru papierosach. Zdążyła przed chwilą wypalić klubowego, jeszcze miała w ustach nieprzyjemny posmak nikotyny.
Znowu powtórzyła się historia z poprzedniej lekcji. Kobieta zerknęła w notatki, a potem poleciła uczniom schować zeszyty oraz książki do teczek, a na ławkach pozostawić wyłącznie długopis i arkusz papieru.
Podczas trzeciej godziny przypadały zajęcia z czwartoklasistami. Dla niej byli to nowi uczniowie, jeszcze ich nie znała, miała z nimi styczność zaledwie od tygodnia. Tym zafundowała długie dyktando, które odczytała monotonnym głosem ze swojej broszury dydaktycznej.
Gdy uczniowie opuszczali klasę, usłyszała kilka cichych komentarzy:
– Ale kosa! Będzie ciężko.
– No, strasznie ciśnie od samego początku.
– Oj, nie będziemy mieli życia.
Wzruszyła ramionami. Od roku, może od dwóch lat, odczuwała obojętność. Kiedyś zależało jej, by mimo stawianych przez nią surowych wymagań dotyczących poziomu wiedzy podopiecznych, zaliczano ją do grona lubianych belfrów. Teraz to już nie miało znaczenia. Uczniowie przychodzili do szkoły na jakiś czas, potem odchodzili, a w ich miejsce pojawiały się nowe twarze. Oni wciąż młodzi, ona coraz starsza. Oni hałaśliwi i rozleniwieni, z głowami pełnymi pomysłów na różne psikusy, ona zmęczona. Coraz łatwiej wpadała w irytację, zaczynało jej brakować cierpliwości do różnego rodzaju wymówek, które miały tuszować lenistwo, zapominalstwo czy bezmyślność.
Nim dotarła do pokoju nauczycielskiego, skorzystała z toalety. Myjąc dłonie, zerknęła w lustro. Rano odpuściła sobie zrobienie makijażu i układanie włosów, więc tafla demaskowała wszystkie mankamenty jej urody. Odbijała smutną, poszarzałą twarz trzydziestosześciolatki z podkrążonymi oczami. Rzeczywiście Kostowa wyglądała źle, a jasne kosmyki gładko uczesanych zazwyczaj włosów postrzępione były na końcach i chaotycznie sterczały.
Co takiego ten idiota we mnie widzi, że od lat nie daje mi spokoju? Naprawdę musiał rozwalić moje małżeństwo?
– Cześć, Agato! – przywitała ją Kornelia Stolarska. – Nie widziałam cię wcześniej. Dopiero teraz przyszłaś?
– Nie. Mam zajęcia od ósmej.
– No to gdzie przepadłaś na niemalże cały dzień? – Obrzuciła Kostową uważnym spojrzeniem. – Szewski poniedziałek był wczoraj – skomentowała skwaszoną minę polonistki.
– Ja mam szewski wtorek – stwierdziła.
– Słyszałam coś na ten temat – zachichotała Wanda Michalak, fizyczka. – Miałam teraz godzinę wychowawczą. Podobno dałaś w kość mojej klasie, fundując im solidny sprawdzian.
– Wakacje dobiegły końca. Czasami trzeba ściągnąć młodzież z obłoków na ziemię. Może nikt nie potłucze sobie przy tym tyłka.
Wystarczy, że ja jestem poturbowana – dokończyła w duchu.
ROZDZIAŁ