Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 27
Anai za plecami Viriona prychnął śmiechem.
– A. O to chodzi.
Virion, jak każde dziecko kultury zrodzonej nad ciepłymi morzami, nie wyznawał większości przesądów, które kluły się w krajach strefy umiarkowanej. A już „gorsząca nagość” była dla niego trudna do wyobrażenia, obojętnie, w czyim wykonaniu. Choć słyszał oczywiście o krajach, gdzie nawet mąż z żoną, kochając się, nie zapalają nigdy światła i nie zdejmują nocnych koszul. Podobno nawet rozmowy na temat nagości są zakazane. Tak. Każdy sam sobie wkłada do głowy własną ciemnotę.
– Niki, ubierz się, proszę – powiedział.
– Jasne. Już się wysuszyłam.
– Ja to potrafię się przebrać w taki sposób, że zawsze tunika okrywa mnie całą – oświadczyła Natrija, ale w jej głosie nie dało się już usłyszeć świętego oburzenia. Normalna reakcja otoczenia zadziałała uspokajająco.
– Widocznie Niki nie jest aż tak wygimnastykowana – zakpił Virion delikatnie i wycofał się na „z góry upatrzone pozycje”.
Na widok rozbawionych min kolegów zmienił temat.
– Trzeba wystawić warty – powiedział.
– W tym deszczu, nawet jeśli podejdzie nas setka ciężkiej piechoty, to my niczego nie usłyszymy, – skrzywił się Kila. – Wystawmy jednego do pilnowania ognia.
– Ale czuwającego poza zasięgiem blasku? No… chyba wystarczy.
– No to ruszajmy po drewno. W tej świątyni obok, na dole, jest całe składowisko.
– Palić sezonowanym? – obruszył się Anai. – To wyrzucanie pieniędzy w błoto.
– Raczej w ogień. Jeżeli chcesz zbierać mokre w lesie, to droga wolna.
W dwupoziomowej świątyni rzeczywiście był rzadko spotykany wybór. Cała konstrukcja podtrzymująca drewniane krużganki runęła dawno temu, pozostawiając jedynie potrzaskane elementy. Do wyboru, do koloru, zarówno pod względem wielkości, jak i nawet rodzaju drewna.
– E, w takim razie mogę nam nawet zrobić pochodnie – pochwalił się Anai.
– Takie prawdziwe? – zdziwił się Kila. – A nie zwykłą płonącą gałąź?
– Płonąca gałąź to nie pochodnia. Milcz, parweniuszu.
Książęca rodzina w osobach Winne i Komo, o dziwo, nie sprawiała trudności. Najwyraźniej nocleg w prymitywnych warunkach nie był dla nich pierwszyzną, bo oboje mimo wieku radzili sobie nadspodziewanie dobrze. Gorzej było z ich córką, której naburmuszenie nie chciało minąć. Przyczyną nie był chyba już widok nagiej koleżanki, ale fakt, że zlekceważono jej reakcję z tego powodu. Niki pokazała mężowi znakami lewej dłoni: „zrób z nią coś, bo jeszcze ściągnie jakiś zły byt”.
– Są tu jakieś byty? – zapytał szeptem, zdziwiony.
„Wszędzie są. Ale nie zwracają na nas uwagi”.
Był czas przywyknąć do sposobu porozumiewania się z własną żoną. Co miała na myśli? Jeśli od razu nie chciała wyjaśnić, to szansa, że zrobi to później, malała z każdą chwilą. A zadawanie jej wciąż tych samych pytań z reguły nie prowadziło do rozwiązania. Mózg Niki działał w sposób niemożliwy do odgadnięcia. W przeciwieństwie do mózgu Natrii, który był przewidywalny do bólu.
– Pani? Odkryłem niezwykle malowniczy zakątek tej prastarej budowli – powiedział Virion, udając entuzjazm. – Może zaszczycisz mnie swoim towarzystwem? Pragnę zagłębić się w nastrój poezji i melancholii.
Przewidział dwie chwile certolenia. No dobra, dzisiaj wyjątkowo trzy, bo była ciągle trochę „obrażona”. Przewidział, że Natrija może się opierać, a on będzie ją przekonywał, że w jego towarzystwie krótka wycieczka jest przecież całkowicie bezpieczna. Nawet dobrze obliczył czas. Kiedy nareszcie ruszyli, Anai zdążył właśnie wykonać pierwszą pochodnię, którą po krótkich negocjacjach dotyczących kolejności wart dał im do wypróbowania.
– Nie boisz się, panie, chodzić po takich miejscach samemu? – zapytała Natrija, kiedy oddalili się od ogniska.
– Przecież jestem z tobą.
– Ja cię nie obronię. Wręcz przeciwnie, liczę, że w razie niebezpieczeństwa ty mnie osłonisz.
– Ach. Czy to ma oznaczać, że nie ćwiczyłaś sztuk walki? – przekomarzał się.
Trafił przypadkiem w czuły punkt, bo odpowiedziała wyjątkowo poważnie:
– A wyobraź sobie, że ćwiczyłam. Potrafię już błyskawicznie wyjąć obie szpilki z mojej fryzury, i to tak, że nie wyrywam sobie włosów.
– No to jestem pod wrażeniem. A trafiasz w cel?
– A niby jak mam to sprawdzić? Wbić komuś szpilki w oczy?
– Oj… Narysuj sobie oczy na jakiejś kartce czy szmatce i powieś na odpowiedniej wysokości.
– No dobrze, dobrze. I załóżmy nawet, że w ten sposób poradzę sobie z jednym przeciwnikiem. Powiedz mi, co z następnymi?
Uśmiechnął się, zaskoczony faktem, że dziewczyna naprawdę traktowała to zupełnie poważnie. Ciekawe, czym to było spowodowane. Lekarz jego ojca zawsze powtarzał, że wszystko, co człowiek robi w danym momencie, jest spowodowane czymś, co wydarzyło się dawniej. I nawet jeśli człowiek nie uświadamia sobie związku, to on najczęściej istnieje. Czegóż więc takiego doświadczyła Natrija, że tak bardzo chciała nauczyć się walczyć z silniejszymi przeciwnikami? I to nie mając takiego ciała jak Niki i nie mogąc nawet marzyć o jej formie? Cokolwiek by to było, da się jej przecież pomóc.
– A co jeszcze nosisz przy sobie? – rzucił równie poważnie, jak ona zadawała pytanie.
Wyjęła z fałdy swojej tuniki niewielki płócienny worek. Wysypała zawartość na dłoń.
– Jak widzisz, nie mam nawet noża.
– Nóż daje ci tylko ułudę bezpieczeństwa. Na nic się nie przyda – powiedział. – A w dodatku jego widok ostrzeże wroga i sprawi, że będzie on gotowy do walki.
Przez chwilę grzebał palcem w drobiazgach dziewczyny.
– Co to jest? – spytał, podnosząc wąskie drewniane etui.
– W środku jest pilnik do paznokci.
– Kamienny czy metalowy?
– Kamienny, ale w metalowej oprawie.
– Znakomicie. – Virion zważył pilnik w ręce. Etui było dłuższe niż dwa palce, wąskie i bardzo poręczne. – Nie złamie się.
– Mam nim walczyć? – Była szczerze zdziwiona. – A może szermować od razu?