Tylko matka. Elisabeth Carpenter

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tylko matka - Elisabeth Carpenter страница 11

Tylko matka - Elisabeth Carpenter

Скачать книгу

Erica! No chodź! – wykrzykuje Jason. – Nie pozwoliłbym mojej matce drałować taki kawał w taką pogodę.

      Patrzę w niebo. Rzeczywiście: zaciągnęło się ciężkimi szarymi chmurami i pociemniało, jakby była szósta wieczorem. Przystaję – akurat obok salonu fryzjerskiego, gdzie wisi w oknie napis: „Pasemka, strzyżenie, modelowanie, tylko 50 funtów”. Coś takiego! Żeby wydawać tyle pieniędzy na fryzurę! Moje włosy były w pięćdziesięciu procentach siwe, gdy ostatnio przeglądałam się w lustrze.

      Jason wrzuca luz i wysiada. Bierze moją torbę z zakupami.

      – Craig jest niewinny. – Z powagą patrzy mi w oczy. Zaciska usta, jakby powstrzymywał się od płaczu. – Nigdy by tego nie zrobił.

      – Wiem. Jest ci wdzięczny, że wierzysz w jego niewinność. Niewielu tak uważało.

      Wkłada torbę do bagażnika i otwiera drzwi pasażera.

      „Nigdy by tego nie zrobił”, powtarzam w myślach.

      – Niedawno widziałem mamę Lucy – mówi Jason, ruszając z miejsca.

      Te słowa mrożą mi krew w żyłach. Jason nigdy nie wracał do przeszłości, choć faktem jest, że ostatnio zamieniliśmy może ze dwa zdania, i to w przelocie.

      – Rozmawiałeś z nią?

      – Ależ skąd! Nie wiedziałbym, co powiedzieć. Poza tym wątpię, czyby mnie poznała. Bardzo się zmieniliśmy przez te wszystkie lata.

      Zerka w moją stronę. Nad górną wargą i przy skroniach ma kropelki potu. Dziwnie pachnie… jakoś tak słodkomdło.

      – Nadal mieszkasz u swojej mamy? – pytam.

      Parska śmiechem.

      – Jasne, że nie, kurde. Wyobrażasz to sobie? Zawracałaby mi dupę przez cały dzień. Jestem wolnym człowiekiem. – Spogląda na mnie. – Bez urazy. I przepraszam za słownictwo. – Znów ten śmiech.

      – Nic się nie stało.

      Jego matka w żadnym wypadku nie używałaby takiego języka. Na szczęście przestał mówić o Gillian Sharpe.

      Podjeżdżamy pod mój dom. Aż się boję spojrzeć.

      Nie muszę.

      – Chryste Panie – syczy Jason, stając na chodniku. – Dopadnę tych małych skurwieli, Erico, i im dokopię.

      Kładę rękę na jego ramieniu.

      – Nie rób tego, skarbie, poradzę sobie. Spodziewałam się, że tak będzie. A poza tym chyba już nie są tacy mali.

      Wyjmuje moją torbę z bagażnika. Podchodzimy do drzwi i stajemy w odległości metra. Smród jest koszmarny, aż mi się wywraca żołądek. Chcę stąd uciec.

      – Przynajmniej nie zapaćkali dziurki do klucza – mówię pod nosem.

      – Ściągnę Stu, tego, co myje okna. Zdarza mu się sprzątać psie kupy.

      – Sama to zrobię. Dzięki za podwózkę, skarbie. – Biorę od niego torbę. – Uważaj na siebie.

      Dzwoni jego komórka. Jason wyjmuje ją z kieszeni.

      – Odezwij się, gdybyś mnie potrzebowała – rzuca na odchodne, po czym wskakuje do samochodu i odjeżdża z piskiem opon.

      Podchodzę do drzwi. Już prawie nie zwracam uwagi na smród.

      Tym razem w poprzek biegnie napis: DZIWKA. Nie spodziewałabym się, że zbiorą aż tyle kup, żeby napisać takie duże litery.

      Wiem, że nie powinnam się przejmować, ale mimo to jest mi przykro. Gorszą obelgą już nie można mnie obrzucić. A wydawało mi się, że dostałam surową nauczkę za swój błąd.

      Nie rozglądam się wokoło, bo jest mi wszystko jedno, kto na mnie patrzy. Ostrożnie wchodzę do środka – tym razem nic nie leży na wycieraczce.

      Idę do kuchni. Wkładam mrożonki do zamrażalnika, a resztę zakupów zostawiam w torbie na blacie. Wciąż w płaszczu, osuwam się na podłogę i opieram się plecami o tylne drzwi. Powinnam podgrzać zapiekankę ziemniaczaną z mielonym mięsem; za chwilę zacznie się teleturniej. Kolana mi nawalają i nie wiem, czy zdołam wstać. Pozwalam sobie na kilka minut kwękania, po czym zbieram się z podłogi. Mam tyle roboty. Nie złamali mnie ostatnim razem, to i teraz nie złamią. Jestem silniejsza niż wtedy.

      7

      Tik-tak, tik-tak.

      Wkrótce nadejdzie pora. Możecie sobie wyobrazić, o czym myślałem przez te wszystkie lata? Nic nie dało się zrobić – trzeba było czekać na idealny moment, jak wtedy. Ta chwila już się zbliża.

      Tyle że teraz muszę postępować ostrożniej. W dzisiejszych czasach oni wiedzą dużo więcej. Filmują nas niemal wszędzie, podsłuchują telefony, monitorują komputery. Zwykłemu człowiekowi wydaje się, że nikt go nie obserwuje, ale to nieprawda. Mają go na oku, zwłaszcza w sieci, bo to łatwizna. Tym wielkim firmom internetowym mnóstwo rzeczy uchodzi na sucho. Zastanawialiście się dlaczego? Wszystko o nas wiedzą. Zatem trzeba być sprytnym. Jeżeli chcecie coś zrobić – nie będąc w zasięgu radaru, by tak rzec – w żadnym wypadku nie bierzcie ze sobą komórki (te ustrojstwa ciągle są podsłuchiwane) i zawsze sprawdzajcie, gdzie zamontowano kamery. Ludzie – ci normalni – kierują kamery na podjazdy przed domami… chronią swoją własność. Myślę, że to ma sens, ale dlaczego równie starannie nie chronią swoich najbliższych?

      Wystarczy, że raz mnie namierzą, i trafię za kraty. Znowu.

      Może jednak warto.

      Czyli muszę zadziałać szybko, zrobić jak najwięcej.

      Lucy była dobra, wiecie. Taka czysta. Platynowa blondynka, niemal anioł… taka ufna. Może teraz patrzy na mnie z wysokości: mój własny anioł stróż. Na zawsze będziemy ze sobą połączeni. Czasem do niej mówię, a ona za każdym razem coś odpowiada.

      Nie myślę o tym, co powiedziała pod koniec. Nie o to jej chodziło. Kochała mnie, jestem przekonany. Wydobyła ze mnie dobro.

      W tamtych czasach było inaczej. Rzadziej widywało się telefony komórkowe – a jeśli już, to te gówniane nokie. Lucy nie miała komórki. Jej rodzice nie ufali tym gadżetom.

      Ale ufali mnie.

      Jej tato był nadopiekuńczy. Nie chciał, żeby dorosła… żeby mężczyźni ją zepsuli.

      Już nie musi się tym martwić.

      8

      Erica

      Byłam na miejscu dwie godziny przed czasem, na wszelki wypadek. Trzy razy obeszłam osiedle po drugiej stronie

Скачать книгу