DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу DZIEŃ ROZRACHUNKU - John Grisham страница 13
Colliver miał ochotę pogadać i ciekawiło go, za co Pete trafił za kratki. Z upływem dnia plotki dotarły również do czterech innych białych więźniów i o zmierzchu wszyscy wiedzieli, że Pete zabił pastora metodystów. Colliverowi nigdzie się nie spieszyło i chciał poznać szczegóły. Niczego nie uzyskał. Nie mógł wiedzieć, że w swoim czasie Pete Banning był postrzelony, bity i torturowany, że próbowano go zagłodzić, zamykano w zagrodach z drutu kolczastego, ładowniach statków, bydlęcych wagonach i obozach jenieckich i jedną z wielu rzeczy, których nauczył się podczas tej gehenny, było to, żeby nigdy nie zwierzać się komuś, kogo się nie zna.
Po kolacji zajrzał do bloku więziennego Nix Gridley. Przystanął przy celi Pete’a, a ten wstał i podszedł do stalowych prętów.
– Słuchaj, Pete – mruknął cicho szeryf. – Mamy tu paru wścibskich reporterów, którzy nam się naprzykrzają i kręcą się wokół aresztu. Chcą rozmawiać ze mną, z tobą, z każdym, kto się napatoczy. Chciałem się po prostu upewnić, że nie jesteś tym zainteresowany.
– Nie jestem zainteresowany – potwierdził Pete.
– Przyjechali z najróżniejszych miejsc: z Tupelo, Jackson, Memphis.
– Nie jestem zainteresowany.
– Tak też myślałem. Jak ci tu jest?
– Nieźle. Bywało gorzej.
– Wiem. Słuchaj, Pete, chcę, żebyś wiedział, że dziś po południu zajrzałem na plebanię i zamieniłem kilka słów z Jackie Bell. Myślę, że jakoś się trzyma. Ale dzieciaki są kompletnie zdruzgotane.
Pete zmierzył go spojrzeniem, w którym nie było cienia życzliwości. Przeszło mu przez głowę, żeby udzielić jakiejś ciętej odpowiedzi, w rodzaju: „Przekaż jej, proszę, moje uszanowanie” albo: „A niech to, powiedz jej, że mi przykro”, ale tylko zmarszczył brwi, jakby szeryf był idiotą. Po co mu to mówił?
Kiedy stało się jasne, że Pete nie zamierza tego skomentować, Nix cofnął się dwa kroki.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebował, daj mi znać – mruknął.
– Dzięki.
Rozdział 5
O czwartej nad ranem Florry pogodziła się w końcu z tym, że nie zaśnie, i poszła do kuchni zrobić sobie kawę. Marietta, która mieszkała w suterenie, usłyszała hałasy i pojawiła się na górze, w koszuli nocnej. Florry wyjaśniła, że nie może spać, niczego nie potrzebuje, i odesłała ją z powrotem. Po dwóch filiżankach kawy i wylaniu kolejnych potoków łez pomyślała, że może ten koszmar wzbudzi w niej kreatywność. Przez godzinę dłubała przy pewnym wierszu, o świcie jednak porzuciła te próby i zwróciła się ku literaturze faktu: zaczęła pisać dziennik poświęcony tej tragedii. Darowała sobie kąpiel i śniadanie i o siódmej rano była już w Clanton, w domu Mildred Highlander, mieszkającej samotnie wdowy, która z tego, co Florry wiedziała, jako jedyna w mieście rozumiała jej poezję. Popijając gorącą herbatę i jedząc bułeczki z serem, rozmawiały wyłącznie o tym koszmarze.
Mildred przyniosła do salonu poranne gazety z Tupelo i Memphis i obie panie, które spodziewały się najgorszego, nie były zawiedzione. Na pierwszej stronie gazety z Tupelo widniał wielki tytuł: „Bohater wojenny aresztowany za morderstwo”. W gazecie z Memphis, mniej zainteresowanej tym, co działo się na południu, w Missisipi, relację zamieszczono na pierwszej stronie działu miejskiego, pod nagłówkiem: „Popularny kaznodzieja zastrzelony w kościele”. Te dwa artykuły różniły się nieco, jeśli chodzi o fakty. Brak komentarzy ze strony adwokata podejrzanego i policji. Całe miasto jest w szoku.
