Stulecie kryminału. Marcel Woźniak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stulecie kryminału - Marcel Woźniak страница 10
5
– I tak się właśnie bawią ci nasi obrońcy moralności! – krzyczał z ekranu Warzocha. – Takie mają rozrywki nasi władcy, którzy przez wszystkie przypadki odmieniają słowo „humanitaryzm”. Polują na ludzi. I tym właśnie dla nich jesteśmy. Pieprzoną zwierzyną łowną.
– Wyłącz to gówno, Brian – poprosił Klich, wciąż celując w policjanta.
Brian powoli sięgnął po pilota i nacisnął czerwony przycisk. Twarz Warzochy najpierw zamarła, a później zniknęła.
Klich stanął naprzeciwko funkcjonariusza. Brian, wciąż siedząc na kanapie, odwrócił się. Za nim stało jeszcze dwóch innych mężczyzn. Obaj nosili maski. Obaj mieli broń. Przełknął ślinę. Jego dłonie momentalnie zaczęły się pocić.
– To miała być prosta sprawa – powiedział Klich, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę wyrzutu. – Miałeś przyjechać, stwierdzić samobójstwo, podpisać papiery, a potem spokojnie wrócić do służby. Ale spieprzyłeś to. Po prostu to spieprzyłeś. Dlaczego?
– Zabiliście go.
– No niestety. Tak się złożyło, że nie mieliśmy innego wyjścia. To, co widziałeś na ekranie… – Klich zawahał się, a potem machnął ręką. – Nie będę cię okłamywał. To jest dokładnie to, co widziałeś. Elitarna i bardzo brutalna rozrywka dla bardzo bogatych i wpływowych ludzi. Jeden z naszych przyjaciół był pewien, że Warzocha pasuje do tego towarzystwa. Bogaty, stary, zepsuty, a poglądy miał… zresztą na pewno widziałeś te jego filmiki. Ale czekała nas przykra niespodzianka. Wyobraź sobie, że to, co robimy, on uznał za odrażające! Oburzające! Obudził się w nim jakiś cholerny obrońca praw człowieka! W swoich filmikach nawołuje, żeby wszystkich imigrantów utopić w Morzu Śródziemnym, ale to nas nazwał potworami.
– Zabijaliście ich.
– Nie, Brian. Nie! Wiesz, kogo teraz potrzebujemy w tym świecie, w Europie?
– Kogo?
– Ludzi, którzy potrafią sobie dać radę. Szybkich. Sprytnych. Silnych. Zdecydowanych. Nie żadnych kobiet z dziećmi. Nie żadnych starców. Nie. Takich ludzi, którzy mogą się nam przydać. A jak ich wytypować? Potrzebujesz kogoś, kto dokona selekcji. Umowa była jasna i prosta i każdy z tych biednych skurwysynów ją zaakceptował. Masz do pokonania dwa kilometry. Może cię zabijemy po drodze. Ba! Pewnie tak będzie. Ale jeśli wygrasz, jeśli dotrzesz do mety, pomożemy ci się urządzić na tym tonącym statku, który nazywamy Europą. Jeśli cokolwiek robiliśmy, to dawaliśmy tym ludziom szansę. Warzocha nie potrafił tego zrozumieć.
Brian przyglądał się przełożonemu. Oczy Klicha błyszczały niebezpiecznie. Policjant zaczął się zastanawiać, który z nich był bardziej szalony – Warzocha czy jego szef. Pomyślał, że jeśli chce wyjść z tego domu żywy, musi kupić sobie trochę czasu. Poczekać na okazję, żeby spróbować walki lub ucieczki. Albo samemu sprowokować odpowiednią okazję. W każdym razie jednego był pewien: kiedy tylko Klich przestanie mówić, naciśnie spust.
– Mówiłeś, że był paranoikiem. W jaki sposób go dorwaliście?
Klich wzruszył ramionami.
