Czerwona kraina. Joe Abercrombie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 32

Czerwona kraina - Joe Abercrombie

Скачать книгу

z ich bogactwami.

      – Dawni władcy nas nie obchodzą – odparł Lorsen. – Szukamy współczesnych buntowników.

      Dwaj najemnicy Unioniści krzyczeli na klęczącego mężczyznę. Pytali go, gdzie trzyma pieniądze. Jeden z nich uderzył go kawałkiem drewna wyrwanym z rozbitych drzwi jego domu, a kiedy mężczyzna chwiejnie wstał, po twarzy spływała mu krew. Spytali go ponownie. Potem znów go uderzyli, trzask, trzask, trzask.

      Sworbreck patrzył na nich, zakrywając dłonią usta.

      – Ojej – wyszeptał przez palce.

      – Bunt kosztuje, tak jak wszystko – tłumaczył Cosca. – Jedzenie, ubrania, broń, schronienie. Fanatycy mają podobne potrzeby jak my. Może nieco mniejsze, ponieważ karmią się swoimi ideałami, ale mimo wszystko. Wystarczy podążyć śladem pieniędzy, żeby znaleźć przywódców. Zresztą, Greyer i tak znajduje się na liście Superiora Pike’a, prawda? A może Cantliss doprowadzi nas do tego pańskiego... Contusa.

      Lorsen uniósł głowę.

      – Conthusa.

      – Poza tym – Cosca wskazał trupy buntowników swobodnym ruchem miecza, niemal odcinając Sworbreckowi nos – wątpię, żebyśmy mogli uzyskać jakieś dodatkowe informacje od tej trójki. Życie rzadko toczy się zgodnie z oczekiwaniami. Musimy dostosowywać się do okoliczności.

      Lorsen stęknął z niezadowoleniem.

      – No dobrze. Chwilowo ruszymy tropem pieniędzy. – Zawrócił konia i zawołał do jednego z Praktyków: – Poszukajcie tatuaży na ciałach zabitych i, psiakrew, znajdźcie mi jakichś żywych buntowników!

      Trzy domy dalej jeden z najemników wspiął się na dach i wpychał pościel do komina, podczas gdy jego kompani zgromadzili się przy drzwiach. Cosca tymczasem uspokajał Sworbrecka.

      – Podzielam twój niesmak, możesz mi wierzyć. Uczestniczyłem w paleniu najstarszych i najpiękniejszych miast świata. Żałuj, że nie widziałeś Oprile w płomieniach, rozświetlało niebo w promieniu wielu mil! To trudno nazwać jasnym punktem w karierze.

      Jubair ułożył kilka trupów w jednej linii i beznamiętnie odcinał im głowy. Łup, łup, łup, hałasował jego ciężki miecz. Dwaj jego ludzie rozerwali łuk nad drogą i ostrzyli końce belek. Jedną z nich już wbito w błoto i zatknięto na niej głowę Sheela z dziwnie wydętymi wargami.

      – Ojej – ponownie szepnął Sworbreck.

      – Odcięte głowy nigdy nie wychodzą z mody – tłumaczył Cosca. – Jeśli korzysta się z nich rozważnie i z artystycznym wyczuciem, mogą przemówić z większą elokwencją niż te wciąż przytwierdzone do szyi. Zanotuj to. Dlaczego nie piszesz?

      Staruszka o twarzy poplamionej sadzą wyczołgała się z płonącego domu. Kilku najemników otoczyło ją i zaczęło popychać tam i z powrotem.

      – Cóż za marnotrawstwo – rzekł z goryczą Lorsen do jednego z Praktyków. – Przy odpowiednim zarządzaniu to mogłaby być wspaniała kraina. Dzięki silnym rządom oraz zastosowaniu najnowszych metod z dziedziny rolnictwa i leśnictwa. W Midderlandzie mają maszynę do młócenia, która w ciągu jednego dnia może wykonać pracę tuzina chłopów, a potrzebuje do obsługi tylko jednej osoby.

      – Co robi pozostałych jedenastu? – spytał Temple, który miał wrażenie, że jego usta same się poruszają.

