Córka gliniarza. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Córka gliniarza - Kristen Ashley страница 25
Jasne.
– Przypomnij mi, dlaczego my to w ogóle robimy? – spytała.
– Założyłam się z twoim bratem i nie chcę przegrać. – To nawet nie do końca było kłamstwo. Jeśli Lee znajdzie mojego baristę, stracę bardzo dużo: spokój ducha, poczucie rzeczywistości i takie tam.
– Czyli założyłaś się z nim, że znajdziesz Rosiego przed nim i oddasz torbę brylantów tamtym typom? – Przyjaciółka spojrzała na mnie, jakbym straciła rozum.
– No tak.
– Dziewczyno, przegrasz z kretesem.
Co za szczęście, że Ally zawsze kibicuje słabszym.
Drzwi do księgarni otworzyły się i do środka wpadła Andrea Cocetti.
Chodziła z nami do szkoły i należała do paczki. Podobno obściskiwała się z Richim Samborą za kulisami po koncercie Bon Jovi, ale ta plotka nigdy nie została ani oficjalnie potwierdzona, ani zdementowana. Nam dwóm Andrea wyznała w tajemnicy, że nic takiego się nie wydarzyło, więc, również w tajemnicy, nadal miałam przewagę dzięki kontaktowi z Joe Perrym.
Kumplowałyśmy się, ale rzadko widywałyśmy. Andrea wyszła za mąż dwadzieścia minut po skończeniu szkoły (teraz nazywała się Moran) i miała czworo dzieci. Gromadka maluchów, zwłaszcza takich diabłów jak Andrea, była niezłym powodem, żeby nie widywać się zbyt często.
Weszła do księgarni, pchając wózek i trzymając drugie dziecko za rękę, trzecie szło samo. Na ramieniu duża torba à la sportowa i druga – wypchana pieluchami. Wyglądało to tak, jakby wszystko było tylko akcesoriami, nie wyłączając dzieci.
– Jesteś z Lee Nightingale’em! – zawołała. Kilkoro klientów, którzy siedzieli opodal, czytając i sącząc kawę w spokoju, podskoczyło i spojrzało na nią. – Czemu nic nie mówiłaś?!
Andreę również wciągnęłam w kilka moich sercowych akcji, więc wiedziała o wszystkim. A że widniała na liście Kitty Sue do wysyłania kartek bożonarodzeniowych, to znalazła się też na liście osób do obdzwonienia. Najwyraźniej jednak w drugiej fali telefonów, skoro przyszła dopiero dziś.
– To się stało wczoraj – wyjaśniła Ally.
Andrea ją zignorowała.
– Zrobiliście to już? – spytała, nadal mocnym, donośnym głosem; klienci przenieśli wzrok na mnie.
Westchnęłam.
– Powoli się przymierzamy.
– Powoli? – Popatrzyła na Ally, potem na mnie, miałam wrażenie, że oczy wyskoczą jej z orbit. – Ja… ty… – zabrzmiało to tak, jakby się dusiła, zaczynałam się martwić. – To niemożliwe! Nie da się tego robić powoli! Zresztą Lee Nightingale nie działa „powoli”. W jednej chwili na ciebie patrzy, w drugiej znika z kokardką z twoich majtek, zabraną na pamiątkę.
Rany, miałam nadzieję, że to nie stanie się aż tak szybko.
O czym ja myślę? I tak nie miałam zamiaru się przekonać.
– Nieprawda – wtrąciła się Ally. – Mówi się, że zabierał satynowe kokardki ze staników. W końcu majtki rzadko mają kokardki, a staniki często, czasem inne ozdóbki. Podobno brał wszystkie.
– Chyba żartujesz – wymamrotałam po chwili milczenia. Nie chciałam skończyć jako satynowa kokardka pośród setek innych w szufladzie Lee.
Wzruszyła ramionami.
– Tak głosi plotka.
– Widziałaś? Ile ich jest? – zainteresowała się Andrea.
– Nie widziałam. To jedynie pogłoski, ja je tylko dementuję. Może jak Indy przestanie się przymierzać, to się dowiemy.
Ułagodziłam Andreę mrożoną orzechową latte bez kofeiny i obiecałam, że zadzwonię od razu, jak tylko zrobię to z Lee.
W tym tempie narastania żądań, wisiałabym na telefonie przez tydzień.
Moją uwagę zwrócił gość, który przyszedł zaraz po otwarciu księgarni. Jak dotąd zamówił trzy espresso. Każdą filiżankę wypijał jednym haustem i od trzech godzin czytał ten sam magazyn sportowy. Ciemnoblond włosy wymagały podcięcia, ale miał zabójcze umięśnione ciało bez grama tłuszczu; nosił dżinsy, białą koszulkę i buty do biegania.
Gdyby nie był za niski, gdybym nie miała obitej twarzy i wystarczająco dużo problemów z facetami, już bym z nim flirtowała. Ale nie uznaję mężczyzn mojego wzrostu, facet musi być wyższy niż ja w szpilkach. Kardynalna zasada.
Przyglądałam mu się przez kilka minut. To musiało być cholernie ciekawe pismo, skoro dało się czytać przez trzy godziny.
Lee powiedział, że ma wielu ludzi. Wystarczająco dużo, żeby skoczyli do Dakoty, obserwowali dom Rosiego – albo siedzieli w księgarni, żeby mieć na mnie oko.
Cholerny cwaniak.
Pokręciłam się między regałami i podeszłam do niego. Podniósł wzrok.
– Cześć – rzuciłam.
– Cześć – odparł z uśmiechem. Zdecydowanie sympatyczny gość i zdecydowanie nie z szajki napakowanych zbirów Terry’ego Wilcoxa. Wyglądał na człowieka, który nigdy nie uderzyłby kobiety. W każdym razie taką miałam nadzieję.
– Jeszcze jedno espresso? – spytałam, zalotnie przechylając głowę.
– Nie, dzięki, wystarczy – odparł i znów zagłębił się w lekturze.
Hm. Co teraz? Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś wrócił do czytania po tym, jak zaczęłam go kokietować. Nawet jeśli ktoś nie był zainteresowany, to i tak reagował na moje zalotne przechylenie głowy. Może chodziło o to podbite oko?
– Ciekawe pismo? – spytałam.
Ponownie na mnie spojrzał.
– Bardzo.
Skinęłam głową. Żałowałam, że nie mam na sobie topu czy kamizelki, wtedy mogłabym się pochylić i użyć siły swojego dekoltu. To zneutralizowałoby efekt siniaków.
Niestety, miałam na sobie dżinsy, brązowy pasek z dużą srebrną klamrą, która wyglądała jak lina, brązowe kowbojki i czekoladową podkoszulkę z żółto-czerwonym napisem: „Nie potrzebuję dublerów”.
– Nie interesuję się tak bardzo sportem – oznajmiłam i usiadłam na poręczy fotela, zaglądając do jego pisma. Spiął się, odwrócił do mnie głowę, a ja posłałam mu megawatowy uśmiech. – Ale lubię chodzić na mecze. Chodzi pan?
Oparłam się piersią o jego ramię – wciąż udawałam, że chcę tylko zajrzeć