Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 30
– Z samego Luan. Choć podróżujemy z przystankami.
Upiorzyca spojrzała na niego z uwagą.
– Z Luan? To nic nie wiecie?
– O czym?
Tamta potrząsnęła głową.
– Musicie stąd natychmiast uciekać.
Taida musiała nadrobić zaległości i właściwie przestała odróżniać dzień od nocy. Pracowała, pracowała… No dobrze: coś robiła przez cały czas. „Coś” było genialnym określeniem. Gdzieś na granicy świadomości miała w pamięci powiedzenie ojca, powtarzane często, kiedy była dzieckiem: „Pamiętaj, żeby w każdej, nawet najbardziej uciążliwej sytuacji umieć znaleźć jej dobre strony”. Świetne!
Jak można znaleźć dobre strony tego, że pada się na nos z niewyspania? Że przez cały dzień chodzi się wygłodniałym, bo nie ma czasu nawet wyskoczyć na szybkie jedzenie w punkcie pod Zamkiem? Czy jest cokolwiek pozytywnego w permanentnym głodzie?
„Córko! Wykaż się rozumem i znajdź tę cechę” – powiedział w jej umyśle ojciec.
Taida patrzyła bezmyślnie w ścianę przed sobą.
No? No, no? Czy ogłupiała przez nawał roboty, czy zawsze była tępa?
No przecież! Palnęła się ręką w czoło. Wstała szybko i zaczęła obciągać na sobie tunikę. Pamiętała ją jako obcisłą, a teraz… Uuu, ile materiału da się złapać palcami na bokach! Znalazła tę pozytywną cechę. Była szczupła!
Usiadła znowu, ale już nie pochylała się nad zawalonym papierami stołem. Przeciwnie, zaplotła dłonie za głową i odchyliła się na oparciu.
Śmiała się do siebie, kiedy Daazy o wyglądzie demona nocy otworzył drzwi i chciał przekazać nowe dokumenty do zapoznania.
– Co cię tak bawi? – Popatrzył nieprzytomnie. – Co? Zwolnili cię z pracy i już nie musisz tu zapierdalać?
Zabrzmiało, jakby Daazy powiedział to z wyraźną zazdrością.
– Nie.
– To co?
– Zdałam sobie sprawę, że jestem wolnym człowiekiem.
Zmarszczył brwi.
– To znaczy?
– To znaczy, że mam w dupie Zamek, mam w dupie Immsa, mam w dupie Nervę… No dobrze, nie zmieści się. Ale… w ten skomplikowany sposób chcę ci powiedzieć po prostu, że ja też mam swoje życie.
– Aha – powiedział, ale nie wyglądał na człowieka, który cokolwiek rozumie.
– Kiedy ostatnio jadłeś? – zapytała.
– Wczoraj. To znaczy skubnąłem coś rano, biegnąc tutaj, ale…
– Właśnie – przerwała mu w pół słowa. – Zapraszam cię na ciepłą kolację. Chodźmy do mnie, przebiorę się i możemy coś zjeść w karczmie pod domem. – Zamyśliła się na moment. – Albo znajdziemy coś lepszego.
– A Imms?
– Wiesz, gdzie mam Immsa?
– Ta, wiem. – Wyprężył się służbiście. – Melduję, że w dupie.
Uśmiechnęła się do Daazy’ego i zerwała z krzesła.
– No to chodźmy – powiedziała.
– Jesteś pewna, że tak to zostawiamy? – Zerknął na trzymane w dłoniach papiery.
– Tak. Doszłam właśnie do ważnej konkluzji podsumowującej moje życie.
Ruszyli wzdłuż korytarza. Tu musieli być cicho. Tak samo w windzie. Prowadzenie prywatnych rozmów, nawet jeśli byli tylko we dwoje, nie uchodziło po prostu. Cokolwiek myśleli, to zasady bezpieczeństwa wpojono im z wielką skutecznością.
Daazy odezwał się dopiero na wartowni. Podał niesione dokumenty oficerowi dowodzącemu rozprowadzaniem warty.
– Proszę to jutro dostarczyć do…
– Do kogo?
– Do mnie, do rąk własnych.
Oficer zbaraniał.
– Jak to do was, panie? – zapytał, wytrzeszczając oczy.
– Tajne, poufne, specjalnego znaczenia! Nie mogę wyjaśnić dlaczego!
– Tak jest!
Ze śmiechem wyszli na gwarną o tej porze ulicę.
Syrinx była bardzo przyjaznym miastem. Szczególnie wieczorem, po zmroku, kiedy już nie przeszkadzał zgiełk gorączkowych interesów prowadzonych w każdym nadającym się do tego (lub nie) miejscu. No i przed północą, bo po północy wszystkie bez mała ulice zajmowały wozy dostawcze, napełniające hukiem i łoskotem okutych metalem kół każdy zakątek, co powodowało nerwicę u każdego, kto właśnie próbował spać. Cóż, to cena za wszystkie dobra, które stolica oferowała mieszkańcom. Wielu nie wytrzymywało, wielu usiłowało dotknąć mirażu małej mieścinki, która zasypia w nocy, która daje spokój i wytchnienie i nie każe pędzić w szalonym tempie bez żadnego przystanku. Wszyscy oni po jakimś czasie wracali do Syrinx jak zbite psy do surowego, ale sprawiedliwego pana. I rzucali się znowu między żarna mielące bez ustanku ludzkie losy. Spokój? To jakaś ułuda. Życie nie polega na spokoju.
– Co zrozumiałaś? – zapytał Daazy bez ogródek i wstępów. – Olśnienie przyszło?
– Z olśnieniem to raczej ma niewiele wspólnego.
– Co się stało?
– Zrozumiałam, gdzie pędzę, pracując na Zamku.
– Ku samozagładzie – stwierdził. – E, do mnie to już dawno dotarło.
Fuknęła na niego, robiąc niby to groźną minę.
– Ten kołowrót to bezsens – powiedziała. – Mielimy setki najróżniejszych spraw, a meritum nam umyka.
Daazy uśmiechnął się kpiąco.
– Powiemy o tym Immsowi? Nervie?
– Nie powiemy. – Starała się nie zauważać kpiny w jego głosie. – Ale albo się skupimy na najważniejszym, albo ta robota nas zapierdoli.
– Pozwól, że skorzystam z użytego przez ciebie słowa. Jeśli nie będziemy robić wszystkiego naraz, to nas wypierdolą.
Taida spojrzała na Daazy’ego, udając zaskoczenie.
– A