Demony zemsty. Beria. Adam Przechrzta

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta страница 21

Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta

Скачать книгу

łapczywie kilka łyków. Od dyskusji o polityce zaschło mi w gardle.

      – Będzie lepiej. Trochę. Oni po prostu dokończą to, co zaczął Beria: oplują Stalina i przedstawią się jako zbawcy narodu. Przypuszczam, że złagodzą terror, być może nieco polepszy się ogólna sytuacja w kraju i w państwach ościennych, ale nie oczekuj rewolucji. Wątpię też, żeby zaczęli jakąś wielką nagonkę na błatnych, bo nie doceniają waszej siły i wpływów. W odróżnieniu od Ławrentija Pawłowicza...

      – A on docenia?

      – Beria was wykończy – odparłem rzeczowo. – Nie przebierając w środkach. Oni obaj z Abakumowem mieli identyczne poglądy na tę kwestię, a jego metody chyba pamiętasz? Ale nawet jeśli zwycięży któryś z konkurentów Berii: Malenkow, Chruszczow czy Bułganin, jeśli pokażecie swoją siłę, to będzie wasz koniec.

      – Nie rozumiem?

      – Nikt nie będzie tolerował państwa w państwie – stwierdziłem z naciskiem. – Żaden czerwony władca.

      – To ostrzeżenie? Mówisz, jakby ci zależało na przetrwaniu błatnego świata?

      – Zależało? Niespecjalnie. Po prostu wolę się dogadywać z tobą niż z jakimś wariatem, który cię zastąpi, kiedy przestaną obowiązywać wasze poniatija. A w ogóle co cię tak naszło na politykę?

      Tichonow przez chwilę obracał w dłoni kieliszek, wreszcie umoczył usta w winie, najwyraźniej potrzebował czasu, aby się zastanowić nad odpowiedzią.

      – Niedługo odbędzie się schodka – poinformował w końcu. – Ogólnokrajowa. Będziemy rozmawiali, co robić w obecnej sytuacji.

      – Siedźcie na dupie – poradziłem.

      – Jestem pewien, że schodniak weźmie twoje zdanie pod uwagę – zażartował.

      Wzruszyłem ramionami – nie moje małpy, nie mój cyrk, choć oczywiście wolałbym, żeby półświatkiem nadal rządzili tradycjonaliści w rodzaju Cichego. Bywało, że błatni nie przestrzegali własnych zasad, ale zdarzało się to rzadko: bandycką sprawiedliwość wymierzano sprawnie i szybko. Z milicyjnej praktyki wiedziałem, że żaden szanujący się kieszonkowiec nie ukradnie staruszce emerytury ani nie wyciągnie portmonetki kobiecie z dzieckiem, a gwałciciel będzie miał szczęście, jeśli pierwsi dopadną go milicjanci. No, względne szczęście, bo przecież prędzej czy później wyląduje w więzieniu, a tam przyjdzie mu za wszystko zapłacić. Z procentem. To był brutalny świat, jednak bandyckie zasady wyznaczały pewne granice tej brutalności, jeśli zabraknie worow w zakonie, nie będzie już żadnych granic...

      – No dobrze, zostawmy to – powiedziałem. – Mam pytanie z innej parafii: co wiesz o Burej Kotce?

      Tichonow spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym pokręcił głową.

      – Zwariowałeś? Jestem ci coś winien, ale nigdy nie będę donosił na swoich. Zapamiętaj i zapisz.

      Westchnąłem w duchu, warto było spróbować. Znaczy Kotka to złodziejka. Żadna tam amatorka, tylko profesjonalistka, w dodatku prawilna, inaczej Cichy nie byłby tak pryncypialny. Cóż, zawsze to coś.

      Kilkakrotnie przejechałem pędzlem po kostce mydła i zacząłem rozrabiać pianę w starej filiżance bez ucha. Mimo że od pewnego czasu oferowano w sklepach różnego typu maszynki do golenia, nie byłem entuzjastą żyletek – kilka pierwszych prób użycia nowego sprzętu skończyło się skaleczeniami. Najwyraźniej nasze żyletki sprawowały się gorzej od kapitalistycznych. Bo na przykład angielskie ostrza były znakomite, tylko gdzie je dostać?

      Świeżo wyostrzona brzytwa z miłym dla ucha chrzęstem likwidowała zarost. Zakląłem cicho, usłyszawszy dzwonek. Ki czort? Toż nie ma jeszcze siódmej rano!

      Z pianą na twarzy poczłapałem do drzwi, zerknąłem przez wizjer. Na korytarzu stał, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę, mój sąsiad Lońka. Wpuściłem chłopaka i wróciłem do łazienki, żeby dokończyć golenie.

      – Przepraszam, wujku, że tak wcześnie, ale mama wyszła po zakupy, a wolałem to załatwić, kiedy jej nie będzie.

      – Słucham! – burknąłem niezbyt uprzejmie.

      – Co sądzisz o białych? – spytał z roziskrzonym wzrokiem.

      – Jakich, do licha, białych?!

      – No wiesz, zwolennikach monarchii.

      – Przeszli do niebytu – odparłem zwięźle.

      – Nie do końca – stwierdził tryumfalnie. – Nawiązałem kontakt z taką organizacją, dowodzi nią były kamerger!

      Roześmiałem się kpiąco i zanuciłem:

      Wiedˈ ja institutka, ja docz kamergera,

       ja cziornaja mol, ja lietuczaja mysz,

       wino i mużcziny – moja atmosfiera,

       prijut emigrantow – swobodnyj Pariż!

      – Naprawdę wierzysz w te brednie? – rzuciłem pogardliwie. – Teraz każdy biały, albo podający się za białego, to co najmniej były pułkownik, kamerger lub tajny radca.

      – Ale on jest prawdziwy, wujku!

      – Załóżmy na chwilę, że to prawda, po cholerę ci kontakty z białymi?

      – Chcę walczyć z komunizmem!

      Westchnąłem ciężko i opłukałem twarz z resztek piany, osuszyłem ręcznikiem. Najchętniej przyrżnąłbym Lońce w mordę, ale gdybym wybił mu parę zębów, Natasza pewnie nie byłaby zachwycona. Do tego dzieciak aż kipiał entuzjazmem, nie było w nim złej woli, tylko przerażająca naiwność młodości. Czy ja też tak zachowywałem się w jego wieku?

      – Usiądź – poprosiłem.

      Zaparzyłem herbaty, rozlałem do kubków, zachęciłem Lońkę, żeby się poczęstował.

      – Skąd pewność, że to nie prowokacja? – spytałem.

      Chłopak skinął głową, jakby uznał moje wątpliwości za naturalne.

      – Wiesz, wujku, oni ich za dobrze nie szkolą, tych prowokatorów – powiedział.

      – Ciekawe, skąd ten wniosek?!

      – W Riazaniu był taki jeden, chciał zrobić z nas współpracowników Związku Walki o Wyzwolenie Narodów Rosji.

      Zakrztusiłem się, o mało nie rozlewając herbaty: nazwa organizacji znana była tylko nielicznym: nasza prasa pomijała działalność ZWWNR, jako że ta sprowadzała się głównie do propagandy. Wniosek? Chłopak nie zmyśla.

      – I czym to się skończyło?

      – Utopiliśmy go w rzece – odparł po chwili

Скачать книгу