Stulecie kryminału. Marcel Woźniak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stulecie kryminału - Marcel Woźniak страница 15

Stulecie kryminału - Marcel Woźniak

Скачать книгу

Krzychu Jaszczur miał zniszczony zderzak, a gość wgnieciony tylny błotnik.

      – Wiadomo, kto był sprawcą?

      – Początkowo nie wiedzieliśmy, bo facet uciekł z miejsca zdarzenia.

      – Jaszczur zapamiętał numery?

      – Nie. Jechał z klientem, więc odpuścił sobie pościg. Zadzwonił do mnie z prośbą o zabezpieczenie monitoringu.

      – Ustaliłeś, kto kierował wozem?

      Usłyszała szelest kartek.

      – Tak – odparł Silski. – To Waligórski.

      – Piotr Waligórski? – Wolska nie mogła uwierzyć.

      – Nie. Zbigniew Waligórski. Facet mieszka w Czerniewicach, na Bratniej. – Silski pociągnął nosem.

      Wolskiej zadudniło serce.

      – Wyjaśnił, dlaczego się nie zatrzymał?

      – Twierdził, że tego dnia dowiedział się o przerzutach nowotworu. Lekarz dał mu kilka miesięcy życia.

      – Sprawdziliście to?

      – No bez jaj, Lena! Równie dobrze mógłby nam powiedzieć, że dostrzegł dzika w latającym spodku – zezłościł się nadkomisarz Silski. – Gość dostał mandat, bo nikomu nic się nie stało, a Jaszczur naprawił swój wóz z jego OC. Koniec kropka. Po sprawie.

      – Jakim samochodem przyjechał? – Wolska pamiętała, że sąsiedzi widzieli niebieskie subaru jego syna, które chłopak sam naprawiał.

      – To był jakiś pick-up. Poczekaj chwilę, to sprawdzę.

      Kartki ponownie zaszeleściły.

      – O, już mam. To mitsubishi L200 – dodał po chwili naczelnik.

      Wolska odłożyła słuchawkę i wyszła z komisariatu.

      Była u Waligórskich następnego dnia, czternastego lipca, w sobotę. Pamiętała, że zaparkowała wóz w cieniu drzew i widziała, jak stary Waligórski odkurza w garażu samochód. Czyścił wykładzinę. Na wybrukowanym zjeździe do garażu leżały cztery gumowe dywaniki.

      Pamiętała, że wydeptana w pobliżu trawa odsłaniała wilgotną ziemię, w której buty Wolskiej zostawiły płytkie odciski.

      – Dzień dobry, panie Piotrze! – Wolska krzyknęła, kiedy drzwi domu na Bratniej się uchyliły.

      – Dzień dobry. Co się stało? – spytał student.

      Włosy miał spięte w krótką kitkę.

      – Jest ojciec?

      – Źle się czuje. Śpi.

      – Muszę z nim porozmawiać.

      – Może wpadnie pani jutro? – zasugerował. – Naprawdę nie jest z nim najlepiej.

      – To ważne. – Wolska nie zamierzała ustąpić.

      – Ale o co chodzi?

      – Lepiej niech mnie pan wpuści.

      Przewrócił oczami, ale zwolnił blokadę elektrozamka.

      Kiedy podkomisarz weszła do domu, zniechęcony rzucił:

      – Zaprowadzę panią.

      Ruszył przodem schodami na piętro, a potem skręcił do jednej z sypialni.

      – Tato – szepnął przez uchylone drzwi.

      Usłyszała jakieś nieartykułowane dźwięki, jakby wybudzony mężczyzna powiedział coś, przeciągając się.

      – Jest tu pani Wolska, chce z tobą porozmawiać.

      Policjantka położyła dłoń na barku studenta. Ten spojrzał na nią przez ramię.

      – Damy sobie radę – zapewniła.

      Chłopak odsunął się, a wtedy Wolska przekroczyła próg pomalowanego na jasno pokoju, ze sporym łóżkiem pośrodku, na którym starszy mężczyzna zajmował lewą część obszernego materaca.

      Gdy weszła, podniósł głowę i szczelniej okrył się kocem. Mrużył oczy, żeby lepiej widzieć.

      – Pani do mnie? – spytał niewyraźnie i z trudem.

      Wolska nie wiedziała, czy mężczyzna ją rozpoznaje, więc zamknęła za sobą drzwi i zbliżyła się do łóżka. Wyjęła blachę.

      – Lena Wolska, policja – przedstawiła się i zobaczyła, jak nagle z tego schorowanego człowieka uchodzi powietrze.

      Patrzyła na nią wymizerowana twarz z zapadniętymi policzkami i wielkimi oczami, w których zamiast strachu pojawiła się ulga.

      Zamknął oczy, a jego głowa opadła na poduszkę.

      – Czekałem na panią – wyznał szeptem.

      Kiedy Zbigniew Waligórski zakasłał, drobinki krwi i śliny trysnęły z jego ust na linoleum. Siedzieli u niej w pokoju. Chusteczka, którą ocierał usta, nosiła krwawe smugi. Zaciskał ją w dłoni.

      – Więc jak to było? – Lena Wolska powtórzyła pytanie, gdy atak kaszlu ustał.

      W oczach starszego mężczyzny pojawiły się łzy. Nie wiedziała tylko, z jakiego powodu: bólu czy żalu.

      Wysłuchała już wszystkiego o zderzeniu pojazdów i o tym, że stało się tak, ponieważ Waligórski dostrzegł licealistkę przed wejściem do galerii. Zagapił się na nią i tyle. Huk sprawił, że ona zapewne zauważyła jego samochód i dlatego rozglądała się za nim po galerii. A Waligórski, zamiast wysiąść z auta, uciekł prosto przed siebie ulicą Okrężną. Potem gwałtownie skręcił na północny parking przy Plazie i czekał. Miał nosa, że ona tamtędy wyjdzie.

      – Co było dalej? – spytała Wolska.

      Pociągnął nosem, a z jego oczu potoczyły się łzy.

      – Podjechałem do niej i zaprosiłem ją do samochodu.

      – Zgodziła się?

      – Obiecałem, że odwiozę ją do domu.

      Wolska złączyła dłonie, czekając na ciąg dalszy.

      – Wsiadła – rzucił i ponownie pociągnął nosem. Wzrok miał nieobecny.

      Jego ciałem znów wstrząsnął głęboki kaszel.

      Mężczyzna charczał przez kilka sekund, a następnie raz jeszcze otarł usta, które wykrzywił grymas bólu.

      –

Скачать книгу