Ich własna gazeta, „The Ford County Times”, była tygodnikiem i trafiała do kiosków w każdą środę rano, więc cała sensacja ominęła ich o jeden dzień i musieli czekać do następnego tygodnia. Jej fotograf uchwycił jednak Pete’a Banninga, kiedy ten wchodził do budynku aresztu, i tę fotografię zamieściły na swoich łamach redakcje z Memphis i Tupelo. Widać było na niej kroczącego z obojętną miną Pete’a, którego eskortowało trzech zacnych południowych gliniarzy w niedobranych kapeluszach i mundurach.
Ponieważ wyglądało na to, że wszystkim mieszkańcom Clanton odjęło mowę, reporterzy skupili się na barwnej przeszłości Pete’a jako bohatera wojennego. Opierając się głównie na informacjach z archiwum, obie gazety opisały szczegółowo jego wojskową karierę i heroiczne czyny, których dokonał w trakcie wojny na Pacyfiku. W obu też zamieszczono małe fotografie Pete’a, zrobione, gdy rok wcześniej powrócił do Clanton. Ta z Tupelo zamieściła również zdjęcie Pete’a i Lizy z uroczystości przed budynkiem sądu.
Vic Dixon, mieszkający naprzeciwko Mildred, był jednym z niewielu mieszkańców Clanton, którzy prenumerowali poranną gazetę z Jackson, największą w stanie, lecz poświęcającą niewiele uwagi północnym hrabstwom. Tego ranka, przeczytawszy ją przy kawie, przeszedł na drugą stronę ulicy i oddał Mildred, która specjalnie go o to poprosiła. Przy okazji przywitał się z Florry i przekazał jej kondolencje, wyrazy współczucia czy co tam można przekazać siostrze człowieka, który został oskarżony o morderstwo i chyba je popełnił. Zanim Mildred go przegoniła, wymogła na nim obietnicę, że będzie odkładał następne numery.
Florry potrzebowała jak najwięcej danych do swojej relacji, która miała przybrać postać teczki, zeszytu z wycinkami lub spisywanego na gorąco dziennika. Chciała je wszystkie zebrać, zapisać i zachować. Nie wiedziała dokładnie po co, ale na jej oczach rozgrywała się długa, smutna i naprawdę jedyna w swoim rodzaju historia i Florry nie zamierzała z niej niczego przegapić. Chciała móc odpowiedzieć na wszystkie ich pytania Joela i Stelli, kiedy wrócą w końcu do domu.
Była jednak zawiedziona, gdy zdała sobie sprawę, że gazeta z Jackson, oddalonego od Clanton bardziej niż Tupelo czy Memphis, zamieściła o wiele mniej informacji i zdjęć. Całość opatrzono raczej mało chwytliwym tytułem „Aresztowanie czołowego plantatora w Clanton”. Mimo to wycięła kupon subskrypcyjny, by wysłać go do redakcji razem z czekiem.
Korzystając z prywatnej linii Mildred, zadzwoniła do Joela i Stelli i próbowała ich przekonać, że sytuacja w domu nie jest tak katastrofalna, jak mogłoby się wydawać. Nie bardzo jej się to udało i kiedy w końcu się rozłączyła, zarówno jej bratanica, jak i bratanek mieli łzy w oczach. Ich ojciec siedział w celi, oskarżony o straszne morderstwo. Oboje chcieli wrócić do domu.
O dziewiątej Florry wzięła się w garść, wsiadła do swego lincolna rocznik 1939 i pojechała do więzienia. Samochód miał na liczniku niecałe trzydzieści tysięcy kilometrów i rzadko opuszczał granice hrabstwa, głównie dlatego, że jego właścicielka nie miała prawa jazdy. Dwa razy oblała egzamin i kilkakrotnie zatrzymywała ją policja, ale nigdy nie została ukarana, na mocy niepisanej umowy z Nixem Gridleyem, któremu obiecała, że będzie jeździła tylko do miasta i z powrotem, i nie po zapadnięciu zmroku.
Weszła do biura szeryfa, przywitała się z Nixem i Redem i oznajmiła, że chce się zobaczyć z bratem. W ciężkim wiklinowym koszyku miała trzy powieści Williama Faulknera, półtora kilograma zamówionej u dystrybutora w Baltimore kawy Standard, a także kubek, dziesięć paczek papierosów, zapałki, szczoteczkę i pastę do zębów, dwie kostki mydła, dwa słoiczki aspiryny, dwa słoiczki środków przeciwbólowych oraz pudełko