Gniew Tiamat. James S.a. Corey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gniew Tiamat - James S.a. Corey страница 22
– Uważajcie na te włazy – rzuciła do swoich ludzi, sunąc przy ścianie w stronę mostka.
Wydawało się to nieco nadmiarowe. Ich skafandry skanowały każdy centymetr kwadratowy wokół pod kątem ciepła, promieniowania, a nawet unikatowej charakterystyki elektromagnetycznej generowanej przez bijące ludzkie serce. Nie było łatwo zaskoczyć kogoś odzianego w lakoński pancerz bojowy. Z drugiej strony powiedzenie tego przypominało grupie o jej obecności, dowodzeniu i fakcie, że dbała o zapewnienie wszystkim bezpieczeństwa.
– Potwierdzam – odpowiedział Takeshi. – Większość nie jest ciepła, pewnie ładownia jest w próżni.
– Zachodzący nas od tyłu gość w skafandrze nie jest zbyt prawdopodobny – zgodziła się – ale to wciąż możliwe.
Wyświetlacz przezierny Bobbie błysnął nakładką na drzwiach pokład wyżej.
– To te – powiedziała, a jej ludzie rozproszyli się i zajęli pozycje wokół wejścia.
W nieważkości uszkodzonego frachtowca stanęli na ścianach dookoła włazu, trzymając broń w gotowości. Niezależnie od orientacji statku lecącego z ciągiem, na potrzeby ataku pokład z mostkiem znajdował się w dole.
– Pamiętajcie – przypomniała Bobbie – są tam potencjalni sojusznicy.
Kiedy to mówiła, na ich wyświetlaczach pojawiły się obrotowe, trójwymiarowe profile dwóch kobiet.
– Je chronicie w pierwszej kolejności, branie więźniów w drugiej. Zrozumiano?
Rozległ się pomruk potwierdzeń. Bobbie przyłożyła dłoń do panelu ściennego przy włazie i jej pancerz uruchomił protokół przełamujący, który w ułamek sekundy przebił się przez zabezpieczenia elektroniczne. Właz się rozsunął i wszyscy zaczęli strzelać.
Specyficzną cechą ludzkiego mózgu w trakcie walki na małe dystanse jest fakt, że choć wszystko generalnie dzieje się jednocześnie, to przypominając to sobie później, umysł upiera się przy próbach złożenia wydarzeń w jakiś liniowy ciąg zdarzeń.
W jednej chwili Bobbie rzuciła się przez właz na mostek, mając oddział za plecami. Nadlatujące pociski rozjarzyły jej wyświetlacz jasnymi kreskami, więc wiedziała, skąd strzelają. Niektóre pociski trafiły w nią i jej ludzi. Pancerz uznał, że szansa doznania realnych uszkodzeń jest pomijalna, i je zignorował. Siedem osób w pomieszczeniu, w lekkich pancerzach ochronnych. Skafander oznaczył jedną jako sojusznika, jedną z dwóch członkiń podziemia. Strzelało do niej pięć uzbrojonych osób. Jedna robiła, co mogła, by ukryć się za pryczą przeciążeniową. Zapewne oficer polityczny.
Jej ręka ruszyła bez konieczności świadomego myślenia i lufy zamontowanego na nadgarstku karabinu zawirowały na krótko, przecinając na pół dwóch uzbrojonych członków załogi. Pozostała trójka zmieniała się w czerwone chmury i części ciała w ogniu reszty jej zespołu. Cała walka nie mogła trwać dłużej niż dwie sekundy, choć gdy przypominała ją sobie później i mózg zmienił wszystko w narrację, wydawało się to znacznie dłuższe.
Niecałe trzydzieści sekund po otwarciu włazu dwóch jej ludzi bezpiecznie osłaniało partyzantkę, a Takeshi docisnął oficera politycznego do ściany i unieruchamiał mu ręce plastikowymi zaciskami. Bobbie skontrolowała pokład. Pancerz zapewnił ją, że nie doszło do przebić. Lakońskie pociski do niszczenia siły żywej na pokładach statków były bardzo dobre: zabójcze dla lekko opancerzonych przeciwników, ale po uderzeniu w ściany rozpadały się na proszek.