      – Szukają innego zatrudnienia – odburknął Praktyk.

      Za nim nabito na pal kolejną głowę z długimi powiewającymi włosami. Temple nie rozpoznał twarzy. Dom, z którego wykurzono mieszkańców, wesoło płonął. Płomienie chłostały drewno, powietrze migotało, mężczyźni cofali się, grzejąc uniesione dłonie, pozwalając staruszce odpełznąć.

      – Szukają innego zatrudnienia – mruknął Temple.

      Cosca chwycił Brachia za łokieć i krzyczał mu do ucha, zagłuszając zgiełk:

      – Musisz zebrać swoich ludzi! Ruszamy na północ i wschód w stronę Greyer, żeby dowiedzieć się czegoś o tym Gredze Cantlissie.

      – Uspokojenie ich może trochę potrwać.

      – Masz godzinę, potem poproszę sierżanta Przyjaznego, żeby sam przyprowadził maruderów, jeśli będzie trzeba, to w kawałkach. Dyscyplina, Sworbreck, jest podstawą w każdym oddziale!

      Temple zamknął oczy. Boże, co za smród. Dym, krew, wściekłość i znowu dym. Musiał się napić. Odwrócił się, żeby poprosić Sufeena o wodę, i zobaczył jego trupa w błocie w odległości kilku kroków. Człowiek z zasadami musi podejmować trudne decyzje i ponosić ich konsekwencje.

      – Przyprowadziliśmy twojego konia – rzekł Cosca, jakby to mogło mu wynagrodzić przynajmniej część niepowodzeń tego dnia. – Jeśli chcesz mojej rady, znajdź sobie coś do roboty. Jak najszybciej zostaw to miejsce za sobą.

      – Jak mam to zapomnieć?

      – Och, to by było za wiele. Najważniejsze, żeby nauczyć się... – Cosca ostrożnie się cofnął, przepuszczając galopującego Styryjczyka ciągnącego trupa za koniem – ...nie przejmować.

      – Muszę pochować Sufeena.

      – Tak, pewnie masz rację. Tylko szybko. Jeszcze jest jasno i nie mamy ani chwili do stracenia. Jubair! Odłóż to! – Stary ruszył na drugą stronę ulicy, wymachując mieczem. – Spalcie wszystko, co jeszcze trzeba spalić, i na koń! Ruszamy na wschód!

      Kiedy Temple się odwrócił, Przyjazny podał mu łopatę. Pies wreszcie przestał szczekać. Potężny Północny, wytatuowana bestia pochodząca zza Crinny, nabił jego głowę na włócznię obok głów buntowników i teraz ją pokazywał, chichocząc.

      Temple chwycił Sufeena za nadgarstki i zarzucił go sobie na ramię, a następnie na siodło swojego wystraszonego konia. Nie było to łatwe, ale łatwiejsze niż się spodziewał. Za życia Sufeen dużo mówił, ruszał się i śmiał. Po śmierci prawie nic nie ważył.

      – W porządku? – spytał Bermi, dotykając ręki Temple’a.

      Jego troska sprawiła, że prawnik miał ochotę się rozpłakać.

      – Nie jestem ranny, ale Sufeen nie żyje. – Oto sprawiedliwość.

      Dwaj Północni roztrzaskali komodę i kłócili się o znajdujące się w niej ubrania, rozrzucając strzępy materiału po błotnistej ulicy. Wytatuowany mężczyzna przywiązał patyk pod łbem psa i teraz starannie wieszał na nim elegancką koszulę z falbanami, a na jego twarzy malowało się artystyczne skupienie.

      – Na pewno nic ci nie jest?! – zawołał w ślad za nim Bermi, stojąc pośrodku zaśmieconej ulicy.

      – Nigdy nie czułem się lepiej.

      Temple wyprowadził wierzchowca z miasta, po czym zjechał ze szlaku, a raczej dwóch pasów żłobionego koleinami błota, które go udawały, pozostawiając za sobą odgłosy wykrzykiwanych rozkazów,

Скачать книгу