DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу DZIEŃ ROZRACHUNKU - John Grisham страница 15
– Joel i Stella chcą wrócić do domu i się z tobą zobaczyć. Są zszokowani, Pete, sztywni z przerażenia i co całkiem zrozumiałe, kompletnie zagubieni.
– Wyraziłem się jasno: nie mogą wrócić do domu, dopóki im nie pozwolę. Koniec kropka. Przypomnij im o tym. Wiem, co jest dla nich dobre.
– Bardzo w to wątpię. Byłoby dla nich lepiej, gdyby ojciec był w domu, zajmował się plantacją i starał się posklejać pogruchotaną rodzinę, a nie siedział za kratkami, oskarżony o bezsensowne morderstwo.
– Martwię się o nich – odparł, ignorując to, co powiedziała – ale są silni i mądrzy i dadzą sobie radę.
– Nie jestem tego taka pewna. Biorąc pod uwagę, przez co przeszedłeś, łatwo ci myśleć, że są tak samo silni jak ty, ale to wcale nie musi być prawdą. Nie możesz zakładać, że twoje dzieci wyjdą z tego bez szwanku.
– Nie chcę wysłuchiwać takich kazań. Możesz mnie odwiedzać i będę ci za to wdzięczny, pod warunkiem że nie będziesz mnie za każdym razem pouczała. Spójrzmy na to od jasnej strony, dobrze, Florry? Moje dni są policzone. Postaraj się ich nie zatruć.
Rozdział 6
Sędzia Rafe Oswalt od siedemnastu lat orzekał w hrabstwach Ford, Tyler, Milburn, Polk i Van Buren. Ponieważ mieszkał w Smithfield, stolicy sąsiedniego hrabstwa Polk, nie miał okazji poznać ani oskarżonego, ani jego ofiary. Jak wszystkich, zaintrygowała go jednak cała historia i z chęcią podjął się sądzenia sprawy. W trakcie swojej dość zwyczajnej kariery miał na wokandzie kilkanaście zabójstw – do których dochodziło podczas aktów przemocy domowej, pijackich awantur oraz bójek na noże w spelunach dla czarnych. Wszystko to były zbrodnie w afekcie, które kończyły się krótkimi procesami i długimi wyrokami. Ofiarą zabójstwa nigdy jeszcze nie padł ktoś tak ważny.
Sędzia Oswalt przeczytał relacje w gazetach i dotarły do niego pewne plotki. Rozmawiał dwa razy przez telefon z mecenasem Johnem Wilbanksem, którego wielce cenił. Rozmawiał również z prokuratorem okręgowym, Milesem Truittem, którego cenił mniej. W piątkowy ranek woźny sądowy uchylił drzwi do gabinetu sędziego i poinformował go, że na sali rozpraw zebrał się liczny tłum.
I tak też było w istocie. W piątek na wokandzie stawały na ogół drobne sprawy kryminalne i wysłuchiwano stron w sprawach cywilnych. W hrabstwie Ford od wielu miesięcy nie odbył się żaden proces z udziałem ławy przysięgłych i na co dzień tego rodzaju nudne posiedzenia toczyły się bez widzów. Nagle jednak w ludziach wezbrała ciekawość – wstęp na salę rozpraw był bezpłatny – i nie dotyczyło to tylko paru starych bywalców, którzy czekając, aż coś zacznie się dziać, strugali figurki z drewna i żuli tabakę w cieniu starych dębów na trawniku przed sądem. Ciekawość zżerała wielu mieszkańców hrabstwa Ford i o dziesiątej rano w ławkach siedziało już kilkadziesiąt osób pragnących zobaczyć Pete’a Banninga. Pojawili się reporterzy z kilku gazet, jeden przyjechał aż z Atlanty. Było sporo metodystów, obecnie zdeklarowanych wrogów Banninga, którzy zajęli miejsca za stołem prokuratora. Po drugiej stronie przejścia siedzieli różni znajomi Pete’a i Dextera Bella, kilku stałych bywalców sali rozpraw oraz wielu innych mieszkańców Clanton, którym udało się wyskoczyć na moment z pracy. Na balkonie powyżej było kilku czarnych, którzy siedzieli tam z powodu koloru skóry. Do sądu, w odróżnieniu od większości urzędów w mieście, wolno im było wchodzić frontowymi drzwiami, ale nie mieli wstępu na parter. Oni także chcieli popatrzeć na podejrzanego.