– Mostek jest nasz – oznajmiła Bobbie.
– Maszynownia nasza – natychmiast odpowiedziała Jillian. – Mamy jedną z dwóch agentek. Macie drugą?
– Potwierdzam. Nasi ludzie są bezpieczni i mamy przesyłkę.
– Dosko – rzuciła Jillian. – Nie mogę się doczekać widoku jego twarzy, gdy zrozumie, że jego życie właśnie trafiło do recyklera.
– Jillian, odeskortuj tu naszego człowieka – poleciła Bobbie. – Niech wszyscy włożą kombinezony ratunkowe i przygotują się do lotu na Burzę. Pozostali, rozproszyć się i przejrzeć ładownie. Kiedy przyleci Burza, będziemy chcieli zabrać ze sobą wszystko co najlepsze, a nie będzie na to dużo czasu. Do roboty.
– Potwierdzam – odparła Jillian.
– Chyba wygraliśmy – rzuciła Bobbie do Takeshiego.
Wyszczerzył się do niej.
– Łatwizn… – zaczął, a potem eksplodował.
Bobbie zdała sobie sprawę, że musieli trafić na serię z czyichś działek obrony punktowej, ale z wnętrza statku wyglądało to tak, jakby ściany po obu stronach mostka postanowiły wybuchnąć w kilkudziesięciu miejscach równocześnie. Pomieszczenie wypełniło się rozjarzonymi szrapnelami odbijającymi się od ścian i paneli oraz szarym dymem odparowanego metalu. Takeshi zmienił się w plątaninę owiniętych technologią części ciała unoszących się w chmurze kulek krwi.
Nie wyglądało na to, żeby ktoś jeszcze zaliczył bezpośrednie trafienie, ale zanim Bobbie w ogóle zdążyła zacząć wydawać rozkaz, powietrze w pomieszczeniu po prostu zniknęło. Za wiele dziur po obu stronach. W jednej chwili znajdowali się w kabinie z powietrzem, w następnej w próżni. Przejście było tak szybkie, że uciekające powietrze ledwie poruszyło niebieską bluzą lakońskiego oficera politycznego.
– Wsadzić ich do skafandrów! – wrzasnęła, ale było już za późno.
Była Marsjanką, ćwiczenia próżniowe zaczęła wykonywać w przedszkolu. Piętnaście sekund i tracisz świadomość. Wszystko, co trzeba zrobić, musi zostać wykonane w ciągu tych pierwszych piętnastu sekund, albo w ogóle nie zostanie zrobione. Każdy skafander próżniowy odległy o więcej niż piętnaście sekund jest daleki jak życie.
Mogła tylko przyglądać się, jak partyzantka, która pomogła im zdobyć statek, wydycha chmurę mgły będącej jej ostatnim oddechem. Oficer polityczny, główny powód ataku, zginął chwilę później z wyrazem głębokiego zdumienia na twarzy. Tysiące faktów i tajemnic, które mogły oznaczać różnicę między sukcesem podziemia a śmiercią w gułagu, wyparowało w chwili, gdy poddały się jego komórki.
Każdy wciąż działający na mostku panel migał czerwienią. Statek też był martwy.
– Burza, tu oddział uderzeniowy – powiedziała Bobbie, otwierając kanał dowódczy. Usłyszała tylko ciszę i lekki syk promieniowania tła. – Burza, zgłoś się.
Nic.
– Szlag – rzuciła Jillian. Weszła na pokład, ciągnąc za sobą martwą sojuszniczkę z pokładu maszynowni. – Czy straciliśmy też Burzę?
– Chama – powiedziała Bobbie do jednej z kobiet z oddziału. – Wyjdź na zewnątrz i spróbuj zlokalizować Burzę. Może łączność w zasięgu wzroku wciąż działa. Dla pozostałych misja się