Totentanz. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Totentanz - Mieczysław Gorzka страница 15
– Zapłacisz później, a teraz spierdalaj, bo mam ważnych klientów.
Parol odwrócił się na pięcie i prawie biegiem ruszył z powrotem na salę, skąd dochodziło głuche dudnienie muzyki. Po kilku krokach się zatrzymał, rejestrując jakiś ruch za plecami. Odwrócił się wolno i zastygł jak sparaliżowany.
Mężczyzna ubrany był na czarno. Poruszał się jak drapieżne zwierzę – szybko, pewnie i cicho. Wyszedł z drugiego końca korytarza i stanął przed niedomkniętymi drzwiami, za którymi handlarze dobijali właśnie targu. Może Parol nie zwróciłby na mężczyznę uwagi, gdyby nie dostrzegł w jego dłoni pistoletu z tłumikiem.
Patrzył, jak stojący do niego tyłem nieznajomy w czerni popycha lekko drzwi. Niczym na zwolnionym filmie drzwi się uchylają, a on pewnie robi krok naprzód i unosi broń do strzału.
Tylko w filmach kryminalnych odgłos wystrzału z pistoletu z tłumikiem przypomina trzask. W rzeczywistości wystrzał jest o wiele głośniejszy – jednak nie na tyle głośny, żeby zagłuszyć dudnienie basów wydobywające się z głośników. Parol wiedział, jak brzmi pistolet z tłumikiem. Usłyszał pierwszy strzał. Do jego uszu wyraźnie doleciały też kolejne odgłosy.
Pierwszy zginął Tinky Winky, który zareagował na ruch otwieranych drzwi. Pewnie myślał, że Parol wraca po jeszcze jedną działkę. Pierwszy pocisk trafił go w klatkę piersiową, drugi w tętnicę szyjną, trzeci w twarz. Fontanna krwi trysnęła na ścianę. Zanim Tinky Winky upadł, umarł jeden z jego kontrahentów, trafiony w brzuch i w twarz. Drugi nie zdążył sięgnąć po broń. Dosięgły go trzy kule.
Parolowi wydawało się, że w jednej sekundzie rzeczywistość stanęła.
Zabójca odwrócił głowę i ich spojrzenia się skrzyżowały. Przez ułamek sekundy Parol dostrzegł twarz. Od razu wiedział, że nie zapomni jej do końca życia. Tymczasem zabójca bez chwili wahania uniósł broń i wycelował w jego kierunku.
Szawczak zareagował odruchowo. Pomimo zmęczenia strach zadziałał jak dobry dopalacz. Zanim padł strzał, Parol z impetem uderzył barkiem w drzwi po prawej stronie. Później sam nie potrafił zrozumieć, skąd miał tyle siły. Wpadł razem z drzwiami do środka, ale nie zatrzymał się nawet na sekundę. Biegł na oślep przez kolejne pomieszczenia. Korytarz, kuchnia, magazyn. Wpadł do składziku zastawionego skrzynkami po piwie i napojach. Na wprost pod sufitem zobaczył uchylone okno prowadzące na ulicę. Poczuł chłodniejszy podmuch wiatru, usłyszał kroki ludzi na chodniku i przejeżdżające w oddali samochody. Chciał rzucić się do okna i wydostać na zewnątrz, lecz coś kazało mu przystanąć. Schował się za piętrzącą się pod sam sufit stertę skrzynek po piwie.
Teraz dopadł go prawdziwy strach. Nogi miał jak z waty, drżały pod jego ciężarem, serce tłukło się o żebra. Jeszcze bardziej wcisnął się w kąt między skrzynki.
Z oddali słychać było rytm muzyki techno i jakieś krzyki.
Nagle drzwi się otworzyły i Parol już widział, że wszystko stracone. Pech prześladujący go od czasów szkolnych wcale nie zniknął.
Ktoś wszedł do pomieszczenia. Skrzypnęły drzwi, potem zapadła cisza. Szawczak wstrzymał oddech. Zobaczył pistolet z tłumikiem wyłaniający się zza skrzynek. Ostatnia myśl – o matce. I jeszcze jedna, rozpaczliwa. Dlaczego nie wziął ze sobą służbowej broni?
Przymknął oczy i czekał.
Minęło pięć sekund, potem piętnaście, trzydzieści i… nic się nie stało. Otworzył oczy. Był sam. Zabójca zniknął.
