DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу DZIEŃ ROZRACHUNKU - John Grisham страница 14
– Kiedy prosił cię o to wszystko? – rzucił lekkim tonem Nix, jakby nie miało to większego znaczenia.
– Zostawił Ninevie list – odparła skwapliwie Florry. – I poprosił, żeby mi go przekazała, kiedy go aresztują.
– Rozumiem – mruknął Nix. – Powiedz mi, Florry, co wiedziałaś o jego planach?
– O niczym nie wiedziałam, przysięgam. Absolutnie. Jestem tak samo wstrząśnięta jak wy, a nawet bardziej, bo to mój brat i nie potrafię sobie wyobrazić, jak mógł zrobić coś takiego.
W tym momencie Nix zerknął na Reda. W jego oczach malowało się powątpiewanie. Nie bardzo wierzył, że Florry nic wcześniej nie wiedziała, że nie znała motywów tej zbrodni i że jest teraz szczera. To porozumiewawcze spojrzenie zaskoczyło Florry i zdała sobie sprawę, że powinna trzymać język za zębami.
– Czy mogę zobaczyć się z bratem? – Zabrzmiało to jak żądanie.
– Jasne – odrzekł Nix. – Przyprowadź więźnia – zwrócił się do Reda i kiedy ten wyszedł, wziął koszyk i zaczął przeglądać jego zawartość.
– Czego tam szukasz, Nix? Noży i pistoletów? – zapytała Florry, którą bardzo to zirytowało.
– Co on ma zrobić z tą kawą? – mruknął szeryf.
– Wypić.
– Mamy własną kawę, Florry.
– Nie wątpię, ale jeśli idzie o kawę, Pete jest bardzo wybredny. Wzięło się to z wojny, kiedy o kawie mógł tylko pomarzyć. To musi być Standard Coffee z Nowego Orleanu. Tyle przynajmniej możecie dla niego zrobić.
– Jeżeli podamy mu Standard, taką samą kawę będziemy musieli podawać innym więźniom, w każdym razie białym. Nikt nie może być traktowany w preferencyjny sposób, rozumiesz, Florry? Ludzie i tak już podejrzewają, że Pete ma u nas specjalne fory.
– Całkowicie rozumiem. Mogę wam przywieźć tyle Standard Coffee, ile chcecie.
Nix wziął do ręki kubek: ceramiczny, w kolorze złamanej bieli, z jasnobrązowymi plamami, najwyraźniej od dawna używany.
– To jego ulubiony kubek – rzuciła Florry, zanim zdążył się odezwać. – Dali mu go w szpitalu wojskowym, kiedy dochodził do zdrowia. Nix, nie zamierzasz chyba zabronić bohaterowi wojennemu pić kawy z jego ulubionego kubka.
– Chyba nie – mruknął szeryf, po czym zaczął wkładać przedmioty z powrotem do koszyka.
– On nie jest twoim pierwszym lepszym więźniem, Nix, musisz o tym pamiętać. Zamknąłeś go w areszcie razem z Bóg wie kim, najprawdopodobniej z bandą złodziei i przemytników, ale pamiętaj, że to jest Pete Banning.
– Zamknąłem go w areszcie, bo zabił pastora metodystów, Florry. I w tym momencie jest tutaj jedynym mordercą. Nie będzie traktowany w specjalny sposób.
Drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł Pete, eskortowany przez Reda. Zmierzył obojętnym spojrzeniem siostrę i stanął sztywno pośrodku pokoju, zerkając na Nixa.
– Domyślam się, że chcesz znów skorzystać z mojego gabinetu – odezwał się szeryf.
– Dzięki, Nix, to bardzo miło z twojej strony – powiedział Pete.
Nix niechętnie wstał, wcisnął na głowę kapelusz i wyszedł razem z Redem. Na wieszaku w rogu zostawił tkwiący w kaburze pistolet.
Pete przysunął sobie krzesło, usiadł i spojrzał na siostrę.
– Ty idioto – brzmiały jej pierwsze słowa. – Jak mogłeś okazać się takim głupim, samolubnym, krótkowzrocznym durniem? Jak mogłeś to zrobić swojej rodzinie? Nie pomyśleć o mnie, o plantacji i o ludziach, którzy są od ciebie zależni. Nie pomyśleć o przyjaciołach. Jak, do licha, mogłeś to zrobić swoim dzieciom? Są zdruzgotane, kompletnie przerażone i skołowane. Jak mogłeś?
– Nie miałem wyboru.
– Co ty powiesz! Może mi to wyjaśnisz?
– Nie, nie mogę, i mów, z łaski swojej, trochę ciszej. Niech ci się nie wydaje, że nas nie podsłuchują.
– Nie obchodzi mnie, czy nas podsłuchują.
Pete zmrużył oczy i wycelował w nią palec.
– Opanuj się, Florry. Nie mam ochoty słuchać twoich tyrad i nie dam się wyprowadzić z równowagi. Nie zrobiłem tego, co zrobiłem, bez powodu i być może pewnego dnia to pojmiesz. Na razie jednak nie mam na ten temat nic do powiedzenia, a ponieważ tego nie rozumiesz, proponuję, żebyś powściągnęła swój język.
Florry natychmiast stanęły w oczach łzy i zadrżały jej usta.
– Więc nie chcesz o tym mówić nawet ze mną? – zapytała, spuszczając głowę.
– Z nikim, nawet z tobą.
Przez dłuższy czas wbijała wzrok w podłogę, zastanawiając się nad jego słowami. Zaledwie dzień wcześniej, w środę, jedli jak zwykle razem śniadanie i nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć. Ostatnio Pete taki właśnie był: małomówny, wycofany, nieobecny myślami. Spojrzała mu prosto w oczy.
– Chcę cię zapytać dlaczego – odezwała się.
– A ja nie mam nic do powiedzenia.
– Co takiego zrobił Dexter Bell, że go to spotkało?
– Nie mam nic do powiedzenia.
– Czy to ma jakiś związek z Lizą?
Pete przez sekundę się wahał i Florry wiedziała, że dotknęła czułej struny.
– Nie mam nic do powiedzenia – powtórzył w końcu i zajął się skomplikowaną czynnością wysuwania papierosa z paczki, stukając nią jak zwykle, z jakiegoś niepojętego powodu, w zegarek, po czym zbliżył do papierosa płomyk zapałki.
– Czujesz jakieś wyrzuty sumienia wobec jego rodziny? – zapytała.
– Staram się o nich nie myśleć. Owszem, przykro mi, że musiało do tego dojść, ale nie ja tego chciałem. Będą musieli żyć z tym, co się wydarzyło, jak my wszyscy.
– Tak po prostu? Sprawa załatwiona, Dexter nie żyje. Wielka szkoda. Ale życie toczy się dalej. Chciałabym zobaczyć, jak przedstawiasz swoją teoryjkę trójce tych wspaniałych dzieci.
– Możesz już wyjść – mruknął Pete, ale Florry otarła tylko oczy chusteczką.
Obłok dymu, który wypuścił, unosił się przez chwilę nad ich głowami.