Mali mężczyźni. Louisa May Alcott
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mali mężczyźni - Louisa May Alcott страница 4
– Nat będzie tu dziś spał, bo jak złapie go kaszel w nocy, to mu dasz napić się ziółek z siemienia lnianego – rzekła pani Bhaer, krzątająca się jak kokosz pośród licznego stada ruchliwych kacząt.
Dozorczyni chętnie ubrała zaraz Nata we flanelową piżamę, podała mu jakiś napój ciepły i słodki, a potem umieściła w przyległym pokoju, gdzie stały cztery łóżka. Leżał tam sobie spokojnie jak mumia, czując, że mu już nic nie brakuje do przyjemności i wygody. Ochędóstwo sprawiało mu nowe i rozkoszne wrażenie: flanelowa piżama był ubraniem nieznanym w jego świecie; ziółka ciepłe tak mile łagodziły kaszel, jak serdeczne słowa rozgrzewały osierocone serce; a uczucie, że obchodzi kogoś, czyniło z tego skromnego pokoju prawdziwe niebo. Przymykał często oczy, żeby się przekonać, czy to nie jest złudny sen, który się rozwieje, skoro je otworzy, i przejęty miłymi wrażeniami nie mógł usnąć, tym bardziej że niezadługo pewien miejscowy zwyczaj uderzył jego zdumiony, lecz trzeźwy wzrok.
Gdy się uciszyło pluskanie, nagle zaczęły poduszki fruwać na wszystkie strony, a podrzucały je białe szatanki, wyskakując hałaśliwie z łóżek. Bitwa toczyła się w kilku pokojach, w sieni, a nawet niekiedy dostawała się do sypialni dziecięcej, gdzie schronił się niejeden pokrzywdzony rycerz. Nikt nie zwracał jednak uwagi na te wybryki, nikt się im nie dziwił ani ich zakazywał. Dozorczyni rozwieszała ręczniki, a pani Bhaer przeglądała czystą bieliznę, tak spokojnie, jak gdyby panował zupełny porządek. Co więcej, wypędziła nawet jednego zuchwalca z pokoju poduszką, którą znienacka cisnął na nią.
– Czy oni sobie nie zrobią krzywdy? – zapytał Nat, zanosząc się od śmiechu.
– Bądź spokojny; co sobotę wieczór wolno im bić się poduszkami. Tak czy siak powłoczki jutro będą zmieniane, więc mnie to bynajmniej nie gniewa, że się chłopcy rozgrzewają po kąpieli – rzekła pani Bhaer, dobierając skarpetki do pary.
– Jakaż to miła szkoła! – zawołał Nat.
– Dziwaczna – odparła pani Bhaer ze śmiechem – ale jak widzisz, nie męczy się tu dzieci surowością ani zbyteczną nauką. Z początku zakazywałam tego figlowania w nocnych strojach; ale gdy się to na nic zdało, weszliśmy w taki układ: co sobotę w wieczór wolno im ciskać w siebie poduszkami, ale za to w inne dni muszą kłaść się spokojnie. Zrobiłam próbę i powiodła się; jak nie dotrzymają kiedy słowa, nie ma swawoli; w przeciwnym razie odwracam zwierciadła, stawiam lampy w bezpiecznych miejscach, po czym mogą figlować do woli.
– To śliczny pomysł! – rzekł Nat. Brała go chętka także wziąć udział w tej bitwie, ale nie śmiejąc się z tym odezwać pierwszego wieczoru, z daleka się tylko przyglądał ożywionej zabawie.
Tommy Bangs stanął na czele napastników, Demi zaś bronił swego pokoju z szaleńczą odwagą i szybko za sobą układał poduszki, w miarę jak były ciskane, więc nareszcie pozbawieni amunicji, rzucili się chłopcy, by ją odebrać. Nie obeszło się bez kilku drobnych wypadków, ale nikt nie zwracał uwagi na to; każdy dawał i odbierał głośne razy z niezmąconą wesołością, a poduszki latały jakby grube płaty śniegu. Na koniec pani Bhaer, spojrzawszy na zegarek, zawołała:
– Dosyć tego! Dalej, do łóżek! Który z was nie usłucha, dostanie karę!
– Jakaż to kara? – zapytał Nat, zaciekawiony, co się stanie z przestępcą, który nie ulegnie tej ochmistrzyni dziwacznej wprawdzie, ale przejętej dobrem powszechnym.