– Nie da się być paranoikiem na sto procent. Cały czas. Musisz mieć kogoś, komu zaufasz. Bo inaczej zupełnie oszalejesz. Dla niego kimś takim była jego gosposia. Co było dość dziwne, biorąc pod uwagę, że kobiecina jest z Filipin. No ale uważał, że skoro jej dobrze płaci, to ona jest mu zupełnie wierna i oddana.
– Nie była?
– Miała na Filipinach brata, którego chciała ściągnąć do Polski. Pomogliśmy jej za to, że dorzuciła kilka pigułek do drinka Warzochy. A resztą już my się zajęliśmy.
– Przebudził się w samochodzie.
Klich pokiwał głową z uznaniem.
– Fakt. Trochę się tam rzucał, ale przezornie zablokowaliśmy wcześniej drzwi.
Brian przełknął ślinę. Kończyły mu się pomysły na przedłużenie rozmowy, a jego sytuacja wcale się nie zmieniała. Wciąż był otoczony, wciąż nie miał szans na ucieczkę, wciąż nie mógł liczyć na jakąkolwiek próbę podjęcia walki. Wiedział, że jeśli tylko ruszy się z tej kanapy, dostanie kulkę w łeb.
– Dlaczego tutaj weszliście? Skąd wiedzieliście, że uruchomiłem ten film? To była jakaś pułapka?
Klich podrapał się po brodzie, a potem uśmiechnął się kwaśno.
– Sprawa jest delikatna, więc stosujemy pewne środki ostrożności. Śledziliśmy cię i założyliśmy podsłuch na twojej komórce. System łapie wszystkie rozmowy w twoim otoczeniu. Alarm włącza się na słowa kluczowe. Ty go uruchomiłeś.
Policjant oddychał głęboko. Analizował sytuację. Gdyby teraz rzucił się na Klicha, spróbował odebrać mu broń, a potem zasłonić się jego ciałem, miałby minimalną, ale jednak jakąś szansę ucieczki. Lepsze to, niż dać się zabić. Realizację tego planu uniemożliwiała tylko jedna rzecz – nie był w stanie się ruszyć. Miał wrażenie, że całe jego ciało zamieniło się w kamień.
– Nie musicie mnie zabijać – powiedział, a jego głos niebezpiecznie upodobnił się do skomlenia. – Nikomu o tym nie powiem.
Klich pokręcił przecząco głową.
– W sumie powinniśmy ci jakoś podziękować za odnalezienie tego materiału. Wszędzie go szukaliśmy. Byliśmy pewni, że umieścił go w jakimś cyfrowym bunkrze, lecz w sumie Warzocha przy całej swojej nowoczesności był jednak człowiekiem poprzedniej epoki. Ale Brian, po tym wszystkim, co ci powiedziałem? Muszę cię zabić. Nie mogę ci ufać.
– Możesz!
– Chryste, Brian, przeżyłeś załamanie nerwowe po tym, jak zabiłeś jednego Murzynka. Co ci odwali po tym, co tutaj widziałeś?
– Nic mi nie odwali. Psychiatra powiedział…
– Brian… Brian… Wiesz, jaki jest jeszcze jeden powód, dla którego wziąłem cię do tej roboty?
Pokręcił przecząco głową. Klich zbliżył się do niego i przyłożył mu lufę pistoletu do głowy.
– Bo gdyby rzecz się posypała, bardzo łatwo będzie z tego zrobić samobójstwo. Policjant po załamaniu nerwowym zbyt szybko wraca do służby i postanawia pójść tropem swojego pierwszego klienta. Przykre, ale takie rzeczy się zdarzają. Warzocha ci po prostu zaimponował.
Na dźwięk nazwiska Warzochy Brian przypomniał sobie o trzymanym w kieszeni pilocie. Wciąż zaciskał na nim dłoń. Warzocha był paranoikiem. Paranoicy nie ograniczają się do jednego systemu obrony. Zakładają drugi, trzeci, czwarty. Klich nie mógł znaleźć wszystkich. Brian nacisnął przycisk. Pilot w jego kieszeni zawibrował delikatnie. A później… nic się nie wydarzyło.
– Dobrze się z tobą pracowało, Brian – powiedział Klich i nacisnął spust.