Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 22
– Hm. Wszelkie hipotezy będą przypominać wróżenie ze zwierzęcych wnętrzności, nieprawdaż?
– Ja bym obstawiał, że Biegnący za Snami chcieli poprzez Viriona dopaść Niki, jego późniejszą żonę.
Taida energicznie zaprzeczyła.
– Kupy się nie trzyma. Niki znajdowała się za daleko. Gdyby ona stanowiła cel sekty, lepiej było zabijać chłopców w pobliżu klasztoru, w którym przebywała.
– O kogo więc mogło im chodzić?
– O staruchę. Sama powiedziałam niedawno, że nie ma żadnego dowodu na to, że nie przebywała wtedy w Mygarth.
– No tak. Ale Viriona sekta dopadła również. Skoczył z platformy na terenie kopalni.
Taida zaczęła się śmiać.
– A tam już starucha ich przechytrzyła. Uratowała Viriona i przy jego pomocy usunęła Niki z oczu i sekty, i Zakonu.
Daazy potwierdził ruchem głowy.
– Virion z żoną daleko, a Zakon szaleje z wściekłości.
– Ta. I nie popuści.
– Co więc robimy, pani prokurator?
Nie miała wątpliwości.
– Uderzymy na Zakon. Ale do tego potrzebna nam Luna.
– Pani! – Virion wykonał niemal pałacowy ukłon przed Natriją, dając jednocześnie dyskretny znak, że postępuje tak oficjalnie tylko ze względu na obecność Winne. Notabene był to doskonały pomysł i bardzo się matriarchini podobał. Oczywiście, przyjaźń między młodymi przyjaźnią, jednak podstawowe formy etykiety powinny być zachowane zawsze. A szczególnie w czasach narastającego panoszenia się chamstwa i ludzi, którzy o dobrych manierach nawet nie słyszeli. A jeszcze szczególniej w czasach, kiedy stara, rodowa arystokracja ubożała, a parweniusze bogacili się niepomiernie. A najszczególniej w chwili, kiedy książęca rodzina, bezradna w tej sytuacji, była znieważana i jedyną jej ostoją okazał się poznany przecież przypadkiem bogaty i szlachetnie urodzony kawaler.
– Wybacz, panie, mój brak entuzjazmu – powiedziała Natrija. – Ale dziś właśnie postanowiłam poddać się melancholii i otworzyć na oścież wrota mej duszy przed wszelkimi posępnymi uczuciami wiodącymi do smutku.
– Czy pozwolisz jednak, pani, bym odwiódł cię od tej melancholii?
– To chyba niemożliwe, panie. Choć znam twój zapał do walki, to nawet tobie nie może się taki koncept udać.
– A jednak pozwól, pani, że będę nalegał.
– Wybacz. Nie masz na to mojego pozwolenia, panie.
– Córko! – Matriarchini raczyła unieść głos. – Nakazuję ci natychmiast wysłuchać, co ma do powiedzenia ten kawaler!
Dziewczyna skłoniła głowę przed matką.
– Ustępuję przed przemocą.
I choć jej oczy miotały pioruny, przeniosła spojrzenie na Viriona.
– Słucham, panie.
Virion postanowił być perfidny.
– Otóż dotarły do mnie słuchy, że interesujesz się muzyką, pani. A nawet że łączy cię przyjaźń z miejscową śpiewaczką, niezwykle utalentowaną dziewczyną o imieniu Marcja.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Virion leżałby teraz martwy, poprzebijany ognistymi strzałami złości jak sito.
– Spotkałam się z nią. – Natrija ograniczyła się do oficjalnego oświadczenia. – To spotkanie wystarczy mi w zupełności.
– Ach! Zatem nie wiesz, pani, że niespodziewanie wczoraj wieczorem Marcja wygrała w konkursie śpiewaczym. I dziś właśnie wystąpi z indywidualnym programem w teatrze miasta Miletta.
Tego już nie przełknęła nawet matriarchini.
– Czy sądzisz, panie, że dziewczyna odznacza się tak wyjątkowym głosem, że jej, nazwijmy to, przesadna pewność siebie ma uzasadnienie?
– Pochlebiam sobie, że mam doskonały słuch – odparł Virion. – Niektórzy twierdzą nawet, że mam słuch absolutny. I moim zdaniem… – zawiesił głos. – Moim zdaniem Marcja śpiewa, jakby stado kóz meczało, pani. I to w sposób zupełnie niezgrany, niestety.
Winne zasłoniła usta, by ukryć uśmiech.
– Natomiast zauważyłem, że dziewczyna ma wyjątkowy talent do przekonywania do siebie sędziów i wpływania na ich decyzję, hm… różnymi metodami, żeby rzecz określić oględnie.
– Ach?
Teraz nawet Natrija spojrzała na Viriona z wyraźnym zaciekawieniem.
– Czy przyszedłeś mi coś zaproponować? – zapytała.
– Tak, pani. Zapraszam cię na indywidualny występ Marcji. Bilety już kupiłem!
Nieśmiały jeszcze uśmiech córki z książęcej rodziny zgasł natychmiast.
– Chyba nie chcę oglądać mojej byłej już koleżanki. – Znowu przeszła na ton oficjalny. – Odniosłam wrażenie, że ona mogłaby przejść do rękoczynów. A ty nie mógłbyś mnie nawet obronić, panie, bo twój honor ległby w gruzach.
– Przewidziałem to, pani. I pozwoliłem sobie zaprosić również pannę Niki, która pójdzie z nami.
Matriarchini skinęła głową. Zrozumiała to po swojemu: Virion przewidział Niki jako przyzwoitkę. Noooo… ten kawaler dobrze miał poukładane w głowie i był perfekcyjnie wychowany.
Natrija myślała jednak w sposób bardziej nowoczesny, zapytała bowiem:
– Widziałam sprawność panny Niki w walce. Czy jej obecność oznacza…?
– Tak. Jeśli dojdzie do rękoczynów, panna Niki da odpór komu trzeba, nie tracąc honoru, bo jako kobiecie jak najbardziej wypada jej uderzyć drugą kobietę. A znasz ją przecież i wiesz, że Niki sama jedna przyłoży Marcji w razie czego, wszystkim jej koleżankom, a także książęcym gwardzistom, jeśli zły los przywiedzie ich do teatru dzisiejszego wieczora.
Komo, milczący dotąd i zahukany mąż Winne, zaczął się śmiać i bić brawo.
– Przedni koncept, panie kawalerze – pokrzykiwał wesoło. – Wspaniale to wymyśliłeś, na Bogów!
– Cicho! – Matriarchini spiorunowała go wzrokiem. – Nie kompromituj nas!
– Naprawdę chcesz mnie zaprosić na ten koncert, panie? – Natrija lekko zmrużyła oczy.
– Gwarantuję