Na posiedzeniu nie było nikogo z rodzin ofiary ani sprawcy. Bellowie byli w żałobie i przygotowywali się do pogrzebu, który miał się odbyć następnego dnia. Banningowie trzymali się jak najdalej od budynku sądu.
Dwunastu praktykującym w okolicy adwokatom pozwolono, jako osobom związanym z prawem, wejść za barierki i tam zająć miejsca. Przybyli w komplecie, wszyscy w swoich najlepszych ciemnych garniturach, wszyscy udający przed obserwującymi ich ludźmi, że mają do odegrania ważną rolę. Urzędniczki, normalnie ospałe, jeśli nie pogrążone w letargu, przerzucały energicznie swoje papiery.
Nixowi Gridleyowi podlegali dwaj pełnoetatowi zastępcy – Roy Lester i Red Arnett – oraz trzej zatrudnieni w niepełnym wymiarze godzin i dwaj ochotnicy. Tego ważnego dnia stawiła się na sali, dając imponujący pokaz siły, cała jego drużyna, wszyscy w stosownych, wyprasowanych, prawie skompletowanych mundurach. Sam Nix wydawał się obecny wszędzie – w jednej chwili zaśmiewał się z adwokatami, w następnej flirtował z urzędniczkami, w kolejnej wymieniał uwagi z widzami. Od reelekcji dzielił go tylko rok i za nic nie zmarnowałby okazji, by pokazać wyborcom, jaki jest ważny.
I tak to wyglądało, kiedy tłum zgęstniał i wskazówki zegara minęły godzinę dziewiątą. Wreszcie pojawił się sędzia Oswalt w powiewającej czarnej todze i zasiadł na swoim tronie. Zachowując się tak, jakby nie zauważył licznej widowni, spojrzał na Gridleya.
– Szeryfie, proszę wprowadzić aresztantów – powiedział.
Nix stał już przy drzwiach, obok ławy przysięgłych. Otworzył je, na chwilę zniknął, po czym pojawił się z Pete’em Banningiem, który był w kajdankach i miał na sobie obszerny szary kombinezon z napisem: „Zakład karny”. Za nim dreptał oskarżony o kradzież samochodu Chuck Manley, który na swoje nieszczęście został aresztowany kilka dni przed zabójstwem kaznodziei. W normalnych okolicznościach Chucka doprowadzono by z aresztu, postawiono przed obliczem sędziego, wyznaczono mu jakiegoś adwokata i pies z kulawą nogą by o tym nie wiedział. Los zrządził jednak, że o jego przestępstwie miało się dowiedzieć pół miasta.
Pete maszerował jak na placu apelowym, sztywno wyprostowany, z zawziętą miną i nonszalanckim spojrzeniem. Nix zaprowadził jego i Manleya na ławę oskarżonych. Nie zdjęto im kajdanek. Adwokaci zajęli swoje miejsca i przez dłuższą chwilę, kiedy Wysoki Sąd pilnie przeglądał papiery, na sali panowała cisza.
– Sprawa wniesiona przez stan Missisipi przeciwko Chuckowi Manleyowi – oznajmił w końcu sędzia.
Adwokat o nazwisku Nance zerwał się na nogi i dał znak swojemu klientowi, by razem z nim podszedł do stołu sędziego, co ten posłusznie uczynił.
– Ty jesteś Chuck Manley? – zapytał Oswalt.
– Tak, Wysoki Sądzie.
– A obecny tu mecenas Nance to twój adwokat?
– Chyba tak. Wynajęła go moja mama.
– Chcesz, żeby był twoim adwokatem?
– Chyba tak. Ale ja jestem niewinny, to jakieś nieporozumienie.
Nance złapał Manleya za łokieć i kazał mu się przymknąć.
– Zostałeś aresztowany w zeszły poniedziałek i oskarżony o kradzież buicka, model tysiąc dziewięćset trzydzieści osiem, należącego do pana Earla Caldwella i zaparkowanego na jego podjeździe w Karraway. Przyznajesz się do winy?
– Jestem niewinny, Wysoki Sądzie. Mogę to wyjaśnić.
– Nie teraz, synu. Może później. Wysokość kaucji wyznaczam na sto dolarów. Możesz tyle zapłacić?