MALARZ DUSZ. Отсутствует
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 2
Historia rozruchów robotniczych w Barcelonie była bowiem historią właśnie kobiet i dzieci. Nie pierwszy raz namówiły mężczyzn, żeby powstrzymali się od udziału w zamieszkach. „Nas nie odważą się zaatakować, a przecież poradzimy sobie z łamistrajkami”, przekonywały. Tak było też w maju 1901 roku, kiedy robotnicy wyszli na ulice po tym, jak pod koniec kwietnia Spółka Tramwajowa zwolniła strajkujących pracowników i zatrudniła na ich miejsce łamistrajków.
Wciąż jednak było daleko do strajku generalnego, do którego w ramach solidarności z tramwajarzami chciały doprowadzić związki robotnicze; chociaż doszło do kilku brutalnych zajść, wydawało się, że Gwardia Obywatelska panuje nad sytuacją w mieście.
Z setek gardeł dobyły się wrzaski, kiedy wśród kobiet zaczęła krążyć pogłoska, że Ramblą jeździ tramwaj. Padły wyzwiska i pogróżki: „Łamistrajki!”, „Skurwysyny!”, „Idziemy po nich!”.
Żwawym krokiem podążyły ulicą Portaferrissa; niektóre prawie biegły. Dotarły do Rambla de les Flors, na wysokości Mercat de la Boqueria. W odróżnieniu od pozostałych barcelońskich bazarów – jak Sant Antoni, Born czy Concepció – targowisko nie zostało przez nikogo zaprojektowane. Powstało spontanicznie; sprzedawcy zaczęli stawiać kramy w podcieniach wokół placu Sant Josep. Ostatecznie kupcy dopięli swego: plac wypełniły markizy i prowizoryczne daszki, a fasady otaczających go domów stały się poniekąd ścianami nowej hali targowej. Szare żeliwne budki z kwiatami, stojące w szeregu po obu stronach alei, były wprawdzie pozamykane, ale kwiaciarki trwały na stanowiskach, trzymając się pod boki, gotowe bronić swoich sklepików. W całej Barcelonie sprzedawano kwiaty tylko na tym odcinku Rambli. Przed targowiskiem, kilka kroków od torów tramwajowych, stały jeden przy drugim kryte wozy. Konie zareagowały nerwowo na krzyki nadciągających kobiet. Te nie zwracały jednak uwagi na wierzgające zwierzęta i biegających w popłochu kramarzy, bo właśnie nadjeżdżał tramwaj kursujący między centrum Barcelony i dzielnicą Gràcia, który zaczynał trasę przy porcie, na Rambla de Santa Mònica.
Dalmau Sala był w grupie mężczyzn, którzy szli w milczeniu za gwardzistami eskortującymi kobiety. Szeroka Rambla zapewniała mu lepszy widok niż wąskie uliczki starówki. Wokół panował kompletny chaos: konie, wozy, sprzedawcy, przechodnie, gwardziści ustawieni w zwartym szeregu przed grupą kobiet z dziećmi, które utworzyły żywą zaporę, by bronić towarzyszek blokujących tory tramwajowe.
Dalmau poczuł dreszcz, widząc, że niektóre kobiety podnoszą niemowlaki i pokazują je gwardzistom. Starsze dzieci czepiały się wystraszone matczynych spódnic, patrzyły na wszystko szeroko otwartymi oczami, daremnie szukając wyjaśnień. Rozochoceni panującą atmosferą nastolatkowie otwarcie prowokowali gwardzistów.
Kilka lat wcześniej – cztery, może pięć – Dalmau też stał na wprost Gwardii Obywatelskiej, podczas gdy matka krzyczała za jego plecami, domagając się sprawiedliwości i poprawy warunków pracy. Wiele kobiet wykorzystywało dzieci do walki o sprawy, które stawiały wyżej niż ich bezpieczeństwo.
Krzyki sprawiły, że na moment ogarnęło go upojenie, podobne do tego, jakie czuł, kiedy sam ścierał się z gwardzistami. Wydawało im się wtedy, że są bogami. Walczyli o prawa robotników! Zdarzało się, że Gwardia Obywatelska czy wojsko rozpędzały protestujących. Ale nie dzisiaj, pomyślał, spoglądając na stojące na torach kobiety. Nie. Tego dnia służby porządkowe nie zaatakują; czuł to, wiedział.
