Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 23

Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański

Скачать книгу

jej śpiewu. Momentami Marcji wydawało się, że płonie.

      Właściciel teatru doskonale wiedział, co dzieje się w głowie dziewczyny przygotowywanej do występu.

      – Spokojnie – powiedział, przysiadając obok na wielkim zydlu, przystosowanym specjalnie do jego tuszy. – Wszystko będzie dobrze.

      – Tak tylko mówisz, panie – odparła Marcja drżącym głosem.

      – Ach… Wielu już widziałem na tym miejscu. I prawie wszyscy się denerwowali. A potem było dobrze – powiedział pogodnie.

      – Dziękuję za pocieszenie, panie. Ale…

      – Nie zwracaj się tak do mnie. – Właściciel teatru uśmiechnął się uspokajająco. – Na imię mam Sygitus. I pamiętaj. Niejedno już widziałem.

      – Ale chyba nie kogoś tak przerażonego jak ja.

      Sygitus odchylił się, opierając swe wielkie cielsko o ścianę za plecami. Założył ręce na piersi.

      – A powiedz, czego się boisz, panienko?

      – Wielu rzeczy… – Potrząsnęła głową, czym sprowokowała ciche syknięcia malujących jej twarz charakteryzatorów. – Na przykład tego, że zapomnę tekstu.

      Właściciel teatru zaczął się śmiać.

      – To najmniejszy problem, panienko – powiedział z dużą pewnością w głosie. – Jeśli czegokolwiek zapomnisz, zaczniesz jeszcze raz.

      – Jak to? Co powiedzą ludzie na widowni?

      – Nikt ich nie będzie pytał.

      – A jak zaczną tupać i gwizdać?

      – To wcale nie najgorsze, co może się zdarzyć… – zaczął Sygitus, lecz szybko zrozumiał, że w ten sposób może dziewczynę tylko jeszcze bardziej przestraszyć. Zmienił taktykę. – Pozwól, że opowiem ci, na czym ten interes polega tak naprawdę.

      Marcja przekrzywiła głowę na tyle, na ile mogła, żeby choć na chwilę zerknąć na grubego mężczyznę. Wszystko wskazywało na to, że mówił szczerze i naprawdę chciał pomóc.

      – Widzisz, panienko, każdy ma tremę. Wielcy aktorzy, a może nawet nie wielcy, ale doświadczeni, potrafią tę tremę ukrywać, a także wykorzystać. Ale generalnie wszyscy mają pietra przed występem.

      – Ale to mój pierwszy.

      – Wiem, wiem, lecz uwierz mi, bardzo łatwo zapanować nad tremą.

      – Jak?

      – Musisz znać mechanizm. Otóż właściciela teatru nie obchodzi, czy występ będzie dobry, czy zły.

      – Jak to? – Dziewczyna aż podskoczyła na stołku, prowokując znowu syknięcia charakteryzatorów.

      – To proste. Każdy spektakl powstaje za pieniądze, które trzeba skądś wziąć. Generalnie sponsorują go więc różni spekulanci, licząc na zysk. Dają pieniądze na koszty, a potem zabierają lwią część wpływów za bilety. I tylko to ich interesuje. Żeby nie stało się nic, co sprawi, że kasa będzie musiała zwracać pieniądze za bilety.

      – A kiedy to się może stać?

      – Kiedy przedstawienie zostanie odwołane lub przerwane. Jeśli przedstawienie się odbędzie i zostanie zagrane do końca, nie ma podstaw do zwrotów. A poziom artystyczny spekulantów nie obchodzi. Nie obchodzi zupełnie – podkreślił. – Oni nie są sponsorami sztuki. Oni robią tu interes.

      – Nie ma więc najmniejszego znaczenia, czy ludzie biją brawo, czy gwiżdżą?

      – Żadnego. Spektakl ma się odbyć. I tyle. – Sygitus uśmiechnął się szeroko. – Byle więc dotrwać do końca.

      – A tobie nie zaszkodzi klapa?

      – Nie. Widzowie mogą sobie psioczyć, ale i tak przyjdą jeszcze raz, bo to jedyny teatr w okolicy. A jak będą pluli za bardzo, to ściągnie się znanego aktora ze stolicy i będą się tratować w wejściu. Błagać o bilety.

      – O właśnie! – Marcja podskoczyła znowu. – A jak ze sprzedażą miejsc na mój występ?

      – No i od tego trzeba było zacząć. – Głos właściciela teatru działał coraz bardziej kojąco. – Wszystkie miejsca wyprzedane! Ludzie po prostu chcą cię zobaczyć. Chcą wiedzieć, kto wygrał konkurs śpiewaczy.

      – O Bogowie! Naprawdę wszystkie miejsca będą zajęte?

      – Panienko, przecieżbym ci nie kłamał. Sprzedałem wszystkie bilety – powiedział dobitnie i jeszcze dla pewności powtórzył: – Wszystkie!

      – O mamo…

      Charakteryzatorzy nareszcie uznali, że ich praca znalazła swój kres. Twarz Marcji była pokryta grubą warstwą farby, która przesadnie podkreślała bladość czoła, rumieńce na policzkach, wydatne wargi i cienie pod oczami. Z bliska wyglądało to koszmarnie. Podobno na scenie wszystko będzie w porządku.

      – No gotowe! – Mężczyźni klepali młodą śpiewaczkę po ramionach. – Połam nogi! No… złamania życzę!

      Dopiero kiedy wyszli, Marcja odważyła się zapytać:

      – Dlaczego oni życzyli mi takich okropności?

      – Przecież wiadomo, że jeśli czegoś się życzy, to Bogowie zrobią odwrotnie. A to stary teatralny zabobon. Wziął się od wielkiego aktora Aheniusa, który dawno, dawno temu miał pecha.

      – Co się stało?

      – Wychodząc pierwszy raz na scenę, potknął się, przewrócił i złamał nogę. Pech! A on zobaczył oczami wyobraźni wszystko to, o czym ci przed chwilą opowiadałem. Spektakl zerwany, kasa zwraca pieniądze, spekulanci wysyłają swoich wyjątkowo brutalnych windykatorów, wpędzają go w biedę, traci wszystko, dzieci śle do przytułku… Nie. Mimo bólu postanowił grać. Doczołgał się na środek sceny, usiadł wygodnie i zaczął recytować swój tekst we właściwych momentach. Nie mógł poruszać się po scenie, nie mógł gestykulować, grać całym sobą, więc siedział i recytował.

      – No, ludzie chyba zaczęli wychodzić?

      – Przecież ci mówiłem. A kogo to obchodzi? Jeśli widownia wyjdzie, bo spektakl jej się nie podoba, to za bilety się nie zwraca.

      – I tak dotrwał do końca? – Marcja dopiero teraz zrozumiała.

      – Właśnie. – Sygitus ze stęknięciem wstał z zydla. – No co? Gotowa? – zapytał. – Uspokoiłem trochę?

      – Gotowa! – odpowiedziała zdecydowanie. Co do drugiej kwestii to raczej nie była skłonna się zgodzić.

      – No to chodźmy.

      Podprowadził Marcję do wyjścia na scenę.

      – Weź

Скачать книгу