Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ballada ptaków i węży - Suzanne Collins страница 29
DZIEWIĄTY DYSTRYKT
Chłopiec (Panlo) | Gaius Breen | ||
Dziewczyna (Sheaf) | Androcles Anderson |
DZIESIĄTY DYSTRYKT
Chłopiec (Tanner) | Domitia Whimsiwick | ||
Dziewczyna (Brandy) | Arachne Crane |
JEDENASTY DYSTRYKT
Chłopiec (Reaper) | Clemensia Dovecote | ||
Dziewczyna (Dill) | Felix Ravinstill |
DWUNASTY DYSTRYKT
Chłopiec (Jessup) | Lysistrata Vickers | ||
Dziewczyna (Lucy Gray) | Coriolanus Snow |
Coriolanus i kilkoro jego kolegów automatycznie wykreślili nazwisko dziewczyny z Dziesiątego Dystryktu. Ale co dalej? Wykreślenie Arachne też miałoby sens, jednak to było coś innego. Jego długopis zawisł nad jej nazwiskiem, ale Coriolanus na razie je zostawił. Skreślenie jej z listy ot tak wydawało się bezduszne.
Jakieś dziesięć minut po rozpoczęciu lekcji przyszło polecenie z gabinetu dyrektora – Coriolanus i Clemensia mieli przerwać lekcję i natychmiast stawić się w Cytadeli. Niewątpliwie chodziło o reakcję na projekt zmian i Coriolanus poczuł mieszankę ekscytacji i zdenerwowania. Czy doktor Gaul była zadowolona? Zła? Co to oznaczało?
Clemensia poczuła się urażona, że wcześniej nie raczył wspomnieć jej o swoich propozycjach.
– Nie wierzę, że wypisywałeś jakieś sugestie, kiedy ciało Arachne jeszcze nie zdążyło ostygnąć! Ja przez całą noc płakałam.
Rzeczywiście, jej spuchnięte oczy to potwierdzały.
– Ja też nie mogłem spać – oznajmił Coriolanus. – Przecież trzymałem ją w ramionach, kiedy umarła. Dzięki pracy mi nie odbiło.
– Wiem, wiem. Każdy inaczej radzi sobie z żałobą. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało – westchnęła. – No to niby co razem z tobą napisałam?
Coriolanus pokrótce streścił jej swoje pomysły, ale nadal wydawała się zirytowana.
– Przepraszam, naprawdę chciałem ci to powiedzieć. To w sumie bardzo prosty projekt, częściowo omówiliśmy go w grupie. Słuchaj, już dostałem naganę w tym tygodniu, nie mogę sobie dodatkowo pozwolić na gorsze stopnie.
– A przynajmniej dopisałeś moje nazwisko? Nie chcę, żeby to wyglądało tak, jakbym była zbyt rozchwiana, żeby cokolwiek zrobić – powiedziała.
– W ogóle tego nie podpisywałem. To jakby klasowy projekt. – Coriolanus uniósł z irytacją ręce. – Poważnie, Clemmie, myślałem, że oddaję ci przysługę!
– Dobrze, dobrze – ustąpiła. – Chyba powinnam ci podziękować. Szkoda tylko, że nawet nie miałam szansy tego przeczytać. Kryj mnie, jeśli zacznie nas przepytywać.
– Jasne. Zresztą Gaul i tak pewnie uzna, że to dno – odparł. – To znaczy, moim zdaniem to całkiem niezły projekt, ale ona kieruje się zupełnie innymi przesłankami.
– To prawda – przyznała Clemensia. – Myślisz, że Głodowe Igrzyska w ogóle się odbędą?
O tym nie pomyślał.
– Nie wiem. Śmierć Arachne, pogrzeb... Nawet jeśli się odbędą, to na pewno z opóźnieniem, tak mi się wydaje. Zresztą tobie i tak się nie podobają.
– A tobie? Czy w ogóle komukolwiek się podobają? – spytała.
– Może po prostu odeślą trybutów do domu.
Ta perspektywa nie była taka zła, kiedy pomyślał o Lucy Gray. Zastanawiał się, czy odczuła konsekwencje śmierci Arachne. Czy ukarano trybutów? Czy będzie się mógł z nią zobaczyć?
– No właśnie, albo zrobią z nich awoksów czy coś – powiedziała Clemensia. – To okropne, ale i tak lepsze od areny. Ja na przykład wolałabym nie mieć języka niż nie żyć, a ty?
– Ja też, ale nie wiem, jak moja trybutka – odparł Coriolanus. – Da się śpiewać bez języka?
– Nie wiem. Może tylko nucić. – Dotarli do bram Cytadeli. – Kiedy byłam mała, to miejsce mnie przerażało.
– Mnie nadal przeraża – powiedział Coriolanus, na co zareagowała śmiechem.
Przy posterunku Strażników Pokoju przeszli skanowanie siatkówki, a wyniki sprawdzono w zasobach Kapitolu. Odebrano im teczki, po czym strażniczka poprowadziła ich długim szarym korytarzem do windy, która zjechała co najmniej dwadzieścia pięć pięter. Coriolanus nigdy nie był tak głęboko pod ziemią i o dziwo, spodobało mu się tutaj. Chociaż uwielbiał penthouse Snowów, podczas wojennych bombardowań czuł się w nim bezbronny. Tymczasem tu nic nie mogłoby go dosięgnąć.
Drzwi windy się rozsunęły i weszli wprost do gigantycznego otwartego laboratorium. Wokół rozciągały się rzędy stołów laboratoryjnych, nieznanych maszyn i szklanych gablot. Coriolanus odwrócił się do strażniczki, ale zdążyła już zamknąć drzwi i odjechać bez słowa.
– Idziemy? – zwrócił się do Clemensii.
Ostrożnie ruszyli w głąb laboratorium.
– Mam okropne przeczucie, że zaraz coś zbiję – wyszeptała Clemensia.
Ruszyli wzdłuż ściany szklanych gablot, wysokich na pięć metrów. Wewnątrz ujrzeli menażerię rozmaitych stworzeń, znajomych oraz zmienionych do tego stopnia, że nie dałoby się ich nazwać. Istoty snuły się lub wędrowały, dysząc, i już na pierwszy rzut oka było witać, że są nieszczęśliwe. Przerośnięte kły, pazury i płetwy atakowały szkło, kiedy przechodzili obok nich.
Podszedł do nich młody mężczyzna w laboratoryjnym fartuchu i ruszyli za nim do sekcji pełnej gablot z gadami, gdzie doktor Gaul zaglądała do wielkiego terrarium z setkami węży. Były nienaturalnie jaskrawe, ich skóra niemal promieniowała neonowym różem, żółcią i błękitem. Nie dłuższe od linijki i niewiele grubsze od ołówka, zwijały się w psychodeliczny dywan wyściełający dno terrarium.