Gniew Tiamat. James S.a. Corey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gniew Tiamat - James S.a. Corey страница 21
Możliwe, że mógł to tylko zrozumieć wojownik. Tylko ktoś, kto świadomie zdecydował się biec w stronę ognia, zamiast przed nim uciekać. Dla niej stawało się to świętością.
– Dotąd, i ani kroku dalej – wyszeptała. Jej litania do tyranów, despotów i zbirów. Dotąd, i ani trochę dalej. Jeśli moje życie będzie coś znaczyć po mojej śmierci, pomyślała, mam nadzieję, że właśnie to.
– Co mówiłaś, szefowo? – zapytała Jillian. Zastępczyni siedziała przypięta do pryczy przeciążeniowej dokładnie naprzeciw niej.
– Tylko mówię do siebie – odpowiedziała Bobbie. A potem zaczęła śpiewać. – Rób, co chcesz, ale wiesz, ja będę lepsza. W parę chwil mogę być lepsza niż ty.
– Tego nigdy nie słyszałam – stwierdziła Jillian, a potem zaśpiewała wraz z nią, próbując złapać melodię. – To coś nowego? Brzmi Pasiarsko.
Bobbie roześmiała się.
– Nie mam pojęcia. Moja mama to śpiewała. Miałam starszych braci i nie znosiłam z nimi w cokolwiek przegrywać. Płakałam za każdym razem, gdy wygrywali, a ona mi to śpiewała. Po prostu jedna z tych piosenek, które łapiesz jako dziecko i nigdy się ich nie pozbywasz.
– Podoba mi się – skomentowała Jillian, a potem zamknęła oczy i zaczęła mamrotać coś pod nosem.
Wyglądała, jakby się modliła, choć Bobbie wiedziała, że wcale tak nie jest. Powtarzała sobie w głowie wciąż na nowo plan misji. Dwa metry przez przebity kadłub do pierwszego skrzyżowania. Skręcić w lewo. Dwanaście metrów do włazu maszynowni. Przebić i oczyścić. Trzy metry do prawej głównej konsoli. Ta druga litania wojownika.
To ludzie, których kocham. To ludzie, którzy mnie kochają. Walczyłam o to, w co wierzyłam, chroniłam tych, których mogłam, i sprzeciwiłam się nadciągającej ciemności.
To wystarczy.
Kapsuła wrzasnęła krótkotrwałym alarmem kolizyjnym. Burza posłała dwa pociski z działa szynowego na tyle blisko kadłuba, że Bobbie mogłaby sięgnąć i złapać je, gdy przelatywały.
– Przygotować się do uderzenia – rzuciła głosem sierżant. Głośnym i znaczącym, ale nie do końca krzykiem. Tak teraz musiała tak postępować: sprawiać wrażenie niezmiennej siły natury. Awatar Olympus Mons, ożywiony i kroczący przez pole bitwy. Teraz bogini wojny, później skurczona powłoka. Może. Jeśli będzie miała pecha.
Wokół niej sześcioro osobiście dobranych przez nią członków grupy uderzeniowej zablokowało i nadmuchało prycze przeciążeniowe. Wszyscy mieli na sobie lakońskie pancerze wspomagane, choć przemalowano je z granatowych na czarne. Jej ojciec powiedziałby, że to najlepsi z miotu. Jillian z Freehold i pięcioro Pasiarzy.
Pasiarze byli ze starej szkoły SPZ, pobrużdżeni weterani nieustannej wojny partyzanckiej z planetami wewnętrznymi, zanim przyszła Lakonia i sprawiła, że wszystko to straciło znaczenie. Stare kobiety i mężczyźni z dużym doświadczeniem w walce. Wszystkie jej siły na Burzy liczyły czterdzieści osób i obejmowały wojowników z prawie wszystkich starych frakcji, ale do szybkich akcji abordażowych nie było lepszych żołnierzy nad Pasiarzy.
– Tryb bojowy – rzuciła Bobbie i jej pancerz obudził się do życia, szumiąc niecierpliwością do walki.
