Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 26
– No nie myśl, że czekają na nas zaciszne komnaty z miękkimi łożami.
– Oby tylko okoliczna ludność nie traktowała tego jako składu darmowych materiałów budowlanych.
– A jeśli nawet, to co? Cegieł by nie nosili.
– Boję się o dach. Czy istnieje.
– Wątpię. Ale nam wystarczy jakiekolwiek sklepienie.
Na razie jednak nic nie wskazywało na obecność sklepienia. Zewnętrzne mury przypominały bardziej ceglane osypiska. Nadzieja wstąpiła w ludzi, dopiero kiedy zbliżyli się do miejsca, w którym kiedyś była osadzona brama. Mimo gruzu udało się wjechać konno do środka. I rzeczywiście, znaleźli się w klasztorze. Dość spory dziedziniec otoczony był wirydarzem. Dachu ta budowla nie miała od dawna. Ale ceglane sklepienia nad komnatami w większości się zachowały.
Virion zeskoczył z siodła. Pod osłonę wirydarza dało się nawet wprowadzić konie. Jak na ruinę, warunki okazały się luksusowe, a w deszczu nie było czuć żadnego smrodu.
– Tu rozpalimy ognisko. – Virion wskazał ogromny wykusz w rogu dziedzińca. – A tu obok trzeba by złożyć zapas drewna na całą noc.
– Wszystko mokre – mruknął Anai, chroniąc się pod sklepieniem. – Nie rozpalimy ognia łatwo.
– W razie czego mam w worku dużo siarki. Używam w podłych zajazdach do trzebienia owadów z pościeli.
– Ja rozpalę nawet bez siarki – powiedział Kila. – Ale trochę trzeba będzie tego ponosić.
– Niezupełnie. – Virion zajrzał do wnętrza dwupoziomowej świątyni. – Tam leży cała więźba dachowa.
– No! – Kila podbiegł zerknąć. – I to potrzaskana. Nic nie trzeba będzie rąbać.
– A ja bym sobie porąbał. Dla rozgrzewki chociaż.
– Oż ty drwalu. – Kila pomagał właśnie zsiadać pijanemu Horechowi. – Rozgrzewa się, przebierając w suche ubranie. A mokre suszy przy ogniu.
– Ciekawe, kto w tej ulewie zachował cokolwiek suchego na zmianę?
– Ja coś mam – zaskoczyła ich matriarchini. Skrzynia na wozie przykryta była skórą, więc zawartość rzeczywiście mogła uniknąć zmoczenia.
– Ja też mam trochę w miarę – powiedziała Niki, sprawdzając swój bagaż.
– No to trochę? Czy w miarę?
– W miarę suche, trochę wilgotne – wyjaśniła upiorzyca.
– Lepiej włożyć nawet wilgotne – poradził Anai. – W mokrym choroba murowana!
– No dobra. – Virion zdecydował za wszystkich. – Rozpalajmy ogień i spróbujmy się przebrać. Ta komnata dla kobiet – wskazał – a ta dla mężczyzn.
– O nie! – sprzeciwiła się Natrija. – Ja chcę, żeby tuż przy przebieralni stał strażnik z mieczem i zawiązanymi oczami.
– A po co?
– Tu jest strasznie! I słyszałam, jak pan Anai mówił, że tu są duchy.
– O Bogowie! Ale po co ci strażnik z zawiązanymi oczami?
– Żeby nas bronił, ale nie podglądał.
Kila tylko zakrył twarz dłońmi. Anai skłonił głowę, niby w szacunku wobec Natrii, ale naprawdę po to, żeby ukryć uśmiech. Jedynie Horech, który właśnie ocknął się znowu, okazał się człowiekiem światowym i na poziomie.
– Ja cię ochronię, młoda damo – powiedział z godnością. – I nie muszę stać przy przebieralni.
– Jak to?
– Jeśli przyjdzie duch, wskaż mu mnie! – Mistrz uniósł dumnie głowę. – I możesz zapomnieć o sprawie.
Natrija jęknęła.
– No to chcę, żeby Niki weszła tam ze mną! – zażądała.
– Dobra. – Upiorzyca zgodziła się bez problemu.
– Zatem chodźmy. Masz coś do wytarcia?
– Mam.
Kiedy obie zniknęły, Komo, milczący mąż Winne, zapytał nagle:
– Czy jesteśmy już w Keddelwach?
Nikt nie umiał udzielić mu odpowiedzi. Anai wydobył z juków swoją mapę, a właściwie szkic wyjęty z książki „Opis krain świata”, i usiłował się zorientować w sytuacji na podstawie przeszkód terenowych, które ostatnio mijali.
– Chyba tak – oznajmił po dłuższej chwili.
– Tak! – Horech zadziwił ich znowu swoim zdecydowanym oświadczeniem. – Najbardziej zabite dechami królestwo świata! Czuję smród małej dziury!
Viriona zalały wspomnienia, podszedł do Kili.
– Zabawne – powiedział półgłosem. – W osadzie drwali, gdzie się ukrywałem, był taki niewolnik. Za skarby nie mogę przypomnieć sobie jego imienia.
– I co z nim?
– Pamiętam, że kiedy zaczęła się obława, jego największym marzeniem było dotrzeć właśnie tu. Do Keddelwach.
– Stąd pochodził?
– Nie. Uważał po prostu tę krainę za gwarancję, że cesarscy go już nie dosięgną. Taki synonim wolności.
– A, rozumiem. – Kila skinął głową. – I co? Nie wiesz, czy tu dotarł?
– Pojęcia nie mam. Wątpliwe.
– E, różnie plączą się losy ludzi.
Chciał dodać coś jeszcze, gdy przerwał mu krzyk przerażonej kobiety. Virion pierwszy chwycił za miecz i runął w stronę, skąd dochodził dźwięk. Zapomniał, że podłoga jest pozaciekana od deszczu. O mało się nie przewrócił i sam nie podciął sobie gardła. A chwilę potem o mało nie nadział się na ostrze Natrii, stojącej w wejściu komnaty, którą sam określił jako przebieralnię dla kobiet, i z całych sił przyciskającej dłonie do twarzy.
– Co się stało?
Zajrzał do środka, ale nie dostrzegł żadnego niebezpieczeństwa. W środku Niki wycierała się dokładnie i sama wyglądała na szczerze zdziwioną.
– Co zobaczyłaś? Gdzie bandyci?
Natrija rozsunęła palce, ale tylko trochę, ledwo, ledwo. Przez szparki zerknęła na Viriona.
– Ja…