Między Światami. Beata Pawlikowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Między Światami - Beata Pawlikowska страница 14
W świetle słońca znajduje się kod życia.
Nie musimy go rozumieć ani rozszyfrować. Wystarczy, że będziemy z niego czerpać siłę.
I teraz dziwna rzecz.
Przypomnij sobie jak na lekcjach historii z politowaniem opowiadano nam o tym, że „dawne ludy” uważały, że słońce jest Bogiem. I ha, ha, ha, te „dawne ludy” żyły w „prymitywnych cywilizacjach”, a te „prymitywne cywilizacje” stanowiły zaledwie „zalążek nowoczesnego świata”. Pamiętasz?
Nigdy nie mówiono o dawnych cywilizacjach jako o czymś kompletnym, gotowym, mającym swój głęboki sens w miejscu i czasie, kiedy istniały. Zawsze sugerowano nam, że były niedoskonałe, naiwne, że były tylko maleńkim i niewiele znaczącym wstępem do późniejszego rozwoju ludzkości zmierzającej do naszych wspaniałych nowoczesnych i najbardziej humanitarnych czasów.
Wspomnę tylko o tym, że w naszych najbardziej humanitarnych czasach ludzie zabijają siebie nawzajem z większą łatwością niż kiedykolwiek w historii. Nie tylko dlatego, że mają broń masowego rażenia, która zabija ludzi od razu tysiącami i z bardzo daleka. Także dlatego, że zabijanie stało się popularną rozrywką.
Wszyscy właściwie przez cały czas bawią się w zabijanie.
Zobacz.
Dzieci bawią się w zabijanie w grach komputerowych. One wprawdzie istnieją w Internecie, ale świat wirtualny nie jest już czymś abstrakcyjnym i odległym. Dla wielu ludzi wirtualna rzeczywistość jest o wiele bardziej prawdziwa niż to, co ich otacza na co dzień. Granice już dawno się zatarły. Czasem trudno odróżnić co jest realnie prawdziwe, a co tylko wirtualnie, bo wirtualnie prawdziwe rzeczy stały się równie znaczące i wielowymiarowe jak prawdziwy świat.
Dorośli bawią się w zabijanie zwierząt podczas polowania, bawią się w zabijanie ruchomych celów na strzelnicy oraz bawią się w oglądanie filmów kryminalnych, gdzie co chwilę ktoś kogoś bije i zabija.
Zabijanie się jest modne i popularne.
Filmy sensacyjne są coraz bardziej pełne przemocy. Porównaj choćby wcześniejsze i nowe filmy z serii o Jamesie Bondzie. Kiedyś to była historia z przymrużeniem oka, gdzie niekoniecznie ludzie wbijali sobie gwoździe w twarze. Teraz w nowym Bondzie ciągle ktoś kogoś napada albo jest napadany, co chwilę ktoś komuś robi krzywdę i właściwie nie da się tego filmu oglądać na spokojnie. Przez cały czas dzieje się coś okrutnego, bolesnego, drastycznego albo gwałtownego, a bohaterowie są jak postaci w komputerowej grze – zabijani, ale wciąż się podnoszą i idą dalej, więc znów są zabijani, znów stają, więc znów trzeba do nich strzelać.
Codziennie do śniadania serwisy informacyjne gazet, stacji radiowych i telewizyjnych podają ci zestaw i opis najnowszych zabójstw – a ty się nimi karmisz, połykasz je razem z poranną kawą i nie dziwi cię już to, że ludzie strzelają do siebie na ulicy. Już to znasz. Przyzwyczaiłeś się. Twój umysł już dawno zaakceptował fakt, że zabijanie jest powszechne. Można powiedzieć, że stało się modne i popularne. Po prostu wszyscy to robią.
Zabijanie zawsze jest podszyte strachem albo nienawiścią. Lub jednym i drugim równocześnie. Na takich destrukcyjnych emocjach nie da się zbudować niczego trwałego i mocnego.
I wydaje się, że nikt już nad tym nie panuje, bo przecież nawet to, co miało w ludzi wspierać w dążeniu do dobrego, mądrego życia – czyli religia – też znajduje się w stanie wojny.
