Będziesz tam. Guillaume Musso
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Będziesz tam - Guillaume Musso страница 14
– Sam jestem lekarzem.
No to chybiłem, pomyślał Elliott, drapiąc się w głowę. Nie wiedział, jak zareagować w tej sytuacji. Zadzwonić na policję? Sprowadzić karetkę? Połączyć się z SOS dla szaleńców? Pozornie ten mężczyzna nie był gwałtowny, ale przecież za chwilę mógł się zmienić.
– Może pana bliscy się niepokoją. Jeśli powie mi pan, jak się nazywa, może mógłbym znaleźć pański adres i odwieźć pana do domu.
– Nazywam się Elliott Cooper – odparł tamten ze spokojem.
– To niemożliwe!
– A niby dlaczego?
– Bo Elliott Cooper to ja.
– Chcesz zobaczyć moje dokumenty? – zaproponował mężczyzna, wyjmując portfel z kieszeni.
Wydawał się raczej rozbawiony tą sytuacją.
Elliott spojrzał na dokument i nie mógł uwierzyć własnym oczom: w dowodzie osobistym figurowały to samo nazwisko i ta sama data urodzenia! Tylko zdjęcie przedstawiało faceta starszego o trzydzieści lat.
To niczego nie dowodzi, uspokajał sam siebie, teraz byle kto może załatwić sobie fałszywe papiery. Ale kto zadałby sobie tyle trudu i w jakim celu?
Po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że jest tylko jedno wytłumaczenie: to musi być jakiś kawał starannie opracowany przez Matta. Przez moment uczepił się tej myśli, chociaż nie był do końca przekonany. Matt był rzeczywiście lekko zakręcony i skory do takich żartów, ale przecież nie do tego stopnia. Poza tym, gdyby chciał mu zrobić kawał, nie byłoby to coś tak wyszukanego. Raczej walnąłby poniżej pasa.
Dla kawału Matt wysłałby do mnie raczej stado striptizerek albo kilka luksusowych prostytutek, myślał Elliott, a nie sześćdziesięcioletniego faceta, który utrzymuje, że jest mną.
Zatopiony w myślach, zbyt późno zauważył, że mężczyzna zbliżył się do niego. Był teraz poważniejszy. Chwycił Elliotta za ramię i popatrzył wnikliwie.
– Posłuchaj mnie, chłopie, jakkolwiek wydaje ci się to niewiarygodne, ja naprawdę znalazłem sposób, żeby cofnąć się o trzydzieści lat.
– To oczywiste.
– Musisz mi uwierzyć, do cholery!
– Ale jak, skoro to, co pan mówi, nie ma żadnego sensu!
– Jeśli tak, to wytłumacz mi, jakim cudem mogłem wyjść niezauważony z toalety na lotnisku.
Tym razem Elliott nie wiedział, co powiedzieć. Może facet był pokręcony, ale jego riposty były celne.
– Proszę pana… – zaczął, lecz nie zdążył dokończyć.
– Daj wreszcie spokój z tym „panem”!
W tej samej chwili od strony oszklonej ściany werandy dobiegło skamlące szczekanie. Lekarz spojrzał w dół i osłupiał: Bóg jeden wie, jakim cudem mały labrador zdołał doczołgać się na piętro ze skaleczoną łapą, i szczekał teraz radośnie, oznajmiając swoją obecność.
– O, Znajdek! – krzyknął mężczyzna, jakby zobaczył ducha.
Zwierzak rzucił się w jego stronę, lizał go po rękach i obwąchiwał.
– Czy już kiedyś widział pan tego psa? – spytał coraz bardziej zdumiony Elliott.
– Oczywiście, przecież to mój pies!
– Pański?
– Chciałem powiedzieć „nasz”.
Tego już było za wiele! Ten facet poważnie działał mu na nerwy. Może powinien zastosować jakąś inną taktykę, żeby się go pozbyć? Na przykład udać, że mu wierzy.
– A zatem naprawdę przybywa pan z przyszłości?
– Można to tak ująć.
Elliott pokiwał głową, po czym przeszedł kilka kroków po tarasie i oparł się o balustradę. Stamtąd spojrzał w dół na ulicę, jakby czegoś szukał.
– To dziwne – odezwał się po chwili milczenia – ale nigdzie nie widzę pańskiego wehikułu czasu. Zaparkował go pan na ulicy czy w moim salonie?
Mężczyzna nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Świetny żart. Czy nigdy nie myślałeś o zrobieniu kariery w spektaklu one man show?
Zamiast odpowiedzieć, Elliott postanowił położyć kres tej rozmowie:
– Teraz ty mnie posłuchaj, stary, nie znam cię i nie wiem, skąd się wziąłeś, ale myślę, że nie jesteś tak pokręcony jak to, co gadasz. Właściwie jestem pewien, że odgrywasz jakąś komedię.
– A w jakim celu?
– Nie mam pieprzonego pojęcia i, żeby wszystko było jasne, chrzanię to. Wszystko, czego teraz pragnę, to, żebyś się stąd wyniósł. Poza tym uprzedzam, że po raz ostatni jestem tak uprzejmy.
– Uspokój się, zaraz sobie pójdę.
Jednak zamiast się wynieść, mężczyzna rozsiadł się w wiklinowym fotelu, pogrzebał w kieszeni i wyjął papierosy: czerwono-białą paczkę ze słynnym logo wydrukowanym czarnymi literami.
Elliott zauważył, że palił papierosy tej samej marki, ale nie przejął się tym zbytnio – papierosy reklamowane przez kowboja należały do najbardziej popularnych.
– Właściwie – podjął mężczyzna, wydmuchując kółeczko dymu i kładąc przed sobą zapalniczkę – wcale się nie dziwię, że mi nie wierzysz. Z czasem traci się pewność, ale ja pamiętam, kim byłem w młodości: naukowcem, który polegał wyłącznie na swoim rozumie.
– A teraz kim pan jest?
– Człowiekiem wiary.
Lekki podmuch wiatru przeleciał nad tarasem. Był piękny jesienny wieczór. O dziwo, przy obecnym skażeniu środowiska, niebo wydawało się niezwykle jasne, wspaniałe – roziskrzały je tysiące gwiazd i nisko wiszący księżyc w pełni, który lśnił niebieskawym światłem. Chłonąc ten niebiański spokój, mężczyzna dopalił papierosa i zdusił niedopałek w popielniczce.
– Może nadszedł czas, żebyś wziął mnie za tego, kim jestem, Elliott: za twojego sprzymierzeńca.
– Raczej za pierdolniętego świra. Taka jest prawda.
– Za takiego, który wie o tobie wszystko.
Lekarz nie wytrzymał:
– Jasne,