– Kolejnym razem nie weźmie udziału w zabawie – odpowiedziała pani Bhaer. – Daję pięć minut na uspokojenie się, po czym gaszę światło i wymagam porządku. To są honorowi chłopcy, więc dotrzymują słowa.
I rzeczywiście: jak się nagle zaczęła bitwa, tak się skończyła. Nastąpiło już tylko parę pożegnalnych strzałów i okrzyków, Demi rzucił siódmą poduszką za uciekającym nieprzyjacielem, po czym ład został przywrócony. Po tej sobotniej swawoli nastała już cisza, którą przerywał tylko gdzieniegdzie chichot lub szept przytłumiony, a matka Bhaer po ucałowaniu nowego wychowanka zostawiła go błogim snom o życiu w Plumfield.
ROZDZIAŁ II
CHŁOPCY
Korzystając z długiego snu Nata, opiszę moim czytelnikom chłopców, wśród których znalazł się nazajutrz.
Zacznijmy od dawnych znajomych.
Szesnastoletni już Franz, wysoki młodzieniec, jako prawdziwy Niemiec, miał grubą tuszę i jasnoblond włosy. Zamiłowany był w książkach i w domowym życiu, przy tym towarzyski i muzykalny. Wuj sposobił go do kolegium, a ciotka do szczęśliwej przyszłości, przy własnym ognisku. Pilnie rozbudzała zatem łagodność, przywiązanie do dzieci, poszanowanie dla kobiet tak starych, jak i młodych oraz praktyczność. Był jej prawą ręką i kochał tę wesołą ciocię jakby rodzoną matkę, którą starała mu się zastąpić.
Emil we wszystkim różniąc się od niego, był żywy, obrotny i przedsiębiorczy. Marzył o życiu na morzu i wuj obiecał, że pozwoli mu zostać marynarzem po skończeniu lat szesnastu; nakłaniał go więc do studiów nad żeglugą, dawał książki o sławnych admirałach i bohaterach, a po lekcjach pozwalał, by jak żaba przesiadywał w rzece, w stawie albo w strumyku. Jego pokój był podobny do żołnierskiej kajuty, bo wszystko przypominało w nim żeglugę, wojnę i okręt, a ulubioną rozrywką było przebierać się za marynarza, i o ile wuj nie wzbraniał, naśladować marynarski taniec, chód, a nawet i sposób mówienia. Chłopcy nazywali go „Komandorem”.
Demi należał do tych dzieci, które są dowodem, co może rozumne przywiązanie i pieczołowitość rodziców, bo dusza jego pozostawała w cudownej harmonii z ciałem. Skutkiem delikatności, jaką jedynie domowy wpływ zdoła zaszczepić, miał obejście miłe i proste. Matka pielęgnowała w nim niewinne i kochające serce; ojciec wzmacniał siły fizyczne za pomocą zdrowych pokarmów, ruchu i snu; a dziaduś March uprawiał młody umysł z tkliwą mądrością nowożytnego Pitagorasa. Zamiast go męczyć długimi lekcjami, których by się uczył na pamięć jak papuga, dopomagał do rozwijania się tak naturalnie i pięknie, jak słońce i rosa pomagają różom, by zakwitły. Demi bynajmniej nie był doskonały, ale miał wady z lepszego gatunku. Nauczony zawczasu panować nad sobą, nie stawał się pastwą żądz i namiętności, jakie się przytrafiają niejednemu dziecku, które otrzymuje kary za uleganie pokusom, chociaż go nikt przeciw nim nie uzbroił. Był to chłopiec spokojny, cichy, poważny, lecz zawsze pogodny. Nieświadomy własnej piękności i inteligencji, bystre miał oko na urodę i zdolności innych dzieci. Rodzice starali się oddziaływać pożytecznymi wiadomościami i zbawiennym towarzystwem na zbyt wielkie zamiłowanie do książek, bujną wyobraźnię i gorącą naturę, obawiając się, żeby się nie stał jednym z tych bladych, nad wiek rozwiniętych dzieci, które wprawdzie radują i zdumiewają rodzinę, lecz jak cieplarniane kwiatki więdną, dlatego że ich młoda dusza rozkwitła zbyt wcześnie i nie ma na posługi krzepkiego ciała, aby mocno wrosnąć w zdrowy grunt tego świata.
Demi został więc oddany do Plumfield, co się okazało tak korzystnym w skutkach,