Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 21
– Ano nie. Zrobiło się nawet gorzej, kiedy, żeby powiedzieć poetycko: wkroczył w wiek dojrzewania.
– Oj, współczuję.
– No niestety. Doszło do tego, że często podczas przyjęć w swoim domu, i to tych organizowanych dla jego „kolegów”, Nelfi potrafił zamykać się w swoim pokoju i nie było siły, za pomocą której można by go stamtąd wyciągnąć.
– Zamykał się w sobie i w związku z tym nikogo nie udało się przesłuchać na okoliczność stanu, w którym się znajdował?
– Przesłuchano jego służących.
– O!
– No, nie sami głupcy pracują w prowincjonalnej prefekturze. Otóż chłopak skarżył się na koszmary.
– Jakieś konsultacje? Zasięgnięto czyjejś rady?
– No skąd. Medyk zapisał miksturę na sen i już. Nikt się nie wgłębiał w meandry duszy dorastającego chłopaka. Miał wszystko podane pod nos, więc w opinii otoczenia powinno wystarczyć.
– Nie wystarczyło?
– Skoczył z mostu, właściwie z kładki. Niezbyt wysoko. Skręcił kark i tyle o nim wiemy.
– Czego dotyczyły koszmary?
– Służącym się nie zwierzał. Przyjaciół nie miał. A rodzice nie słuchali. Przecież ich dziecko miało wszystko.
Taida pociągnęła za sznurek przywiązany do szyjki amfory. Daazy nie chciał, żeby naczynie rozbiło się o kamienie nabrzeża. Podskoczył i przyniósł amforę do rozpieczętowania.
– Bardzo tam gorąco? – spytała, kiedy Daazy wrócił pod suszące się żagle.
– Słoneczko pali, jakby mu płacili od zwęglonej skóry.
– A nie mignął ci przed oczami ten nasz oficer?
– Pewnie przesłuchuje ich pod wiatą. Strach wyjść spod osłony.
– To opowiadaj dalej.
Daazy skłonił głowę w udawanym ukłonie. Zgrabnie usunął zamknięcie amfory i napełnił przenośny mieszalnik. Picie w taką pogodę czystego wina aż się prosiło o urzędową katastrofę. Ciekawe, jak zareagowaliby robotnicy, gdyby znaleźli pod żaglami urżniętą w sztok prokurator wraz z jej śledczym. A jeszcze ciekawsze, jak zareagowałby dzień później Nerva.
– Następny był Stynus. Miał mniej zamożnych rodziców, gimnazjon zaliczył, być może nawet spotkali się tam z Virionem, choć Stynus był starszy. Ale historia prawie identyczna. Nieśmiały, jakby zahukany, nieradzący sobie z kolegami, z otoczeniem, a potem z dziewczętami. Miał złe sny, jak mówił, potem koszmary. To w ogóle jakaś męczydupa. Żalił się wszystkim, może nawet i szukał pomocy. Mówił, że życie nie ma sensu, że nic nie ma sensu.
– Jak Virion – przerwała mu Taida.
– Owszem. Ale przy nim Virion to zdecydowany człowiek czynu! A ten się snuł i nic z tego nie wynikało.
– Jak to nic? Żyje?
– No nie. On jeden nawet napomykał, że skończy ze sobą.
– I nikt nic nie zrobił? Rodzice nie zareagowali?
Daazy cmoknął tylko, wzruszając ramionami.
– Oj, co drugi chłopak w okresie dojrzewania bredzi o samobójstwie. Ale przecież prawie żaden się nie zabija. To nawet nie margines. To jakaś nic nieznacząca liczba.
– Ciekawe, czy nie znaczyła nic dla jego rodziców. Też skoczył z mostu?
– Nie. Z wieży strażniczej. A właściwie z ruin wieży. Niezbyt wysoko, ale leciał chyba głową w dół, bo też skręcił kark.
Jakaś barka odbiła od nabrzeża naprzeciw. Wiatr był niewielki, więc siłą rzeczy w ruch musiały wprawiać ją wiosła. Ani słoneczny skwar, ani śledztwo na przystani prowadzone przez młodszego oficera nie mogły stanowić przeszkody dla codziennych zadań realizowanych przez obsługę zbiornika. Trzeba było czyścić jego powierzchnię, usuwając wszystkie śmieci, które mogłyby zatkać ujęcia prowadzące na akwedukty. Należało wydobywać z dna naniesiony przez wiatr piasek, utrzymując ciągle tę samą, obliczoną przez projektantów głębokość.
Łatwo było zapatrzyć się na cudzą pracę i zapomnieć o własnej. Taida potrząsnęła głową, odganiając chęć zapadnięcia w błogą drzemkę.
– Trzeci chłopak też się zabił? – zapytała, siląc się na obojętny, zawodowy ton.
– Owszem, jednak o nim wiemy najmniej.
– Dlaczego?
– Nie miał bogatych rodziców. – Daazy uśmiechnął się kwaśno w odpowiedzi. – Mało kto go pamięta. A może inaczej: mało kto chciał sobie o nim przypomnieć.
– Że niby znajomość z bogatym sprawia, że człowiek czuje się ważniejszy?
– Niekoniecznie. Ale przez taką znajomość może zyskiwać przynależność do wyższych sfer.
– No dobrze. A czego w takim razie udało ci się dowiedzieć?
– Wzorzec postaci podobny jak poprzednie, tylko mniej dosadnie to było wyrażone przez świadków. Wyobcowany, nieśmiały, bez przyjaciół, problemy z dziewczynami. To tak z grubsza.
– Zabił się, skacząc z…?
– Z mostu. Mało oryginalne, wiem.
– Nie kpij. – Taida w dalszym ciągu patrzyła na daleką, manewrującą ospale barkę. – Czemu oni wszyscy kończą ze sobą w podobny sposób? Czemu się nie wieszają, nie zażywają trucizny, nie podcinają żył?
– A to akurat mogę ci wyjaśnić. – Daazy po raz pierwszy zerknął do swoich notatek. – Trucizna: jeśli silna, to momentalnie pozbawia świadomości, długo działających raczej nie stosuje się przy samobójstwach. Powieszenie: dobrze wykonane pozbawia świadomości w jednej chwili, źle wykonane skazuje na bardzo długie męczarnie. Podcinanie żył: zabija bardzo długo, a źle wykonane w bardzo nieprzyjemny sposób, niemniej świadomość pozostaje do końca.
– Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz.
– Otóż Biegnący za Snami, ta dawno zdelegalizowana na terenie Luan sekta, potrzebują chyba krótkiego, gwałtownego momentu przed śmiercią delikwenta, po którym ma on zginąć. Jest to im potrzebne do wykonania jakiegoś rytuału. Niestety, wybacz, gówno wiemy o tej sekcie, ponieważ, jak już wspominałem wcześniej, jej członkowie nie prowadzą działalności wywrotowej, antypaństwowej, spiskowej ani jakiejkolwiek politycznej. Nie interesują więc Zamku.
– No tak. Ale nawet jeśli nic nie wiemy o tej sekcie, możemy stwierdzić, że zabiła trzech chłopców i dopiero w