Szybko je zlokalizował. Stały w pierwszym rzędzie, na czele grupy, patrząc wyzywająco na nadjeżdżający tramwaj, jakby mogły zatrzymać go wzrokiem. Uśmiechnął się. Czegóż nie wymusiłyby tym spojrzeniem? Montserrat i Emma, jego młodsza siostra i narzeczona. Nierozłączne, zjednoczone w niedoli, w walce o prawa robotnicze. Tramwaj dzwonił, był coraz bliżej. Koła i inne metalowe części błyszczały w promieniach słońca, które przeciskały się przez korony rosnących wzdłuż Rambli drzew. Niektóre kobiety – nieliczne, bardzo nieliczne – zeszły z torów. Dalmau wyciągnął szyję. Nie bał się o nie, wiedział, że pojazd się zatrzyma. Ucichły krzyki matek i gwardzistów, gapie wstrzymali oddechy. Kobiety stojące na torach jakby urosły: stanowcze, zawzięte, gotowe na śmierć pod kołami.
Tramwaj się zatrzymał.
Tłum zaczął wiwatować. W górnej, odkrytej, części wagonu siedzieli nieliczni pasażerowie, którzy tego dnia odważyli się skorzystać z komunikacji miejskiej. Niezdarnie złazili na dół, by pójść w ślady motorniczego i konduktorów, którzy wyskoczyli z tramwaju, jeszcze zanim zdążył stanąć.
Dalmau patrzył, jak Emma i Montserrat świętują zwycięstwo ze swoimi towarzyszkami, pełne euforii, uśmiechnięte, ze wzniesionymi ku niebu pięściami. Niespełna minutę później kobiety otoczyły tramwaj. „Dalej!”, „Powalić go!”. Gwardziści próbowali interweniować, ale zatrzymała ich zapora utworzona z dzieci. Na boku wagonu pojawiło się morze rąk. Kobiety, które nie dopchały się do tramwaju, podtrzymywały plecy stojących z przodu koleżanek.
– Pchajcie! – zabrzmiało jednocześnie kilka głosów.
– Mocniej!
Tramwaj zachwiał się na żelaznych kołach.
– Jeszcze! Jeszcze, jeszcze…
I raz, i dwa… Wagon kołysał się coraz mocniej, w rytm okrzyków, którymi dopingowały się nawzajem kobiety. Z setek gardeł wydobył się ryk – tramwaj runął na bok. Wrzawa zlała się z trzaskiem drewna i zgrzytem metalu. Wszystko spowiła chmura kurzu.
Na moment zapanowała względna cisza, lecz niespodziewanie przerwały ją okrzyki:
– Wiwat rewolucja!
– Niech żyje anarchia!
– Strajk powszechny!
– Śmierć klechom!
Więcej miejsc pracy i wyższe dniówki. Krótszy czas pracy. Zakaz zatrudniania dzieci. Koniec z władzą Kościoła. Bezpieczeństwo. Przyzwoite warunki mieszkaniowe. Wyrzucenie duchownych. Służba zdrowia. Świeckie szkoły. Żywność dostępna dla każdego… Na Rambla de les Flors rozbrzmiały tysiące postulatów, powtarzanych przez biedotę, która coraz liczniej gromadziła się w alei i z zapałem oklaskiwała robotnice.
Emma i Montserrat wspięły się na bok wagonu, spocone, z brudnymi twarzami pociemniałymi od kurzu, który wzbił się po przewróceniu tramwaju. Skakały podekscytowane i z uniesionymi pięściami dopingowały towarzyszki.
Dalmauowi zjeżyły się włosy, kiedy na nie patrzył. Waleczne! Zaangażowane! Ileż to już razy jego siostra i narzeczona wychodziły na ulice z matkami i żonami robotników, by bronić jakiejś sprawy? Był od nich starszy prawie o dwa lata, a mimo to te dwie dziewczyny przewyższały go odwagą; krzyczały, wyzywały, a nawet prowokowały gwardzistów, jakby zmuszał je do tego sam fakt, że są kobietami. A teraz stały na tramwaju, który same powaliły. Dalmau zadrżał, po czym uniósł pięść i podekscytowany, przyłączył się do protestujących.
PODNIECENIE I HAŁAS NADAL MU TOWARZYSZYŁY, kiedy rozedrgany i oszołomiony, szedł Passeig de Gràcia w stronę fabryki kafelków, w której pracował. Znajdowała się w dzielnicy Les Corts, na terenach rozpościerających