Totentanz. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Totentanz - Mieczysław Gorzka страница 26
![Totentanz - Mieczysław Gorzka Totentanz - Mieczysław Gorzka](/cover_pre638330.jpg)
Marcin czekał, ale Grabski się nie odzywał. Sądząc po oddechu, musiał w tym czasie co najmniej dwa razy zaciągnąć się papierosem. Cholerny, ukrywany od lat nałóg, który zrobił takie zamieszanie w ostatnim śledztwie.
– Uzasadnij – powiedział wreszcie, wypuszczając głośno dym z płuc.
– Jest zbyt pewny siebie. Na miejscu zbrodni zostawia masę śladów, nie stara się czegokolwiek ukryć ani zamaskować.
– No i?
– Uważa, że policja nie jest w stanie go złapać. Bardzo możliwe, że pierwszy raz był dla niego najtrudniejszy. Starannie wybierał ofiarę. Według statystyk w przypadku zabójstw na tle seksualnym pierwsza ofiara jest bardzo dobrze znana sprawcy. Może wywodzić się nawet z bardzo bliskiego sąsiedztwa. Dlatego zabójca długo się zastanawia, kogo wybrać, i długo się ofierze przygląda. Zazwyczaj to osoba najbliższa jego wyobrażeniu kobiety idealnej, takiej, która go najbardziej podnieca i dla zdobycia której mógłby dopuścić się ostatecznych czynów.
Zakrzewski nie mówił niczego odkrywczego. Większość seryjnych zabójców działa zgodnie z tym schematem. Pewnie prokurator dobrze o tym wiedział.
– Nadążam. – Szczęk zapalniczki powiedział mu, że Marek zapalił kolejnego papierosa.
– W przypadku pierwszego zabójstwa sprawca starał się zostawić jak najmniej śladów. Potem zaszył się w domu, śledził z niepokojem prasę i telewizję. Kiedy przez kolejne dni nie dowiedział się niczego o swojej zbrodni, a policja nie zastukała do jego drzwi, nabrał pewności siebie. Pierwsze zabójstwo zaspokoiło jego żądze seksualne, ale czuł niedosyt. Znowu chciał poczuć rozkosz, tym razem większą i pełniejszą. Pewnego wieczoru wyszedł z domu, pojeździł ulicami i wypatrzył kolejną ofiarę. Tym razem zadowolił się dziewczyną tylko trochę podobną do jego ideału. Nie miał czasu. Spieszył się.
– Zaraz, zaraz – przerwał mu Grabski. – Twierdzisz, że mamy do czynienia z seryjnym zabójcą?
– Owszem.
– Ryzykowna teoria.
– Ale bardzo prawdopodobna.
Marek znowu wypuścił w słuchawkę dym z papierosa.
– Mów dalej – poprosił.
– Tym razem, zabijając, nie był już tak ostrożny. Zaczyna zostawiać ślady, ponieważ czuje się bezkarny. Jeśli nie był nigdy notowany, zaczyna zdawać sobie sprawę ze swojej przewagi nad policją. Śmieje nam się w twarz. Nie wierzy, że jesteśmy dla niego zagrożeniem.
– Twierdzisz zatem, że Wiktoria Nowak nie była pierwsza – mruknął Grabski w zamyśleniu.
– Co najmniej trzecia.
– Cholera, nie pomyśleliśmy o takiej opcji. – Dźwięki meczu po drugiej stronie słuchawki nagle się urwały.
Marcin napił się wody z butelki i wygodniej ułożył w fotelu.
– Jeśli mamy pecha, zabójca może działać na terenie całego kraju – powiedział. – Na przykład pierwszy raz w Poznaniu, potem Szczecin, teraz Wrocław. Jednak to mało prawdopodobne. Raczej mieszka we Wrocławiu. Jego pierwszych ofiar jeszcze nikt nie znalazł. Powinniśmy sprawdzić rejestr zaginionych osób z ostatnich miesięcy. Kto wie, może i dwóch lat. Interesują nas kobiety w wieku od osiemnastu do trzydziestu pięciu lat, brunetki, krótkie włosy. Z terenu miasta.
