Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański страница 34
Tylko dwoje ludzi w obozowisku wyglądało na szczęśliwych. Horech spał od dawna ukojony przez alkohol, a Natrija unosiła się szczęśliwa na skrzydłach heroicznych marzeń.
Virionowi nasunęło to myśl, że wystarczy coś łyknąć, żeby przestać narzekać. Razem z Kilą podpięli się do zapasów starego szermierza. Oszczędzali się oczywiście. Wystarczyło im osiągnięcie stanu radosnego pogodzenia się z losem. Raźniej doczekali pory, aż zasnęli pozostali.
– Ty tu pilnuj, a ja idę z babami pogadać. – Virion odrzucił koc, którym się okrywał.
– Ale powiesz potem, co i jak?
– No pewnie.
Skinął ręką towarzyszowi. A potem powstrzymał upiorzyce, które chciały już się lizać, kiedy tylko opuścili krąg światła.
– Zaczekajcie chwilę. – Rozdzielił je dosłownie siłą. – Ukryjmy się chociaż za ścianą.
Zaprowadził kobiety tam, gdzie zemdlała Natrija.
– Dam wam chwilę. Ale pamiętajcie, że ja też chciałbym coś usłyszeć.
Niki i Mara dopadły do siebie, najpierw obwąchując sobie twarze. Chwilę potem zaczęły się oblizywać. Uszy, wargi, nosy, szyje. Viriona ciekawiło, jakie informacje przekazywały sobie w ten sposób. Koty na przykład też lubiły lizanie, najbardziej chyba własnego nosa. Lekarz ojca twierdził, że chcą w ten sposób poczuć bardziej intensywnie wywąchany przedtem zapach. Teraz na własne oczy widział ewidentne podobieństwo zachowań. Czy to możliwe, żeby przodkowie Niki pochodzili od jakichś kotów? Mało prawdopodobne. Koty, psy, ptaki i zwierzęta w ogóle zdecydowanie stroniły od towarzystwa jego żony. Nie mógł rozstrzygnąć, czy chodziło o to, że jest dużo groźniejszym drapieżnikiem, czy też po prostu jej nie lubiły. Nigdy nie widział psa, który zbliżyłby się na tyle, żeby choć powąchać nogi Niki, ani kota, który odważyłby się wejść jej na kolana. Ptaki odlatywały z gałęzi, do których się zbliżała. Płazy, gady, a nawet owady unikały miejsc, które sobie wybrała, co w przypadku tych ostatnich miało same plusy. Jeśli tylko spał przytulony do nagiej Niki, nigdy nie uciął go żaden komar, nie ugryzły ani pająk, ani pluskwa w podrzędnym zajeździe. Cały zapas siarki przeciwko insektom, której wożenie doradził mu Brade, pozostawał ciągle w worku, właściwie nietknięty.
– No już, baby. Koniec lizania!
Odkleiły się od siebie niechętnie.
– Ja też chciałbym usłyszeć, co nowego na świecie.
– Nic dobrego.
– Oj, to, że cesarz Luan nie czeka za węgłem z przeprosinami, zwrotem majątku i listem żelaznym dla nas, to jeszcze nie taka zła wiadomość – zażartował, ale one nawet się nie uśmiechnęły.
– Keddelwach to kraj, w którym władza królewska jest bardzo słaba – zaczęła Mara. – Zakon ma tu swoją drugą wyspę. Ostoję. Robi, co chce, nie patrząc już na nic.
– No nie! A znajomy niewolnik uważał ten kraj za synonim wolności i bezpieczeństwa.
– Bo dla niego tak jest – uśmiechnęła się Mara. – Przecież zbiegły niewolnik nigdy nie zainteresuje rycerzy. To nie ten poziom. To jakby król miał wziąć sierp w dłonie i osobiście uczestniczyć w żniwach. – Rozłożyła ręce. – Król to się może wojną między państwami zainteresować osobiście, a nie jakimś tam zbiegiem.
– Rozumiem. Z tego zaś wniosek, że my powinniśmy się zbierać.
– Nie czekając.
– To nie wszystko – dodała Niki. – Wiemy od dawna, że nas szukają w szczególności. Jeśli o mnie chodzi, teraz zainteresowanie spadło. W poprzednim mieście szukali Zmory. Ja znalazłam się tylko przy okazji, jak wisienka na torcie.
Virion mimowolnie uśmiechnął się na to porównanie.
– Mam więc z rycerzami coś wspólnego – mruknął. – Domyślam się, że szukają głównie specjalistek od wielkich ognisk. Czy w Keddelwach również usiłowałyście takie rozpalić?
– Słusznie rozumujesz. – Mara skinęła głową. – Nie, w Keddelwach, pod ich bokiem, nikt z nas nie śmiał niczego palić. No chyba że rycerza żywcem. Ale to mały płomień z takiego czegoś.
– Jakiego rycerza?
– A jaki się nawinął. Tego towaru tu dużo.
– Przestańcie żartować. – Niki usiłowała poskromić ich oboje. W jej głosie pobrzmiewały nutki zazdrości, że konwersacja między Virionem a drugą upiorzycą tak dobrze się rozwija. – Tym razem Zakon wie o wiele za dużo.
Virion położył kobietom dłonie na ramionach. Chciał je trochę uspokoić, ale jego żonie wyraźnie się to nie spodobało. Natychmiast strząsnęła jego rękę z ramienia Mary. Mógł tylko westchnąć.
– Wyjaśnicie mi nareszcie?
Spojrzały po sobie. W końcu Niki, choć z dużą dozą niechęci, wskazała na Marę.
– Ty mów.
Miejscowa upiorzyca spojrzała Virionowi prosto w oczy.
– Nie licz na to, że wyjaśnię ci wszystko.
– Nie liczę. Wiem, że nie wiecie.
– Najlepszą okazję przepuściłeś na samym początku. Nikt wiele by ci wyjaśniła, ale wiem, wiem, byłeś zajęty czymś innym. – Klepnęła Niki w pupę.
A Virion nie po raz pierwszy zyskał dowód, jak dużo one mogą dowiedzieć się z obwąchiwania i oblizywania twarzy. Nieprawdopodobne!
– Słyszałeś, że wielkie ognie ułożone w krzyż, którego ramiona obejmują wiele państw, palimy od zarania. Żadna z nas nie pamięta odkąd.
– Przyjmijmy, że od zawsze.
– Właśnie. Zakon usiłował, również od zawsze, przeciwdziałać temu, co robimy. Ale zawsze dowiadywał się po fakcie. Gdy już zobaczyli monstrualne ogniska, to mogli przyjeżdżać i gasić. Albo próbować nas łapać. Co tam im bardziej lube.
– Domyślam się, że zawsze było za późno.
– Owszem. I na gaszenie, i na łapanie.
– Aż do teraz.
– Mhm. Tym razem uderzyli pierwsi. Wszędzie zniweczyli możliwość zapalenia stosów.
– Nie zapłonął ani jeden?
Przytaknęła.
– Więcej. Wiedzą też coś, czego na przykład ja nie wiem. Ani Niki.
– Co?
– Widzisz, ognie płoną w powtarzającym się od zarania cyklu.