Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 29

Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański

Скачать книгу

teraz Horecha i wszystkich swoich wcześniejszych nauczycieli.

      – Zbywasz mnie? – przekomarzała się Natrija.

      – Nie. Teraz za ciemno i…

      – Zbywasz!

      Coś posypało im się na głowy. Natrija najpierw nie zwróciła na to uwagi, potem podniosła wzrok.

      – Coś tam jest!

      Virion podążył za jej spojrzeniem. Nad głowami mieli przeciekający miejscami ceglany sufit. Na kondygnacji wyżej dachu już nie było, krople wody musiały więc siec tam niemiłosiernie.

      – Żadne zwierzę nie łazi w taki deszcz.

      Spojrzała na niego przestraszona.

      – Może upiór?!

      Uśmiechnął się w duchu.

      – Jeśli upiór, to jeszcze nie byłoby takie złe…

      – A ty czego się boisz?

      – Głównie ludzi. Ale, tak już rozsądnie myśląc, nie widzę żadnego powodu, dla którego ktoś miałby się skradać w strugach deszczu akurat nad nami. Stąd nie zaatakuje ludzi przy ognisku. A jeśli chce ukryć się przed ulewą, to nie nad nami, ale gdzieś tutaj, przy nas.

      – To nas chce zjeść!

      O Bogowie! „Zjeść”. A przed chwilą wydawała się taka rozsądna.

      – Pewnie gałąź spadła albo jakiś konar. Jego ciężar osypał różne brudy.

      Jakby wbrew tym słowom z powały sypnęło kolejną porcją starej zaprawy. I za moment jeszcze raz. Ponieważ oboje patrzyli w górę, udało im się dostrzec nawet miejsca, gdzie ugięło się sklepienie.

      – Ktoś… ktoś idzie… Uciekajmy!

      – Gdzie? – Virion zachowywał się rozsądnie. Wbił pochodnię w szczelinę w murze, a potem chwycił Natriję za rękę i odciągnął jak mógł najdalej od światła. Przytulili się do ściany w małym wykuszu. Przytknął palec do warg, nakazując dziewczynie, że ma być cicho.

      – Uciekajmy do naszych, do ognia – tchnęła mu w ucho.

      – Wtedy nas zobaczy – szepnął jak najciszej. – A tu, w cieniu, jesteśmy niewidzialni.

      – A może to coś węszy?

      – Zwierzęta unikają chodzenia w ulewie.

      – A duchy?

      – Duchy nie węszą. One chyba z góry wiedzą, gdzie ofiara.

      Natrija przytuliła się do Viriona. Drżała, a jej oddech przyspieszał coraz bardziej.

      – Uciekajmy – szepnęła, lecz już jakoś tak bez przekonania.

      To był zły pomysł. Gdyby to coś na górze było zwierzęciem, jakimś niedźwiedziem, pumą, zaraza jedna wie co w tych lasach żyje, to ucieczka przez otwarty teren może zwrócić jego uwagę. Czy rzuci się w pogoń? Drapieżnik często goni uciekającą ofiarę…

      Jeśli na górze był człowiek, to ucieczka na pewno go zaalarmuje. A co gorsza, reakcję łatwo było przewidzieć. Jeśli to człowiek, to dlaczego kryje się w mroku, dlaczego nie podejdzie do ognia, żeby się przywitać, zaproponować wspólny nocleg? Odpowiedź była prosta: to bandyta, a w związku z tym na widok dwojga biegnących ludzi strzeli do nich, jeśli tylko ma kuszę.

      No i pozostawała trzecia możliwość. Po co Niki wspominała o jakichś bytach i o tym, że Natrija może je ściągnąć? Czy to miał być głupi żart, czy jeszcze głupsze ostrzeżenie? No do kurwy nędzy z tymi babami! Bandyty Virion się nie bał. Zwierzę niekoniecznie było groźne. A jakieś nieznane istoty, o których od czasu do czasu wspominała jego tajemnicza żona?

      Usłyszeli głośny chrobot dochodzący z góry. Potem odgłos jakby uderzeń czy łomotania.

      – Tam! – Przerażona do granic możliwości Natrija pokazała ścianę przybudówki wystawioną na działanie ulewy. Spływająca po niej woda tworzyła lustrzaną powierzchnię. I wytężając wzrok, można było zobaczyć coś, jakby białawą postać, poruszającą się powoli. – Już po nas…

      Virion myślał bardziej racjonalnie. Jeśli oni widzieli w wodnym odbiciu kogoś, kto znajdował się nad nimi, to oznaczało, że musiał dysponować własnym źródłem światła. A to, niestety, oznaczało, że intruz nie jest zwierzęciem.

      Z góry dobiegł ich teraz odgłos jakby przeciągania znacznego ciężaru po nierównej powierzchni. Potem zapadła cisza i po dłuższej chwili usłyszeli ten sam dźwięk, ale z drugiej strony.

      Natrija pisnęła cichutko. Objęła Viriona już dwiema rękami i przytuliła się z całych sił.

      Coś rozłupało zwornik przy szczytowej ścianie. Kilka cegieł poleciało w dół. I nagle z powstałego w ten sposób otworu wysunęła się ludzka postać. Natrija stężała z przerażenia. Chyba nawet przestała oddychać. To coś, ledwie widoczne w chybotliwym świetle pochodni, posuwało się po ścianie jak pająk. Głową w dół. Ręce i nogi znajdowały oparcie na czymś, czego dostrzec nie sposób.

      – Upiór – szepnęła struchlała dziewczyna.

      – Oby – mruknął Virion.

      Dziwna postać przylgnęła całym ciałem do podłogi, węsząc. Potem skoczyła nagle w bok.

      – Gdzie jest? – chlipnęła Natrija.

      – Jestem tuż za wami – rozległ się kobiecy głos, który rzeczywiście dochodził zza ich pleców.

      Natrija znowu pisnęła cienko i zwisła w ramionach Viriona bezwładnie. A on wypuścił powietrze z płuc, odwracając się powoli.

      – Nasza? Czy ki piorun? – zapytał uprzejmie, dziwiąc się, jak tamta wśliznęła się do środka i w niewielkim przecież wykuszu zdołała niepostrzeżenie stanąć za nimi.

      Upiorzyca obwąchała twarz Viriona. Polizała po nosie i wargach.

      – Nasza, nasza…

      – No to czemu się zgrywasz? Ludzi straszysz? – Wskazał na bladą jak płótno na słońcu Natriję.

      – A myślisz, że ja co? Bóg jestem jakiś? Jak miałam coś wyczuć z daleka w tym deszczu?

      – I co jej teraz powiem? Że znam się ze wszystkimi potworami po drodze?

      – Nic nie mów. Przecież zemdlała i niewiele zapamięta.

      Virion wyniósł Natriję do światła, ale pochodnia niewiele pomogła, jeśli chodzi o lekarską diagnozę. Za to mógł się teraz przyjrzeć bliżej upiorzycy. Była pierwszą z tego gatunku, która wyglądała na kobietę w średnim wieku. Ile więc miała lat? Pięćset? Po tym, co mówił Soggo, nie warto było zgadywać. Miała inteligentną, choć trochę kostyczną twarz. I

Скачать книгу