Echo z otchłani. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Echo z otchłani - Remigiusz Mróz страница 17
– Wybierasz się gdzieś? – zapytał go Jaccard.
– Muszę sprawdzić konchę.
Wziął obie części i usiadł na miejscu dla pasażerów. Nozomi natychmiast do niego dołączyła. Obserwowała, jak z pietyzmem bada zniszczenia. Wyraz jego twarzy nie świadczył o niczym dobrym.
Dotarli na orbitę w milczeniu, po czym prom na autopilocie zadokował do okrętu.
– Przykro mi, Ellyse – odezwał się główny mechanik. – Alhassan miał rację. To nie do naprawy.
Wszyscy zaczęli wstawać ze swoich miejsc.
– Przecież potrafimy modyfikować geny – odparła Nozomi. – Naprawiać wady, które…
– Nie mamy już do tego sprzętu. Poza tym nie wiemy, jak skonstruowana jest la’derach.
– Na ISS Challenger musi być odpowiednia aparatura.
– Być może.
– W takim razie…
– Brakuje mi odpowiedniej wiedzy – uciął Gideon i na moment zamilkł, czując na sobie błagalne spojrzenie radiooperatorki. – Wszystko, co mógłbym zrobić, to działanie po omacku.
– Mimo wszystko musisz spróbować.
Westchnął, a potem lekko skinął głową.
– Nie róbmy sobie nadziei – poradził.
Zgodziła się, po prawdzie jednak, kiedy tylko zabrali Håkona z tej planety, poczuła, że jest szansa, by go uratować. Było to nielogiczne, ale coś z tyłu głowy uparcie powtarzało jej, że to nie koniec.
Przenieśli Lindberga do kostnicy, a potem umieścili jego ciało w komorze chłodniczej. Gdy podłużna taca się zasunęła i drzwiczki za nią się zamknęły, Ellyse poczuła niepokój. Nagle cała nadzieja znikła i przez głowę przemknęło jej, że nigdy więcej nie zobaczy Håkona.
12
Dija Udin ocknął się w celi. Nie zdążył jeszcze na dobre otworzyć oczu, a już przeklinał pod nosem zdradzieckiego McAllistera i jego pobratymców. Poprzysiągł sobie w duchu, że wróci tam – i zabierze ze sobą ludzi z Amalgamatu. Kimkolwiek byli, z pewnością chętnie pomogą w urządzeniu krwawej łaźni.
– Wstawaj – rozległ się nieznany głos.
Alhassan obrócił się do pola siłowego oddzielającego celę od korytarza. Zobaczył postawnego mężczyznę, który wcześniej towarzyszył załogantom Kennedy’ego. Nie patrzyło mu z oczu dobrze.
– Powiedziałem…
– Słyszałem, co z siebie wydałeś, drągalu. Ale istoty wyższego rzędu co do zasady nie reagują na komendy wydawane przez te z niższego. Poczytałbyś trochę mądrości swoich przodków, tobyś zrozumiał.
Hans-Dietrich wydawał się nieporuszony obrazą. Stał przed nim z rękoma skrzyżowanymi za plecami i patrzył na niego obojętnie. Alhassan nie miał zamiaru się podnosić – podsunął się do ściany, a potem oparł o nią plecami.
– I co teraz? – zapytał. – Wejdziesz tu i wytłumaczysz mi, że nie jesteś podwórzowym kundlem, za którego cię mam?
Gerling milczał, nie poruszywszy się ani o krok. Dija Udin spojrzał na niego spode łba i ostentacyjnie westchnął.
– No? – rzekł. – Z czym do mnie przychodzisz?
Hans-Dietrich najpierw sięgnął do kabury, a potem zbliżył się do panelu kontrolnego. Dezaktywował pole siłowe i wyciągnął browninga, który musiał być standardowym wyposażeniem na ISS Wolszczan.
Milczący dryblas nie musiał się odzywać. Alhassan zrozumiał, po co przyszedł.
– W porządku, w porządku, wstaję – powiedział, podnosząc się.
– Pod ścianę.
– Nie zastrzelisz mnie chyba ot tak, co?
Hans-Dietrich nie odpowiedział. Uważnie mu się przyglądał, jakby tylko czekał na nieroztropny ruch ze strony więźnia.
– Powinienem mieć prawo do apelacji. Nie wspominając już o dobrym adwokacie.
Gerling podniósł broń i Dija Udin mógł spojrzeć w jej lufę.
– Zaraz, no…
– Decyzją sądu polowego zostałeś skazany za zbrodnię przeciwko ludzkości.
Alhassan wątpił, by ktokolwiek na pokładzie Kennedy’ego był świadomy, co dzieje się w karcerze. Gdyby było inaczej, zapewne za plecami Hansa-Dietricha ustawiłby się wianuszek entuzjastów.
– Powiadom Jaccarda – odezwał się słabo Dija Udin. – Ma prawo wiedzieć, co dzieje się na pokładzie jego okrętu. To święta zasada.
Niemiec wydawał się nieprzekonany.
– Narobisz sobie problemów – dodał Alhassan.
– Działam z rozkazu pułkownik Romanienko – odparł beznamiętnie Gerling i zmrużył oko, celując w głowę skazańca.
Dija Udin stwierdził, że najwyższa pora żegnać się z tym światem. Ciekaw był, co czeka go po śmierci. Jeśli islam zakłada, że istota zbudowana, a nie stworzona, może wkroczyć do nieba, to będzie przechadzać się po pięknych gajach w towarzystwie jeszcze piękniejszych hurys. Niebo było otwarte dla wszystkich wierzących, jednak trudno było powiedzieć, czy także dla niego.
Czy była to prawdziwa wiara, czy programowanie mające na celu stworzenie wiarygodnego muzułmanina? Na to pytanie Dija Udin nie znajdował odpowiedzi. Nie był zresztą pewien, czy powinien. Może w przypadku ludzi to także była kwestia programowania.
Dostrzegł, jak Hans-Dietrich przygotowuje się do strzału.
Koniec nadejdzie szybko. Ten człowiek sprawiał wrażenie profesjonalisty – padnie tylko jeden strzał.
Chyba że…
– Poczekaj! – krzyknął Alhassan, unosząc dłonie. – Mogę się przydać! Mogę wszystko zmienić!
Dlaczego wcześniej nie pomyślał o tym, co może zaproponować? Może istniała jakaś blokada w umyśle, która puściła dopiero, gdy uruchomił się instynkt samozachowawczy? Dija Udin przeklął się w duchu, odrywając wzrok od lufy i patrząc w oczy swojego kata.
– Strzel, a zaprzepaścisz jedyną szansę.
– Na co?
– Na to, żeby wszystko naprawić. Żeby odwrócić bieg wydarzeń – powiedział już spokojniej.
Gerling