Wyświetlacz przezierny błysnął stanem amunicji, a potem zminimalizował go do skraju pola widzenia. Pojawił się zarys schematu wnętrza frachtowca, do którego właśnie mieli wkroczyć, przesuwając się do innego rogu. Z lewej strony obrazu przewinęła się lista sześciu nazwisk z zielonymi kropkami oznaczającymi, że pozostając tam, są żywi i bez obrażeń. Sprowadzenie do domu wszystkich z zieloną kropką zamiast czarnej zawsze było jednym z priorytetów misji, choć nigdy głównym.
Na środku pola widzenia pojawił się błyskający komunikat. AUTORYZACJA OGNIA BEZ ROZKAZU.
– Ogień bez rozkazu, zespół alfa, kapitan Roberta Draper – powiedziała.
W radiu pancerza usłyszała odległe kliknięcia broni aktywowanej przez sześć zestawów pancerzy. Nigdy nie musiała tego robić jako sierżant oddziału ogniowego w czasach służby w marsjańskim korpusie marines. Korpus wydawał ludziom broń z założeniem, że będą jej używać prawidłowo i zgodnie z przeszkoleniem. Lakończycy byli znacznie bardziej sformalizowani. Winston Duarte stworzył Lakonię, zdradzając Marsa i okradając flotę, nie było więc wielkim zaskoczeniem, że brak zaufania do ludzi w jego strukturze dowodzenia był zinstytucjonalizowany.
Wyświetlacz błysnął nowym schematem. Względne pozycje kapsuły abordażowej i frachtowca, wraz z gwałtownie malejącą odległością do celu.
– Gotowi – warknęła do zespołu. – Wchodzimy za pięć!
Kapsuła zadygotała, wystrzeliwując kotwy i chwytając frachtowiec. Nastąpiło szybkie szarpnięcie w bok, gdy jednostki się zderzyły. Siła uderzenia była znacząca, ale ponieważ spoczywała w miękkim żelowym wnętrzu zaawansowanego technologicznie pancerza osłoniętego nadmuchaną wyściółką pryczy przeciążeniowej, odebrała ją jak nagły nacisk na klatkę piersiową, który ustąpił niemal natychmiast po utracie przyśpieszenia przez kapsułę i przejściu w nieważkość. To był dobry znak. Oznaczał, że Aleks trafił w cel pociskami z działa szynowego i frachtowiec dryfuje.
– Szykować się do ciągu! – krzyknęła, a ostatnie słowo prawie utonęło w ryku potężnych silników kapsuły, pracujących, by utrzymać frachtowiec ukryty za Jowiszem. Prycza automatycznie odblokowała się i obróciła w przeciwną stronę, ustawiając ją plecami do ciągu. Poczuła w piersi nowy nacisk napierającego przyśpieszenia.
Gdy ciąg zaczął słabnąć, poleciła oddziałowi ruszać, choć tak naprawdę wcale nie było to konieczne. Jej drużyna wypadła z prycz przeciążeniowych natychmiast, gdy tylko ustał ciąg. Jillian wdusiła panel ścienny obok śluzy i rozwinęła kołnierz przebijający. Kołnierz nadął się, tworząc szczelne spojenie z frachtowcem i wywołując wibracje pokładu od uderzenia. Dwie sekundy później ładunki kumulacyjne w kołnierzu wybiły dziurę przez oba kadłuby frachtowca Związku Transportowego i drzwi śluzy się rozsunęły.
Jillian pierwsza wpadła do środka, skacząc przez jarzącą się na czerwono dziurę do frachtowca. Uderzyła w ścianę pierwszego korytarza, do którego dotarła, i odbiła się w lewo, kierując się do maszynowni. Hernandez i Orm polecieli za nią.
– Jesteśmy na pokładzie – odezwała się na kanale dowódczym Bobbie do Aleksa na Burzy.
Ich lakoński sprzęt modulował sygnał odpowiednio do zagłuszania, miała więc nadzieję, że jej radio się przez to przebije, ale Bobbie nie miała pełnego zaufania do tego systemu. W sumie nie miało to jeszcze znaczenia. Aleks i tak będzie zajęty walką z dwiema fregatami, niezależnie od tego, co robił jej oddział. Wszelkie wiadomości przesyłane, nim Burza zabezpieczy przestrzeń wokół frachtowca, będą zdawkowe i symboliczne.
Ruszyła przez wybity otwór, mając pozostałych