Wyszedł na korytarz – pusto.
Aspirant Gotard „Parol” Szawczak drżącymi rękami wyjął telefon i ledwo udało mu się wykręcić numer do dyżurnego.
Rozdział 12
Minęło równo dziesięć dni. Przez ten czas Tymon Jagla nie zrobił nic. No, prawie nic. Następnego dnia po spotkaniu koło szkoły Fiolka zadzwoniła do niego i zapytała, czy powiedział o wszystkim ojcu. Skłamał. Dodał nawet, że jego ojciec obiecał zająć się sprawą. W głosie Fiolki usłyszał wyraźną ulgę. Poprosiła, żeby na siebie uważał, i się rozłączyła.
Tymon długo siedział na tarasie swojego pokoju, w tajemnicy przed matką paląc jednego papierosa za drugim.
Pewnie gdyby w jego rodzinie panowały normalne stosunki, poszedłby do ojca po pomoc. Ale Tymon panicznie się go bał.
Stefan Jagla był prawnikiem, a konkretniej prawnikiem mafii narkotykowej. Od wczesnego dzieciństwa Tymon oglądał go w telewizji w newsach z procesów znanych gangsterów. Później czytał w internetowej prasie komentarze dotyczące prawdziwej profesji swego ojca. Wtedy zaczął przypominać sobie różne fakty z dzieciństwa i wczesnej podstawówki. Pamiętał nocne wizyty ponurych mężczyzn w garniturach, kłótnie, czarne walizki przekazywane z rąk do rąk. Już jako dziecko wiedział, jak wyglądają banknoty o nominale sto euro.
Pieniędzy nigdy im nie brakowało. Matka Tymona wydawała grube tysiące na najmodniejsze ciuchy i wizyty w salonach piękności. Mieli nowoczesny wielki dom. Tymon nosił w kieszeni tyle pieniędzy, ile niektórzy jego przyjaciele z paczki nie widzieli przez pół roku, zawsze miał wypasiony komputer i najnowsze gry. Stefan Jagla wyjeżdżał w interesach nie wiadomo dokąd, a kiedy wracał do domu, pił. Po alkoholu robił się agresywny, zdarzało się, że bił żonę. Kiedyś pobił ją do nieprzytomności i trzeba było wezwać pogotowie, ale policja pewnie się o niczym nie dowiedziała. Raz Tymon stanął w obronie matki i oberwał tak, że przez tydzień nie chodził do szkoły. Potem mówił, że miał wypadek na rowerze.
Dlatego Tymon Jagla nie mógł o niczym powiedzieć ojcu. Już wyobrażał sobie jego minę, kiedy opowiada mu o Klubie Samobójców i Kole Fortuny. Nie mógł też pójść na policję ani pozwolić, żeby Fiolka to zrobiła. Policja od lat szukała haków na jego ojca. Gdyby się dowiedzieli, że Tymon jest synem TEGO Jagli… Zresztą gdyby ojciec dowiedział się, że syn poszedł na policję – w obojętnie jakiej sprawie – też pewnie wpadłby we wściekłość.
Dlatego skłamał.
Na początku się bał. Przez jakiś czas nie wychodził z domu, ale od pierwszego września musiał zacząć chodzić do szkoły. Był między ludźmi, zmieniła mu się perspektywa myślenia. Wciągnięty w szkolny wir przestał się bać. Dni mijały, nic złego się nie działo, nie dostał kolejnych maili, nikt za nim nie chodził. Zaczął myśleć, że rymowanki nie mają nic wspólnego z ich idiotycznym klubem i ze śmiercią Apacza. Może ktoś wysyłał je dla zgrywy, może to spam, który trafił do nich w niewłaściwym czasie?
A jednak nadal był ostrożny. Rano szedł na przystanek komunikacji miejskiej, gdzie na autobus zawsze czekało kilka osób. Wśród ludzi czuł się bezpiecznie. Popołudniami starał się nie wychodzić z domu, a po zmroku rzadko wystawiał nos choćby za próg.
W sobotę 6 września, zaraz po kolacji usiadł do komputera i włączył się do sieciowej rozgrywki Counter-Strike’a. Od śmierci Apacza, czyli od kiedy ich paczka przestała się regularnie spotykać, spędzał każdą wolną chwilę, grając.
Jego pokój z małym tarasem, na którym można było spokojnie w tajemnicy przed starymi zapalić papierosa