Z jarmarku. Szolem-Alejchem
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Z jarmarku - Szolem-Alejchem страница 11
Jedyne szczęście, że działo się to przed Hoszana Rabba62, zanim jeszcze „kartka życiowa” na następny rok została podpisana w niebiosach. Pozostał czas na przebłaganie Boga, aby tych narzuconych pocałunków z babą nie zaliczył w poczet wielkich grzechów. Sam bowiem Pan Bóg mógł zaświadczyć, że stało się wbrew ich zamiarom.
Skąd się wzięła ta Fejgele Diabeł? Co za stworzenie z niej było? Czy był to czart? Zły duch? A może zabłąkana dusza z innego wcielenia? A może był to sam szatan Belzebub, który przyjął kształty dziewczyny, aby niewinne dzieci namówić do tak ciężkiego grzechu, jakim było całowanie się z dziewczyną, i to wbrew własnej woli?
15. Duch-kawalarz
„Domownik”, który robi kawały. Duch w potrzasku. Rozpustną dziewką wydają za mąż, a ona staje się cnotliwą żoną
Wkrótce się okazało, kim w istocie była Fejgele Diabeł. A okazało się w sposób tak przedziwny, że warto o tym opowiedzieć.
Tej samej zimy, a było to chyba tuż przed lub tuż po Chanuce, zajechał do nas Lifszyc z Hłubokiego. Przywiózł wiadomość, że w jego domu na wsi zamieszkał jakiś duch. Zadomowił się na dobre i przyczynia mu sporo kłopotów. Jest więc z tego powodu po prostu nieszczęśliwy. Z początku „kawalarz” – jak nazywał go Lifszyc – tylko drwił z nich. Co noc przewertowywał księgi Gemary, wydzierał kartki z modlitewników i ksiąg biblijnych, przewracał talerze w szafie, rozbijał garnki, wrzucał do wiadra na pomyje woreczek z tefilin63, przekręcał portret Montefioriego twarzą do ściany. Nie, nikt niczego nie słyszał. Później kawalarz zaczął opróżniać im kieszenie. Wykradał drobne monety z szuflady, zabrał i gdzieś ukrył perły żony Lifszyca. Słowem, istne nieszczęście. Przybył więc Lifszyc do swego krewniaka, do Nachuma, syna Wewika, prosić o radę. Co robić? Czy zawiadomić władzę? A może udać się do rebego z Talna? A może wynieść się z Hłubokiego?
Wysłuchawszy jego relacji Nachum, syn Wewika, miał dwa tylko pytania: – A gdzie sypia służąca? I w jakich stosunkach jest z gospodynią? – Lifszyc obruszył się. Poczuł się prawie obrażony. Po pierwsze, Fajgele jest ich biedną krewną. Żona chce ją wydać za mąż. Chce jej nawet dać na posag. Dobrze jej u nich jak w raju. A po drugie śpi jak zabita w kuchni, przy zamkniętych drzwiach.
– A może ma jakichś znajomych we wsi? – Nachum rzucił szybko pytanie. Tym razem Lifszyc wpadł w gniew. Ryknął:
– Skąd u niej znajomi we wsi zamieszkałej przez samych gojów? A może przypuszczasz, że diabełek to ptak?
Broń Boże! Nachum zapewnił go, że tak nie myśli. Śmiał się ze swego głupkowatego krewniaka. Starał się przekonać Lifszyca, że diabełków i „domowników” w ogóle nie ma. Czysta bzdura. Lifszyc wiedział swoje. Przysięgał, że na własne uszy słyszał, oby tak dożył szofaru Mesjasza, jak w nocy krąży po pokoju dziwne stworzenie, które sapie i drapie pazurami. Nad ranem można zauważyć jakieś dziwne ślady kurzych łapek na rozsypanym na podłodze kuchni piasku. Spostrzegłszy, z kim ma do czynienia, Nachum, jak to się mówi, zawrócił dyszlem do tyłu. Owszem, może być, że to diabeł wesołek. Ale co z tego? Miałby więc ochotę być przy tym, gdy się zjawia. Jeśli Lifszyc zgadza się, niech go zabierze do siebie na wieś – chciałby na własne oczy zobaczyć… Skoro już postanowiono jechać, niech pojedzie wraz z nim jego młodszy brat Nysl, syn Wewika, albo, jak kto woli, Nysl Rabinowicz. Nysl – dał do zrozumienia Nachum – to chłopak zuch, to facet twardy, obdarzony krzepą. Jest więc nadzieja w Bogu, że da sobie również radę z diablikiem. No co, jedziemy?
