Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 33

Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański

Скачать книгу

i znowu dygnęła.

      Potem zaczęła zbierać naczynia.

      – Przyniosę jeszcze wina. – Ruszyła na dół, do kuchni, z wielką, wypełnioną po brzegi tacą.

      – Prosimy, żeby jutrzejszy posiłek był równie dobry jak dzisiaj – krzyknął za nią jeszcze.

      – Będzie znacznie lepszy, panie. Dzięki papierowi kupię naprawdę świetne produkty.

      Taida czuła przyjemne zmęczenie. Usiadła znowu na swoim miejscu, a potem z krzesłem przysunęła się bliżej Daazy’ego.

      – Nie miała czasu, żeby przestudiować zawartość własnej teczki – szepnęła, nachylając się do jego ucha.

      – A jaki był cel zostawienia jej tych dokumentów do wglądu? – zapytał równie cicho.

      – Chciałam, żeby dowiedziała się, że Zakon jest też zamieszany w jej uwięzienie. A przynajmniej że wiedział o jej losie i niczego nie zrobił.

      – Aha. Miało jej to wsączyć trochę nienawiści do zakonnych?

      – Tak. Choć z drugiej strony… Widziałeś, jak skwapliwie przyjęła moją niby żartobliwą propozycję.

      – Nie umknęło to mojej uwadze.

      – O co więc chodzi?

      Oficer śledczy wzruszył ramionami.

      – Chce walczyć z systemem, a przynajmniej powiedzieć, co o nim myśli. Ale to nie Zakon jest jej głównym przeciwnikiem.

      – A co?

      – Cesarstwo Luan.

      – Niech zgadnę, jak ci na imię – droczył się Virion, niosąc nieprzytomną Natriję do obozowiska.

      – Nie zgadniesz – mruknęła upiorzyca.

      – Kilka waszych już spotkałem, więc tak analogicznie… Koszmar, Majak, Omam?

      – Nie w tę stronę.

      – Zgroza, Straszydło, Mara?

      Upiorzyca stanęła jak wryta.

      – Zgadłeś! – Patrzyła na niego zaskoczona.

      – Które z tych trzech?

      – Mara.

      – No widzisz, znam mechanizm.

      – Jaki mechanizm? – Nie mogła uwierzyć, że to aż tak proste.

      – Wyobrażam sobie po prostu mężczyznę, który ma się żenić z upiorem, popija sobie taki na odwagę, a potem ma wybrać jej imię. No to chce być bardzo dowcipny i niezwykle oryginalny. Stąd u wszystkich bez wyjątku pojawiają się te Mary, Zmory, Nikt i inne kwiatki.

      – I to ma być oryginalne?

      – Kiedyś opowiadał mi poborca podatkowy, że kiedy tylko przychodzi do niego płatnik, to brońcie Bogowie nie można do niego powiedzieć, że dużo złota przyniósł.

      – Dlaczego?

      – Bo zawsze słyszy w odpowiedzi: całą noc biłem te monety w piwnicy. No po prostu każdy chce być i dowcipny, i oryginalny, ale wszyscy polegają na pierwszym skojarzeniu. I wszyscy są dokładnie tacy sami. Mówią to samo, myślą schematami, są nieodróżnialni, mimo że wydaje im się co innego.

      – I co ten poborca?

      – Ach, skończył z tymi dowcipami. Zaczął im wszystkim odpowiadać: właśnie zawiadomiłeś urzędnika państwowego o popełnieniu przestępstwa. I powiewało grozą.

      Mara śmiała się cicho.

      – A wracając do tematu, jak twoja ma na imię?

      – Niki.

      – Oooo!… To się postarałeś – zakpiła.

      – Zostałem uprzedzony. I byłem trzeźwy.

      Kiedy tylko wkroczyli w krąg światła rzucanego przez ognisko, matriarchini na widok niesionej w ramionach córki poderwała się natychmiast.

      – Co z moim dzieckiem?!

      – Żyje i jest zdrowa, pani! – odparł Virion, kładąc Natriję na kocu przy ogniu. – Nie ma podstaw do niepokoju.

      – Co się stało?

      – Ach, pani Mara – wskazał na dopiero co poznaną upiorzycę – w wyniku okropnego splotu przypadków znalazła się tutaj sama. Miała powody, by obawiać się ludzi, więc nie podchodziła do ognia. Słysząc naszą rozmowę z Natriją, zrozumiała, że nie nastajemy na nikogo, odważyła się i wyszła do nas. Niestety, w najmniej spodziewanym momencie, no i z ciemności…

      – Ach, rozumiem. I moje biedne dziecko po prostu przestraszyło się, a w wyniku tego zemdlało.

      – Nie inaczej, pani.

      Mara włączyła się do rozmowy, przedstawiając się wszystkim obecnym. Zaczęła opowiadać, jak to napadli ją i jej towarzyszy zbójcy, mężczyzn wyrżnęli, zrabowali konie i rzeczy. Tylko ona jedna zdołała ujść z życiem i ukryć się w ruinach… Miała spory talent aktorski. I wszyscy jej wierzyli. Wszyscy oprócz Niki oraz Kili, który od razu rozpoznał, że ma do czynienia z upiorem. Nawet coś tam złorzeczył pod nosem, że demony rozpleniły się ostatnio i wyłażą zewsząd niczym dżdżownice po deszczu, a dawniej tak nie bywało. Szczęściem nikt go nie słuchał.

      Natrija zaczęła się budzić.

      – Ona… ona szła po ścianie – wyszeptała, wodząc błędnym wzrokiem. – Jak mucha po ścianie…

      – Anai, daj jej coś na uspokojenie. Nie widzisz, że majaczy?

      – To szok! – Specjalista od przesłuchań przysunął bliżej swoją ogromną torbę. Szybko przebierał wśród fiolek z różnymi specyfikami.

      – Ona chodziła po ścianie.

      – Biedne dziecko. Rano już będziesz spokojna. – Anai z dobrotliwym uśmiechem podawał Natrii narkotyk, którego ogromne ilości naprodukował ostatnimi czasy. – Lekarstwo nie jest smaczne, ale od razu poczujesz się tak jakoś… heroicznie! – zapewnił. – Żadne strachy już nie będą ci groźne.

      Niki dyskretną gestykulacją pokazywała, że bardzo chce już odejść z Marą na bok, gdzie mogłyby porozmawiać swobodnie. Ale Virion zaprzeczył ledwie dostrzegalnym ruchem głowy. „Jak wytłumaczysz, że dwie kobiety, które dopiero się poznały, koniecznie muszą rozmawiać bez świadków?” – odpowiedział jej gestami. „Musimy czekać, aż zasną”.

      Pod żadnym pozorem nie wolno było zdradzić się przed książęcą rodziną. Jak dotąd ich towarzystwo odsuwało już

Скачать книгу