Echo z otchłani. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Echo z otchłani - Remigiusz Mróz страница 3
– Jest zmęczony.
Major oderwał wzrok od Ziemi i przeniósł go na Ellyse.
– Nie wydaje mi się – powiedział. – A jako dowódca muszę trzymać rękę na pulsie. Zamierzam podłączyć go do sprzętu w ambulatorium.
– Myślę, że nie będzie z tym żadnego…
Nozomi nagle urwała, gdyż rozległ się dźwięk alarmowy z komputera pokładowego. Najbliższy pulpit w ścianie natychmiast rozbłysnął, wyczuwając obecność oficera dowodzącego. Loïc aktywował wyświetlacz i zdębiał.
– Co on wyprawia? – rzucił.
Ellyse zerwała się na równe nogi, poniewczasie orientując się, że nie ma co pędzić na mostek. Został doszczętnie zniszczony w wymianie ognia z Diamentowymi, zresztą wciąż zalegały na nim ich ciała.
Loïc wbił wzrok w jej oczy.
– Co on robi, do cholery? – powtórzył. – Zatrzymaj go!
Nozomi patrzyła na oddalający się prom, obawiając się najgorszego. Jeszcze zanim pogrążyli się w diapauzie, Håkon wspomniał o możliwości zrehabilitowania Dija Udina. Być może właśnie wcielał plan w życie.
Klnąc pod nosem, Jaccard uruchomił procedurę budzenia załogi, a potem popędził do maszynowni. Ellyse ruszyła w ślad za nim, ledwo dotrzymując mu kroku. Zatrzymali się dopiero w windzie.
– Mów, póki jeszcze możesz – syknął dowódca, nawet na nią nie patrząc.
– Nie mam pojęcia, co się dzieje, panie majorze.
– Wiedziałaś, że coś z nim nie w porządku!
– Tak, ale…
– Mów wszystko, co wiesz.
– Zaczął częściej nosić konchę i, owszem, wyglądał na bardziej zmęczonego, ale…
– Zabrał go – wszedł jej w słowo Loïc. – Zabrał tego zdrajcę.
Uderzył pięścią w ścianę windy, a potem zacisnął usta, aż zbielały.
– Dorwę go, Ellyse. Ich obydwu.
Radiooperatorka nie odzywała się, czekając, aż winda dotrze na niższy pokład. Gdy tylko drzwi się rozsunęły, Jaccard wybiegł na korytarz i puścił się pędem do maszynowni. Nie było tu jeszcze zbudzonych: Gideona i Sang, ale komputery pracowały. Dowódca zatrzymał się przed jednym z nich, a potem aktywował system obronny okrętu.
– Panie majorze…
– Wydałem jasny rozkaz: nie ruszać się ze statku!
Ellyse nie sądziła, by posunął się do strącenia wahadłowca. Wprawdzie trudy sytuacji zbierały żniwo w każdym z nich, ale Loïc nie należał do ludzi, którzy działali pochopnie. Dał upust emocjom i zapewne na tym się skończy. Nozomi stanęła obok, przyglądając się ekranom.
– Co on robi? – zapytał Jaccard. – Co zamierza?
– Jest przekonany, że koncha może pomóc Alhassanowi.
Dowódca wyglądał, jakby miał zamiar ją także ukarać za samowolkę Skandynawa. Zamknął oczy, najwyraźniej wreszcie uświadamiając sobie, że nerwy działają na jego niekorzyść. Zrobił kilka głębokich wdechów i wydechów.
– Jak? – spytał. – Jak koncha miałaby mu pomóc?
– Kiedy ostatnim razem o tym wspominał, zamierzał ją przeprogramować.
– Tak, tyle pamiętam – powiedział Loïc, nadal wpatrując się w kontrolki systemu obronnego. – Przebąkiwał coś o odkupieniu win. Ale nic nie wspomniał o sposobie.
Gideon Hallford wpadł do maszynowni, po czym zdezorientowany rozejrzał się wokół i podbiegł do dwójki załogantów. Szybko przekonał się, w czym tkwi problem.
– Håkon? – zapytał, z trudem łapiąc oddech.
Nozomi skinęła głową, patrząc na jego poharatane oblicze. Efekty noszenia konchy przedstawiały się na nim znacznie gorzej niż na Lindbergu. Główny mechanik spodziewał się, że na Ziemi znajdą technologię, która pozwoli mu wrócić do normalnego wyglądu, ale teraz musiał pogodzić się z tym, że został oszpecony już na zawsze.
– Możesz go zatrzymać? – zapytał dowódca, gdy kocmołuch zasiadał przed głównym panelem kontrolnym.
– Nie. Jest już za daleko.
– Może zdalnie?
– Zablokował połączenie.
– Wywołaj go – burknął Loïc, po czym się wyprostował. Hallford natychmiast nawiązał kontakt z promem. – Lindberg, masz ostatnią szansę, by wrócić na pokład. Nie mam zamiaru do ciebie strzelać, bo kierując się na planetę, sam sprowadzasz na siebie śmierć. Prędzej czy później zmienisz zdanie, ale będzie po wszystkim. Za moment zamykam właz i nie otworzę go, choćby kończyło ci się powietrze w promie.
Jaccard spojrzał na mechanika.
– Brak odpowiedzi – oznajmił Hallford.
– To samobójstwo – dodał dowódca.
Nozomi z trudem przełknęła ślinę, obserwując oddalającą się jednostkę.
– Jest ze mną Ellyse, więc jeśli chcesz, możesz się z nią pożegnać.
Wciąż odpowiadała mu jedynie cisza. Jaccard pokręcił głową, a potem nachylił się nad wyświetlaczem Gideona. Tymczasem do maszynowni dotarła Channary Sang z berettą w gotowości.
– Co się dzieje? – zapytała.
Loïc zignorował ją i zwrócił się do głównego mechanika:
– Dokąd lecą? Masz trajektorię?
Hallford kiwnął głową, wyświetlając na głównym ekranie kurs wahadłowca. Cienka linia prowadziła z hangaru Kennedy’ego na półkulę południową, gdzieś pomiędzy Afrykę a Amerykę Południową.
– Tristan da Cunha – powiedział Gideon, robiąc zbliżenie. Ich oczom ukazała się niewielka wulkaniczna wyspa, niemal w całości górzysta. Jedynym płaskim terenem było północno-zachodnie wybrzeże. – Stamtąd przyszedł pierwszy SOS.
– Co wiemy o tym miejscu?
– Niewiele – odparł kocmołuch, kręcąc głową. – Gdy Kennedy opuszczał Ziemię, było tam kilkuset mieszkańców. Wszyscy cierpieli na szereg chorób wynikających z ograniczonej puli genetycznej. Zbyt dużo bliskiej