Z największą przyjemnością! Lifszyc natychmiast zgodził się. Obiema rękami uchwycił się tej propozycji. Cała trójka odziana w ciepłe kożuchy wsiadła do sań i ruszyła na wieś do Lifszyca. Pod wieczór zajechali na miejsce. Miłym gościom zgotowano serdeczne przyjęcie. Gospodyni szykowała mleczną kolację, a oni rozmawiali o diable, który zadomowił się u Lifszyca…
Gdy Fejga podała do stołu, Nachum prowadził dłuższy wywód, że zarówno on, jak i cała jego rodzina, to znaczy wszyscy z Rabinowiczów, od urodzenia już mają jakiś dziwnie mocny sen. Możesz ich wynieść wraz z łóżkiem, a nie usłyszą. Możesz strzelać z armaty. Na nic. A przed jakimś dybukiem64, przed jakimś tam diabłem-dowcipnisiem, przed zadomowionym biesem żadnego pietra nie mają. Wcale się go nie boją, mimo że noszą przy sobie sporo forsy. Ale głupi to oni też nie są. Forsę mają głęboko wszytą i to, za przeproszeniem, w tylnej części swojej garderoby, której nigdy z siebie nie zdejmują. Poza tym wcale nie wierzą w żadne tam diabły, dybuki, zadomowione biesy, czarowników, itd. To wrogowie je wymyślili, a głupcy wierzą w te bajki.
Na to Lifszyc w swojej szczerej naiwności odparł, iż byłoby w porządku i sprawiedliwie, gdyby złośliwy diabeł dobrał się do nich jeszcze tej samej nocy. Żeby na własnej skórze poczuli, czym to pachnie. I tak spędzili cały wieczór na rozmowie. Bracia kazali jeszcze podać sobie wino i wkrótce poczęli udawać lekko zamroczonych alkoholem. Zgaszono wreszcie światło i goście poszli spać. Z ich pokoju dochodziło głośne chrapanie. A że jeden starał się prześcignąć drugiego, powstał z tego istny koncert.
Około północy rozległy się krzyki. Bijatyka. Mieszały się głosy żydowskie i gojskie. Lifszycowie zerwali się z łóżka ogarnięci strachem. Zapalili światło i oto ich oczom ukazał się następujący widok: w rękach Nachuma biała, spętana postać – Fejgele Diabeł. Ze wszystkich sił stara się wyrwać, zaś Nysl, chłop jak dąb, mocuje się z Chwedorem, pisarzem gminy. Ten gryzł i kąsał. Na rękach Nysla ukazały się ślady krwi. Ale Nysl dał mu radę. Złapał go i związał jak barana. Jak tylko nastał ranek, Fejgele i pisarczyka Chwedora zaprowadzono do urzędu gminnego. Tam postawiono dwa wiadra wódki i sprawę uzgodniono tak załatwić: W związku z tym, że Chwedor sam we własnej osobie jest pisarzem gminnym, to powinien przyznać się do popełnionych kradzieży i zwrócić to wszystko, co przy pomocy dziewki zwędził Lifszycowi. Wtedy zostanie ukarany łagodnie, to znaczy będzie wychłostany z umiarem i sprawa nie nabierze rozgłosu. Co zaś do dziewki, to zapewniono ją w słodkich słowach, że nie przekażą jej w ręce gojów. To nie wchodzi w rachubę. Mimo że istny z niej diabeł, chociaż z niej hultajska renegatka. Jednego tylko żądają. Ma powiedzieć, gdzie są perły i inne ukradzione przedmioty. Uroczyście obiecują jej, że wezmą ją do miasta, znajdą jej narzeczonego i wyprawią wesele na sto dwa, z muzyką, z wystawną kolacją, z pełną wyprawą plus suknia ślubna, i to natychmiast, bezzwłocznie. Tak jak przystoi każdej porządnej i koszernej Żydówce. A o całej sprawie ani mru, mru. Żaden ptak nie wyćwierka i żaden kogut nie wypieje!
I tak też się stało. Chłopa do żeniaczki dano jej ze wszech miar do rzeczy. Chłop z kościami. Nazywał się Mojsze Hersz. Z zawodu krawiec damski. Kumami i drużbami byli Rabinowicze. Na przyjęcie weselne przyszło całe miasto. Było również naczalstwo. Wypito morze wina i piwa. Zaś Nysl Rabinowicz i stanowy prystaw65 tak tańcowali, że dziw brał patrzeć na nich.
Po ślubie Fejgele zmieniła się całkowicie. Była nie do poznania. Stała się nabożna niczym żona rabina. Żadnemu mężczyźnie nie śmiała patrzeć w oczy. Wobec dzieci Nachuma udawała, że ich nigdy nie znała. A jeśli w mieście zbierano jałmużnę na rzecz biednych, Fejgele pierwsza wkładała na głowę szal i ruszała po prośbie. Nic dziwnego. Nazywano ją już starościną. Uchodziła za niezwykle bogobojną Żydówkę,
62
63
64
65