Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac. Gallet Louis

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis

Скачать книгу

dobrać się do tego gruntu, należałoby cię dobrze szablą obciosać.

      – Przysięgam.

      – Dość. Koniec końców odnalazłem cię i to w chwili, gdy przydać mi się możesz. A więc słuchaj, łotrze: pod pewnymi warunkami zrzec się mogę praw do twej skóry.

      „Ja nie zrzeknę się prawa do zemsty” – mruknął do siebie opryszek.

      A głośno wyrzekł:

      – Ciałem i duszą należę do jasnego pana. Słucham rozkazów.

      – Powiedz, gdzie Manuel?

      – Na cmentarzu przy kościele Marii Panny. Ale o jedenastej ma wrócić do domu.

      – Chodźmy tam; zaczekamy na niego.

      – Jasny pan odważyłby się wstąpić w moje ubogie progi?

      – Czemuż by nie!

      – Kiedy bo…

      – Byłożby twoje poddasze zbójecką pułapką, do której wstęp zagraża porządnym ludziom niebezpieczeństwem?

      – Co za przypuszczenie!

      – Chodźmy zatem.

      Ben Joel usłuchał rozkazu, choć mu wcale nie było to po myśli.

      – Pogadajmy trochę – rzekł w drodze Cyrano. – Kto to jest ten Manuel?

      – Dobry kolega… jak ja.

      – I czy tak samo jak ty ulega pokusom, o których wspominałeś?

      – Och nie, nigdy – zapewnił zbój z akcentem szczerości w głosie. – To charakter wspaniałomyślny i prawy.

      Cyrano odetchnął głęboko.

      – Jakie jego pochodzenie? – badał dalej.

      – Jest dzieckiem losu, jak my wszyscy.

      – Zdaje się jednak, że posiada jakieś wykształcenie. Gdzie je nabył?

      – Wszędzie i nigdzie. Zbierał je okruchami, przygodnie, jak ptak ziarna rozsypane po gościńcu. Jednak muszę wspomnieć o jednej okoliczności. Kiedy żył mój ojciec i banda nasza nie była jeszcze rozproszona (ojciec mój bowiem był jednym z wodzów pokolenia), przystał do nas pewien lekarz włoski, dobra dusza, który musiał opuścić ojczyznę z powodu jakiegoś pchnięcia szpadą… zanadto trafnego… Jasny pan rozumie?

      – Jak najlepiej. Mów dalej.

      – Ten lekarz był bardzo uczony. Zajął się on Manuelem i przekonawszy się, że chłopiec ma zdolności, zrobił go swym uczniem. Nudziło się nieborakowi; szukał jakiejkolwiek rozrywki. Manuel zabrał się z całego serca do nauki i otóż dzięki temu potrafi dziś klecić piękne rymy dla młodych pięknych dam.

      – A co się stało z Włochem?

      – Umarł.

      – Śmiercią naturalną?

      – Najnaturalniej w świecie, objadł się zanadto i skończył z niestrawności. Poczciwiec zrobił się na stare lata strasznym obżartuchem.

      – Wieczny mu odpoczynek! Powróćmy do Manuela. Mówiłeś mi, że to dziecko losu?

      – Tak jest.

      – Z tego samego plemienia, co i ty?

      – Tak sądzę…

      Cyrano ścisnął rękę Ben Joela jak kleszczami i przeszywając go surowym wzrokiem, rzekł z mocą:

      – Pewnyś tego?

      – Na co to pytanie? – odparł Cygan z widocznym pomieszaniem.

      – Ja bowiem o pochodzeniu Manuela sądzę inaczej!

      – Cóż jasny pan sądzi?

      – Że to jest dziecko skradzione!

      – Skradzione! – powtórzył Ben Joel, blednąc mimowolnie.

      – Tak, skradzione; nie przez ciebie, boś na to za młody, ale przez kogoś z twego plemienia, może przez ojca twojego.

      – Ależ, dobry Boże – zauważył Ben Joel głosem dość naturalnym – i w jakimże celu miano by dziecko wykradać?

      – Do kroćset! Aby zeń zrobić, co robią wszyscy tobie podobni! Aby posługiwać się nim jako przynętą w żebraninie; aby układać go jak psa gończego do kradzieży, a może i zbrodni; aby wreszcie później wymóc okup za niego na rodzinie! Pytasz, w jakim celu? Czyż ja mogę znać wszystkie wasze łotrowskie cele! To pewna tylko, że ich nie brakuje.

      – Niech jasny pan pozbędzie się swych podejrzeń. W Manuelu płynie krew nasza.

      – Nie twierdź za wiele, bo zmuszę cię może do odwoływania tych twierdzeń! Zresztą, zanim posuniemy dalej indagację20, wypytywać wpierw muszę Manuela.

      Stanęli w tej chwili przed Domem Cyklopa.

      – Prowadź – rozkazał Cyrano.

      VIII

      Weszli obaj do środka.

      Rozejrzawszy się w dolnej części domostwa, Cyrano poznał, że jest ona czymś w rodzaju nędznego zajazdu, gdzie każdej nocy znana już nam ohydna starucha za marną opłatą dawała schronienie włóczęgom ulicznym.

      Było tu dniem i nocą jednakowo ciemno, na chwilę też nie gaszono lampy żelaznej zawieszonej u pułapu.

      Ściśle rzecz biorąc, ten brudny i cuchnący dom noclegowy był piwnicą, mury jego bowiem, pozbawione okien, były z kamienia, a podłoga z ubitej ziemi.

      W jednym z kątów znajdowały się schody drewniane, wąskie, kręte, spadziste, które wiodły na wyższe piętro, do nory wynajmowanej Ben Joelowi i jego kompanii. Trójka ta wyobrażała jedynych stałych mieszkańców domostwa.

      W połowie schodów widać było wyżłobioną w murze komórkę, a w niej nakryte łachmanami łóżko. Było to legowisko staruchy, która żyła tam samotna, milcząca i zła, jak ropucha w wydrążeniu kamienia.

      Mieszkanie Ben Joela składało się z dwóch części. Pierwsza z nich, wyglądająca w samej rzeczy na pokój i oświetlona wielkim okrągłym oknem – ślepiem Cyklopa – należała do Zilli. Był to rodzaj pracowni alchemicznej, zapełnionej retortami, naczyniami różnego kształtu, z piecem w głębi i łóżkiem pokrytym wzorzystymi tkaninami w kącie. Widziało się tam jeszcze porzucone tu i ówdzie naczynia muzyczne oraz stary wazon ze świeżymi kwiatami na rzeźbionym, dębowym stole.

      Nie znać tu było nędzy ani nawet niedostatku; wszystko oddychało tajemnicą, pozwalającą domyślać się największych niespodzianek.

Скачать книгу


<p>20</p>

indagacja – badanie, wypytywanie. [przypis edytorski]