Mam na myśli wszystkich ortodoksyjnych wojowników, którzy w imię religii albo innych wartości zbroją swoje umysły w nienawiść, a ręce w karabiny.
Wciąż mam przed oczami scenę z filmu „Boyhood” Gary’ego Linklatera. Główny bohater obchodzi piętnaste urodziny. Jego tata zabiera go na farmę nad jeziorem, gdzie mieszkają rodzice jego nowej żony. Piękne miejsce, ciepli, troskliwi ludzie. Jest tort urodzinowy, wszyscy śpiewają „Sto lat”, jest moment, żeby pomyśleć marzenie, zdmuchnąć świeczki i przyjąć życzenia.
Uściski, ucałowania, uśmiechy i trzy urodzinowe prezenty.
Piętnastoletni chłopiec w Stanach Zjednoczonych dostaje na urodziny swoją pierwszą Biblię, na której jest złotymi literami wygrawerowane jego imię i nazwisko.
Dostaje też swój pierwszy ciemny garnitur z błękitną koszulą i krawatem – żeby mógł godnie reprezentować swoją rodzinę podczas ważnych wydarzeń.
I trzeci prezent. Chłopiec dostaje swoją pierwszą strzelbę. Jego dziadek z dumą mówi, że to jest rodzinna tradycja. Jego ojciec dostał tę strzelbę od swojego ojca, a potem przekazał ją jemu. A teraz on z radością przekazuje strzelbę w ręce najmłodszego pokolenia.
Oczywiście nikt nie mówi, że z tej strzelby należy strzelać do ludzi.
Ale nikogo nie dziwi, że w tym ciepłym, katolickim, bardzo religijnym domu Pismo Święte leży tuż obok karabinu. Być może to jest dziwne tylko dla mnie, ale zawsze mi się wydawało, że ideą Boga było kierowanie się w życiu wyłącznie dobrem i miłością, które z całą pewnością wykluczają zadawanie cierpienia i śmierci, a zawierają w sobie przebaczenie, życzliwość i uczciwość.
To jest dla mnie zrozumiałe w tak samo oczywisty i naturalny sposób, jak piąte przykazanie, które jasno mówi: „Nie zabijaj”. Bezwarunkowo i we wszystkich sytuacjach.
Rozdział 15
To było w Indiach. Przyjechałam pociągiem do słynnej miejscowości Gaya w stanie Bihar. Właściwie sławna jest Bodh Gaya, czyli osada położona dwanaście kilometrów dalej na południe. To najważniejsze i najbardziej święte miejsce dla wyznawców buddyzmu.
Byłam akurat niedaleko i pomyślałam, że warto zatrzymać się tam na kilka dni, obejrzeć i poczuć je własnym sercem. I może zrozumieć coś istotnego o sobie, o życiu, o Bogu.
Zatrzymałam się w hotelu niedaleko dworca i od razu następnego dnia wcześnie rano rikszą pojechałam do Bodh Gaya.
Kiedyś nazywało się Uruvela i właśnie tutaj, w szóstym wieku przed naszą erą zagubiony w życiu hinduski książę usiadł pod drzewem i postanowił siedzieć tak długo, aż zrozumie o co w tym wszystkim chodzi.
Siedział przez kilka tygodni, zatopiony w głębokiej medytacji, w słońcu i deszczu, w dzień i w nocy, aż w końcu doznał olśnienia i wstał. Nazywał się Siddhartha Gautama, ale jest lepiej znany jako Budda.
To właśnie tutaj, w Bodh Gaya rósł święty figowiec, pod którym Budda medytował. Później dookoła niego zbudowano specjalne kamienne barierki, aż w końcu jeden z władców kazał to drzewo ściąć. Pozostały jednak wielkie buddyjskie świątynie, do których przybywają pielgrzymi, a obok jednej z nich jest nawet nowy święty figowiec wyhodowany podobno z gałązki zdjętej z figowca rosnącego na Sri Lance, który miał wyrosnąć z fragmentu oryginalnego drzewa, pod którym siedział Budda.
Przybyłam więc i ja. Incognito i neutralnie. Nie w celach religijnych czy wyznaniowych, ale po to, żeby zobaczyć jak wygląda i poczuć jego moc.
To było bardzo zdumiewające