Totentanz. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Totentanz - Mieczysław Gorzka страница 23
– U Tymona policjanci nie znaleźli niczego podejrzanego – dodała jeszcze Dominika z rozpędu.
– A jesteś pewna, że szukali?
Zapadła cisza. Anka ze zdumieniem pojęła, że to ona sama wypowiedziała te słowa.
Skucha nie chciała już walczyć, w ułamku sekundy zmieniła się w przestraszoną i bezradną dziewczynę. Zamilkła. Anka wyciągnęła jej z dłoni paczkę papierosów i zapaliła następnego.
– Pod koniec sierpnia znowu dostaliśmy maile z tymi kretyńskimi rymowankami – zaczęła pewniej. – Tymon dostał inną. To nie był pusty los, tylko wygrana z tego naszego cholernego Koła Fortuny. Umówił się wtedy ze mną przy orliku. To było dokładnie dziesięć dni przed jego śmiercią. Był przerażony i nie wiedział, co robić.
– Dlaczego umówił się właśnie z tobą? – zapytała Daenerys.
– Nie wiem. – Pokręciła głową. – Może miał do mnie zaufanie.
Ostatnie niefortunne zdanie zawisło na dłużej w powietrzu. Patrzyli po sobie ponuro.
– Na pewno nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar odebrać sobie życie.
– Co mu powiedziałaś? – Kwasu odezwał się po raz pierwszy i jakby na usprawiedliwienie dodał: – Do mnie też wtedy dzwonił, ale starzy nie chcieli mnie puścić, bo miałem szlaban za imprę na koniec wakacji.
Anka streściła krótko rozmowę z Tymonem.
– Obiecał ci, że pogada ze starym? – zapytał Kwasu z krzywym uśmiechem. – Wszyscy w mieście wiedzą, że ojciec Pedra jest prawnikiem mafii narkotykowej. Pedro z nim nie rozmawiał, odkąd stary po pijanemu pobił matkę i jego. Cholernie się go bał. Niemożliwe, żeby cokolwiek powiedział ojcu. Okłamał cię, Anka.
– Nie wiedziałam… – powiedziała cicho.
Była naiwna. Niepotrzebnie tak szybko mu uwierzyła.
– Poczekajcie. – Jagoda nachyliła się nagle do przodu, aż jasne włosy opadły jej na twarz. – Czy ja jestem głupia, czy wy mówicie o tym, że ktoś ich zamordował?
Znowu zapadła cisza. Od strony chodnika zza krzaków dobiegły ich kroki i rozbawione głosy nastolatków. Poczekali, aż kroki się oddalą.
– Anka, czy ty twierdzisz, że ktoś ma nasze Koło Fortuny i zgodnie z naszą dawną umową co miesiąc losuje spośród nas jedną osobę? Po to, by ją zamordować?
Anka podniosła głowę i spojrzała jej w oczy.
– Tak uważam.
– Jezu Chryste – jęknęła Daenerys. – Uszczypnijcie mnie. To się nie dzieje naprawdę…
Nieoczekiwanie Mateusz przysunął się do niej i otoczył ją ramieniem. Nie zaprotestowała. Położyła mu głowę na ramieniu i szeptała ciągle cicho:
– To nie może być prawda… nie może…
– Musimy z tym pójść na policję – powiedziała twardo Fiolka. – Mamy już połowę września. Zgodnie z zasadami za chwilę będzie kolejne losowanie. Nie wiadomo, na kogo wypadnie. Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
– Zaraz. – Werka powstrzymała ją gestem. – Zanim znowu zrobimy coś głupiego, zastanówmy się przez chwilę.
– Nad czym tu się zastanawiać? – wybuchła Daenerys, podrywając głowę z ramienia Mateusza. – Powinniśmy iść na policję od razu. Nawet teraz!
Chciała wstać, ale Mateusz ją przytrzymał. Spojrzała na niego z wrogością, jeszcze raz się szarpnęła, ale on nie puścił. Usiadła, opuściła głowę i tylko po drżeniu ramion poznali, że płacze. Mateusz uspokajająco głaskał ją po białych włosach.
Koło Fortuny wycięli z płyty OSB. Wzorowali się na kole z kultowego teleturnieju. Tarczę podzielili na sześćdziesiąt cztery pola, na niektórych z nich znalazły się ich nazwiska. Poruszone koło obracało się, dopóki plastikowa zapadka nie wyhamowała jego ruchu i nie zatrzymała się na losowo wskazanym polu.
– Oskar powiedział, że je zniszczył – odezwała się Anka.
– Nieprawda. Tylko je zdemontował i schował do szafy. Widziałem je u Apacza…
– Kiedy ostatni raz? – zapytała Werka.
– W długi majowy weekend. Apacz miał tam schowane piwo i często do tej szafy zaglądał.
– A kiedy dostaliśmy pierwsze maile?
– Pod koniec czerwca – odpowiedziała Anka.
– Co się mogło stać z tym kołem? – spytała Skucha.
– Nie wiem. – Michał wzruszył ramionami. – Może Apacz komuś je przehandlował. Wiecie, u niego zawsze było krucho z kasą. Handlował, czym się dało. Jakoś musiał sobie radzić. Koniecznie chciał skończyć szkołę, a jego starzy przepijali wszystko, co wpadło im w ręce. Apacz miał z nimi nielekko.
– Przecież jego ojciec był inżynierem, a mama nauczycielką – mruknęła Anka, coraz bardziej zdziwiona.
– Może kiedyś byli. Ale od kilku lat zajmowali się głównie piciem i domowymi awanturami o flaszkę. Oskar nie chciał, żeby w szkole się dowiedzieli.
Weronika zaciągnęła się kolejnym tego wieczoru papierosem.
– I mu się udało. Skoro nawet ukochana nic o nim nie wiedziała – powiedziała uszczypliwie.
Anka spojrzała na nią z niechęcią.
– Apacz był facetem, który znał pół miasta. A drugie pół miasta znało jego – ciągnął Kwasu. – Jak nic opchnął komuś nasze Koło Fortuny za kilka złotych.
– Ale komu? – zapytał Mateusz. – Mordercy i psychopacie?
– On znał takich walniętych gości. – Jagoda pociągnęła nosem. – Kiedyś Pedro i ja widzieliśmy go z takim jednym… Nieźle się przestraszyłam. Wyglądał jak pieprzone monstrum z horroru. Zgarbiony, ubrany w jakieś szmaty, ale najgorsze były te ręce. Jak u szympansa. O wiele za długie, sięgały mu prawie za kolana. Jak nas zobaczył, zaraz uciekł. Apacz śmiał się ze mnie potem i dziwił się, że nie znam Jasia Rączki. Tak nazywał tego dziwnego typa. Mówił, że on ma protezy zamiast rąk.
– A co z filmem z naszego Totentanzu? – Skucha zmieniła nagle temat. – Ktoś go widział?
– Nie – odparł Mateusz.
Widać było, że podoba mu się sytuacja, w której obejmuje Jagodę ramieniem, a ona nie tylko nie protestuje, ale mocno się do niego przytula.
– Nie wydaje wam się to dziwne? Apacz miał sporo czasu, żeby zająć się filmem.
– Przecież