– To się da szybko zrobić. I co dalej?
Marcin wiedział, że jego kolejna propozycja jest bardzo ryzykowna. Mimo to nie wahał się ani przez sekundę.
– Moglibyśmy poszukać zwłok – wypalił.
– Mamy za mało ludzi – zauważył przytomnie Grabski.
– Kadeci ze szkoły policyjnej – rzucił Marcin. – Kiedyś już nam pomagali. Można by też wykorzystać straż miejską.
– Zdajesz sobie sprawę, ile mamy w mieście miejsc idealnych do popełnienia takiej zbrodni i ukrycia zwłok? – zapytał Grabski.
– Trzeba się zastanowić nad sensownym kluczem poszukiwań. Coś mi mówi, że powinniśmy szukać na zachodnich terenach miasta wzdłuż Odry i skupić się na ujściu Ślęzy i Bystrzycy…
Prokurator milczał długą chwilę.
– Niewykluczone, że twój plan jest wykonalny. Godlecki mógłby nam zorganizować pomoc na dwa, trzy dni. Tylko oprócz niego trzeba do tego pomysłu przekonać kilka osób.
Pięć minut później komisarz Zakrzewski przerwał połączenie. Znowu ogarnęło go uczucie podniecenia. Namieszał Grabskiemu w głowie, to oczywiste. Był jednak pewien jak nigdy, że ma rację.
Znowu sięgnął po telefon i wybrał numer do Parola. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa.
– W co ty się, Szawczak, wpakowałeś? – powiedział do siebie cicho.
Rozdział 18
Nie spał dobrze już od kilku nocy.
Dotąd wydawało mu się, że jest w stanie panować nad stresem. Mógł nie spać dwie doby, wydzielana przez organizm adrenalina działała jak dopalacz. Zdarzało się, że przez kilkanaście godzin bez przerwy grał na komputerze, zachowując przez cały czas maksymalną koncentrację i skupienie. Musiał tylko regularnie pić kawę i mieć pod ręką kilka tabliczek czekolady.
Teraz z trudem uświadomił sobie, że tamto było tylko zabawą, grą, ekscytującą, ale niezbyt niebezpieczną pracą. Prawdziwy stres go sparaliżował.
Odkąd w klubie Tester zobaczył twarz mordercy, a później jego dłoń ściskającą pistolet z tłumikiem, i pomyślał, że za chwilę umrze, stało się coś fatalnego. Nie potrafił normalnie funkcjonować. Rozsypał się. Jakby był zbudowany z klocków Lego i nie umiał włożyć brakujących kawałków siebie na właściwe miejsca. Myślał, że kiedy porządnie się wyśpi, wszystko wróci do normy. Mylił się. Nie mógł spać. Kiedy zasypiał, męczyły go koszmary. Budził się gwałtownie w środku nocy i o dalszym śnie nie było mowy. Może jakoś udałoby mu się wreszcie pozbierać, gdyby nie atmosfera w pracy.
Koledzy potraktowali go z buta. Już dwie godziny po zajściu w klubie siedział w budynku komendy wojewódzkiej w pokoju przesłuchań po tej drugiej stronie biurka. Na miejscu przeznaczonym dla przesłuchiwanego. Poczuł się nieprzyjemnie – jak przestępca. Włączona kamera patrzyła na niego martwym obiektywem, naprzeciwko siedzieli komisarz Paulina Czerny i podkomisarz Tomaszewicz z Biura Spraw Wewnętrznych. Był niemal pewien, że zza szyby obserwuje go prokurator.
Przesłuchanie było koszmarem. Nie mógł powiedzieć prawdy, więc kluczył. Starał się mówić pewnie i przede wszystkim wiarygodnie, nie wyłożyć się na jakimś idiotycznym szczególe. Mówił półtorej godziny. Pytał głównie Tomaszewicz, Czerny tylko się przysłuchiwała, ale po jej oczach Parol widział, że ona wie. Jakby na potwierdzenie tych