Córka gliniarza. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Córka gliniarza - Kristen Ashley страница 26
– Słucham.
Spojrzał szybko na mnie i podał mi telefon. Patrzyłam na jego komórkę osłupiała, ale wzięłam i przyłożyłam do ucha.
– Zostaw Matta w spokoju. On tylko wykonuje swoją robotę – usłyszałam głos Lee.
Oj tam, przecież chciałam go tylko trochę podenerwować… Ale skąd on…?
Niech go cholera.
– I na czym polega jego praca? – Czułam, jak mi skacze ciśnienie.
– Na pilnowaniu, żebyś nie została porwana i żeby nikt do ciebie nie strzelał.
– I żebym nie zrobiła nic głupiego?
– Również.
– A skąd wiesz, że próbowałam podrywu?
– Tajemnica zawodowa.
– Albo mi powiesz, albo wyjeżdżam do Wenezueli, zaszywam się w dżungli i tam nawiązuję romans z tubylcem.
Cisza, potem ciężkie westchnienie.
– Księgarnia jest na podsłuchu, zainstalowaliśmy kamery. Poprzedniej nocy.
– Co? Jak to?
– Pamiętasz naszą rozmowę wczoraj w kuchni?
Pamiętałam każdą rozmowę z Lee od czasu, gdy skończyłam pięć lat. A najlepiej te z ostatniej doby i wcale nie dlatego, że wydarzyły się niedawno.
– Tak.
– Terry Wilcox ma cię na swoim radarze… to niedobrze. Próbuję zapewnić ci bezpieczeństwo.
– Instalując pluskwy w księgarni?
– I robiąc wszystko inne, co mi przyjdzie do głowy.
Spojrzałam na Matta – sprawiał wrażenie rozbawionego.
– A czy ty pamiętasz rozmowę z dzisiejszego poranka, gdy wspomniałeś, że przyjedziesz, jak tylko skończysz? – zapytałam. Panowała cisza, ale nie potrzebowałam odpowiedzi. – Nie fatyguj się.
***
Ally i ja udałyśmy się pod dom Rosiego.
Matt jechał za nami; teraz siedział w SUV-ie i nas obserwował. Starałyśmy się nie zwracać na niego uwagi.
Jane wróciła z Evergreen. Ani śladu Duke’a albo Dolores, ale jak się wyraziła, miała okazję „popytać w sąsiedztwie”. Duke mieszkał w chacie z bali, otoczonej blisko dwoma hektarami świerków, więc nie wiem, jakie sąsiedztwo miała na myśli. Ale zapunktowała, mówiąc, że boczna droga prowadząca do jego domu wyglądała na mocno uczęszczaną ostatniej doby. I podobno widziano tam kogoś, kto przypominał Rosiego.
Czyli Rosie też szukał Duke’a, przynajmniej do wczoraj rano. Mogłyśmy tylko zgadywać, czy go znalazł, czy nie.
Stanęłyśmy na ganku i zastukałyśmy do drzwi. Rosie mieszkał sam, w bungalowie, który wymagał gruntowego remontu, ale i tak zawsze się zastanawiałam, jakim cudem stać go na ten wynajem; w końcu nie zarabiał u mnie kokosów. Dom stał na obrzeżach obrzeży Platte Park, ale nadal wystarczająco blisko parku i Pearl Street, żeby być drogim kąskiem.
Dziś już znałam rozwiązanie tej zagadki.
Za drzwiami panowała cisza, więc zajrzałyśmy przez okna. Byłam u Rosiego dziesiątki razy i teraz wszystko wyglądało tak samo.
– Szkoda tylko jego roślinek… Myślisz, że ktoś je podlewa? – zapytałam.
Ally wzruszyła ramionami, potem spojrzała na mnie z rozjaśnioną twarzą.
– Hej, znam kogoś, kto będzie wiedział!
– Kogo?
– Lee!
Trąciłam ją w ramię.
– Mądrala.
Postanowiłyśmy zrobić to, co Jane, czyli „popytać w sąsiedztwie”: stukałyśmy do drzwi i pytałyśmy ludzi, czy znają lub widzieli Rosiego.
Niestety, większość mieszkańców była w pracy, a ci, których zastałyśmy, ledwie go kojarzyli, a już zupełnie nikt go nie widział. Zdaje się, że nie był w okolicy specjalnie lubiany, mnie i Ally też traktowano z dystansem.
Jak się okazało, gdzieś pomiędzy moim porwaniem a dzisiejszym porankiem, Ally zdążyła zamówić wizytówki z naszymi nazwiskami i telefonami. Gdy podała pierwszą z nich, prawie się zakrztusiłam z wrażenia.
– Skąd je masz?
– Zadzwoniłam do Brody’ego i zrobił je zeszłej nocy, potem wrzucił mi do skrzynki pocztowej. Wypas, nie?
Dobry Boże…
Brody jest naszym przyjacielem z czasów liceum i maniakiem komputerowym. Pracuje w domu, robi gry na pecety i kosi spory szmal. Rzadko wychodzi, niewiele sypia, żyje na energetykach i chrupkach, robiąc zakupy wyłącznie w sklepach całodobowych.
Udałyśmy się znów do tamtego gościa (kontaktu na wypadek wypadku), którego obudziłyśmy wczoraj. Rosie zapisał go jako: Kevin „Kevster” James.
Kevster otworzył nam drzwi w brudnych dżinsach, czarnej koszulce z Hendrixem tak spłowiałej, że wyglądała na szarą. Nosił ją na bluzce termicznej z długimi rękawami, chociaż na dworze było dobre trzydzieści stopni.
Chyba znalazłyśmy człowieka, który opiekował się roślinkami Rosiego, hojnie częstując się próbkami.
– Cześć, laski – powitał nas.
Przedstawiłyśmy się, a on się uśmiechnął.
– O kurde! Słyszałem o was! – Odwrócił się do mnie. – Rosie nawijał o tobie cały czas, uważał, że wymiatasz! „Najlepsza robota, jaką miałem”, mówił, „pracuję dla rockowej dziewczyny!”
Po raz pierwszy od dwóch dni pomyślałam ciepło o Rosim.
– Ej! Co się stało z twoim okiem?
– Uderzył mnie jeden typ – poinformowałam.
– Mam nadzieję, że kopnęłaś go w jaja. – Kevster nachylił się, że obejrzeć moje siniaki.
– Ugryzłam go.
– Też nieźle – odparł, choć kopniaka w jaja najwyraźniej uważał za najlepszą formą zemsty. Cóż począć, wtedy potraktowali mnie już paralizatorem.
– Szukamy Rosiego – wyjaśniłam.