Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 36
– Gdzie leziesz, ścierwo? – zapytał więc uprzejmie, zamiast rzucić na kamienne płyty i oćwiczyć wstępnie bykowcem.
– Idę do spekulanta Ampelosa z poleceniem od mojej właścicielki, Taidy, panie. – Luna tkwiła już w przewidzianej dla niewolnic pozycji, posłusznie zgięta w półukłonie, z oczami wbitymi we własne stopy.
– Gdzie idziesz, to ja decyduję, szmato – powiedział ochrypłym głosem. – Na razie stań pod murem i czekaj.
Luna nie miała czasu, żeby czekać na cokolwiek. Wyjęła papier z ogromną pieczęcią i rozprostowała go, unosząc do oczu strażnika.
– Moją właścicielką jest Taida, cesarska prokurator z Zamku – oświadczyła sucho. – I nie kazała mi czekać na dobry humor jakiegoś tam klawisza!
A ponieważ przyspieszył jej oddech, a serce zaczęło mocno walić, dodała jeszcze głośniej:
– Jeśli chcesz w ten sposób, to na bok, pizdo!
Strażnik wybałuszał oczy na pieczęć służb specjalnych. Nawet on zrozumiał, że właśnie zadarł z imperialną prokurator. O kurwa mać! Uskoczył na bok.
Jego stojący obok koledzy wstrzymali oddech. Po raz pierwszy w życiu pozamiatała nimi… niewolnica!
– Dziękuję za przejście – powiedziała Luna, ruszając w dalszą drogę. Czuła, jak pot ścieka jej po karku. A ręka podtrzymująca kosz na głowie drży w coraz mniej kontrolowany sposób. Ufff! Blisko było! Była nauczona analizy własnych odczuć. Doskonale wiedziała, że nie chodziło o to, co w głupocie swojej mógł jej zrobić strażnik. Te wszystkie objawy, to walące jak młot serce to co innego. Blisko było, żeby się poddała. Żeby stanęła tam, gdzie mówił. Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Mimo że wiele ją to kosztowało, to jednak nie jest tak źle z jej umysłem, stwierdziła po dłuższej chwili. Kierat nie wszedł do jej głowy tak głęboko, jak sądziła. Tym bardziej że te wszystkie objawy zdenerwowania wzięły się także stąd, że gbur ją zaskoczył. A jednak sobie poradziła. Nie jest więc źle, pomyślała. A zresztą srał to pies! Rozstrzygnięcie, czy wciąż była dawną Luną, postanowiła zostawić na później.
W dobrej dzielnicy nikt jej nie zaczepiał. Bez problemu dotarła do części mieszczącej kantory co ważniejszych spekulantów i lichwiarzy. Odpowiednie drzwi kiedyś pociągnięto czerwoną farbą. Teraz jej płaty łuszczyły się i odpadały kawałek po kawałku. Rzadkość w okolicy, ale nie świadczyło to ani trochę o zamożności właściciela. Jeśli chodzi o stan jego majątku, to drzwi równie dobrze mogłyby być wykonane z litego złota i w dodatku wybijane diamentami. Luna jednak nie analizowała tych spraw. Starała się skupić przed ważną rozmową.
– Hej tam! – Waliła w skrzydło otwartą dłonią jak kurier. – Otwierać!
Widok sam w sobie osobliwy. Na szczęście w tym miejscu nikt nie zwracał uwagi na niewolnicę, która się szarogęsi. Służący, który otworzył drzwi, przepuścił ją bez słowa, bez powitania i bez komentarza. Tu się po prostu nie przychodziło marnować czasu. Tu się przychodziło w sprawie ustaleń dotyczących pieniędzy. Dużych.
– Witaj, Luno. – Na widok czarownicy ogromny mężczyzna oderwał się od stojaka obciążonego stosem pism.
– Cześć, Ampelos, spaślaku!
Obruszył się na niby.
– To nie tusza – sprostował. – Wiesz, że łatwo się przeziębiam, nałożyłem więc wiele warstw szat. Jedna na drugą.
– A jedną z tych warstw jest kolcza tunika? – Doskonale znała zwyczaje partnera w interesach. – Żeby cię nie pomacał sztyletem żaden z tych, co ich przerolkowałeś do imentu, co?
– Oj tam, oj tam… A skoro już przy strojach jesteśmy… – Otaksował Lunę bacznym spojrzeniem. – Przebrałaś się za niewolnicę? Wiesz, co będzie, kiedy ktoś to odkryje? Jaka afera?
– Niewolnicą jestem prawdziwą. – Odwróciła się i zadarła tunikę, obnażając wypaloną na pośladku cesarską lilię. – Oznakowali mnie jak krowę na pastwisku.
Ampelos przełknął ślinę.
– Zwariowałaś? Żeby aż tak…?
– Aż tak co? Prawdę mówię. Jestem zwykłą niewolnicą.
Z rozbawieniem obserwowała subtelne zmiany zachodzące na obliczu Ampelosa. I choć to niemożliwe, miała wrażenie, że widzi narodziny pewnej myśli, potem to, jak dojrzewa, a potem…
– Jak tam stan naszych finansów? – zapytała.
Otrząsnął się z zadumy. Nawet u siebie wolał się zabezpieczyć, zgodnie z maksymą, że ściany mają uszy, i nie wymieniał żadnych kwot. Zapisywał je na papierku i podsuwał partnerce pod oczy.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.