Ucieczka do Meksyku. Jennie Lucas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ucieczka do Meksyku - Jennie Lucas страница 4
‒ Jeśli jest moim synem, zabiorę was oboje do Hiszpanii. Niczego wam nie zabraknie. Zamieszkacie w moim zamku.
‒ Nie poślubię cię za żadną cenę!
‒ Ślub? A kto o tym mówi? Choć oboje wiemy, że wyszłabyś za mnie po sekundzie, gdybym cię poprosił.
Pokręciłam głową.
‒ Co mógłbyś mi zaoferować? Pieniądze? Zamek? Tytuł? Nie potrzebuję tego.
Pociemniały mu oczy.
‒ Nie zapominaj o seksie. Gorącym i niewiarygodnym.
Popatrzył na mnie ponad główką naszego dziecka. Poczułam nagle, jak moje ciało napręża się i rozpływa jednocześnie.
‒ Wiem, że pamiętasz, jak było między nami – oznajmił stłumionym głosem. – Ja też.
‒ Tak – przyznałam szeptem. – Ale czy ma to znaczenie? Bez miłości… to jest puste. Wiesz o tym. Pieniądze, pałace, tytuł… tak, nawet seks… przyniosło ci to kiedykolwiek szczęście?
Patrzył na mnie. Przez chwilę słychać było tylko stukot deszczu o dach, kwilenie naszego dziecka i łomot mojego serca. I nagle, po raz pierwszy, Alejandro popatrzył – tak naprawdę – na naszego syna. Potem pogłaskał delikatnie jego główkę. Płacz dziecka ustał jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej; obaj, ojciec i syn, popatrzyli na siebie tymi samymi oczami, z tym samym wyrazem twarzy. Miguel niespodziewanie dotknął nosa Alejandra, który parsknął śmiechem i spojrzał na małego ze zdziwieniem, a potem na mnie. Chłodno.
‒ Przeprowadzimy badanie DNA. Natychmiast.
‒ Oczekujesz, że zgodzę się na pobranie krwi mojego dziecka, żeby udowodnić coś, czego nie chcę udowadniać? Albo wierzysz, że jest twoim synem, albo nie! I zostaw nas w spokoju!
‒ Dosyć – oznajmił beznamiętnie.
Musiał wcisnąć jakiś ukryty guzik, bo w drzwiach pojawili się znienacka dwaj ochroniarze, po czym ruszyli przez wewnętrzne podwórze w stronę sypialni, którą dzieliłam z Miguelem.
‒ Dokąd idą? – spytałam.
‒ Zabrać rzeczy.
‒ Czyje?
Trzeci ochroniarz podszedł do mnie od tyłu i nagle wyjął mi Miguela z ramion.
‒ Nie! – krzyknęłam i rzuciłam się na mężczyznę, lecz Alejandro mnie chwycił.
‒ Jeśli badania DNA dowiodą, że nie jest moim synem, oddam ci go całego i zdrowego i nigdy więcej nie będę was niepokoił.
‒ Puszczaj! – Zmagałam się z nim, ale na próżno. – Ty draniu! Zabiję cię! Nie odbierzesz mi go…
‒ Jesteś taka pewna, że to mój syn?
‒ Oczywiście, że tak! Wiesz, że byłeś moim jedynym kochankiem.
‒ Wiem, że byłem pierwszym…
‒ Moim jedynym! Niech cię diabli! Miguel! – Coś zapaliło się w jego oczach, ale ja patrzyłam, jak ochroniarz znika za drzwiami z moim płaczącym dzieckiem. – Puść mnie!
‒ Obiecaj, że będziesz rozsądna, Leno – powiedział spokojnie.
Gdybym tylko miała tyle siły co on, walnęłabym go w twarz! Gdybym dysponowała fortuną, prywatnym odrzutowcem, armią ochroniarzy…
Edward.
Pomógłby mi? Nawet teraz? Czy byłabym gotowa zapłacić cenę?
‒ Nie chcę zabierać ci dziecka – zapewnił. – Ale muszę mieć pewność. I jeśli zamierzasz opierać się i krzyczeć…
Nagle znieruchomiałam i otarłam oczy.
‒ Będę spokojna, ale zanim zabierzesz go do Hiszpanii, czy moglibyśmy zatrzymać się w Londynie?
‒ W Londynie?
Skinęłam głową, starając się zachować spokój.
‒ Zostawiłam coś w domu Claudie. Chcę to odzyskać.
‒ Co to takiego?
‒ Dziedzictwo mojego syna.
Uniósł brew.
‒ Pieniądze?
‒ Moglibyśmy przy okazji pomówić z Claudie i zmusić ją, żeby się przyznała, jak próbowała nas oboje ograć. Może zdołamy potem sobie zaufać…
Skinął głową.
‒ Sam chciałbym omówić kilka spraw z twoją kuzynką.
Jego głos miał posępny ton. Teraz mu wierzyłam, że nie chciał poślubić Claudie. Może mimo wszystko nie zamierzał zrobić mi dziecka celowo. Ale pod jednym względem miałam rację. Wciąż zamierzał odebrać mi syna. Chciał go zatrzymać i wychowywać jako spadkobiercę w jakimś zimnym hiszpańskim zamku, dopóki nie zrobiłby z niego pozbawionego serca drania, takiego samego jak on. No i nie zamierzał się ze mną ożenić. Więc byłabym bezradna. Zbędna.
‒ Umowa stoi? – spytał. – Zgodzisz się na test i jeśli się okaże, że to mój syn, pojedziesz z nami do Hiszpanii?
‒ Najpierw odwiedzimy Londyn.
‒ Tak, ale potem Hiszpania. Słowo?
‒ Nienawidzę cię, i to szczerze.
‒ Nie dbam o to, i to szczerze. Słowo?
Spiorunowałam go wzrokiem.
‒ Tak.
Popatrzył na mnie i przez chwilę przebiegała między nami jakaś iskra. Zacisnął palce, potem puścił mnie niespodziewanie.
‒ Dziękuję – powiedział chłodno. – Za rozsądek.
Skrywając w sercu chłodną determinację, ruszyłam bez słowa za swoim dzieckiem. Alejandro sądził, że jestem jego własnością. Nie byłam jednak taka bezradna. Miałam w zanadrzu jeszcze jedną kartę, o ile byłam gotowa się nią posłużyć.
Dla syna?
Tak.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив