Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac. Gallet Louis

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis страница 15

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis

Скачать книгу

dając ujście uczuciom przepełniającym mu serce – ileż ja ci zawdzięczam! Teraz już wolno mi kochać, nieprawdaż?

      – Samolubie! – uśmiechnął się szlachcic – o tym potem. Rzecz teraz najpilniejsza – to zmusić Rolanda, aby uznał w tobie brata. Do tego nie wystarczy moje ani twoje świadectwo. Tu trzeba dowodów bardziej przekonywających.

      – Dowodów? – powtórzył Manuel, uczuwając nagle w sercu zimno śmiertelne.

      – Ależ tak, bezwarunkowo. Nie mogę przecież pójść do hrabiego i powiedzieć mu po prostu: „Oto pański brat”.

      Gorzki uśmiech wykrzywił usta Cyrana. Znał on aż nazbyt dobrze Rolanda de Lembrat. Wiedział z góry, jakie uczucia zbudzi w nim to oświadczenie.

      – Nie dałby mi wiary – ciągnął po chwili – gdybym to mu jedynie powiedział. Nieobecni zawsze sprawę przegrywają, zwłaszcza gdy są braćmi i gdy przybywają po piętnastu latach, zbrojni w niezaprzeczone prawa i upominają się o należne sobie miejsce. Nawet to prawo pisane, którym ludzie się rządzą, oświadczyłoby się przeciw nam, mimo wszystkiego, co mógłbym powiedzieć… mimo wszystkiego, co wiem – dokończył prawie szeptem.

      – Jeśli chodzi o dowody – oświadczył nagle Manuel – będziemy je mieli.

      – Skąd?

      – Ojciec Ben Joela był głową licznego pokolenia, dziś już rozproszonego i, jako taki, utrzymywał księgę, w której zapisywano wszelkie ważniejsze wypadki, jakie w ciągu długich lat zaszły w jego rodzie.

      – A zatem?

      – W księdze tej znajdować się musi ślad przybycia mojego i Szymona do bandy Ben Joela.

      – W jakim celu miano by utrwalać w ten sposób fakt będący wynikiem czynu kryminalnego?

      – Nie wiem. Może po to, aby kiedyś, przez wydobycie go na jaw, zapewnić bandzie korzyść materialną; a może dlatego po prostu, aby zapobiec w przyszłości omyłce rodowej i nie brać synów obcego plemienia za czystą krew egipską.

      – Ech, ludziom tym obce są podobne skrupuły genealogiczne!

      – Jesteś w błędzie. Stary Joel znał najdokładniej historię każdej z rodzin swego pokolenia. Zapisywał jak najstaranniej wszystkie narodziny i małżeństwa i mógł był w potrzebie wyliczyć poczet przodków dłuższy od najdłuższego, jakim poszczycić się potrafi stara szlachta francuska.

      – Pomińmy to. Tyś zresztą nie należał do pokolenia.

      – Niejednokrotnie – ciągnął Manuel – gdyśmy włóczyli się po Francji, widywałem przyprowadzane do obozowiska dzieci, które skradziono lub też kupiono. Za każdym razem przybysza takiego okazywano Joelowi, który pytał go o imię, zapisywał do księgi i mówił:

      – Należysz odtąd do naszych.

      Nadawał mu następnie inne przez siebie wybrane imię, które zapisywał obok tamtego, i dziecię odchodziło, łącząc się z dziatwą cygańską, od której zresztą łatwo je było odróżnić. W ten sposób Szymon został Samym, a ja Manuelem. To, co widziałem, że czyniono z drugimi, uczyniono też bez wątpienia i ze mną.

      – Prawdopodobnie. Gdzie jest ta księga?

      – U Ben Joela.

      – W takim razie o wszystkim łatwo się dowiemy.

      Cyrano otworzył drzwi dość szybko, aby spostrzec Ben Joela, gwałtownie od nich odskakującego. Cygan podsłuchiwał – a jeśli nie mógł pochwycić całej rozmowy, to w każdym razie główna jej treść stała mu się wiadoma.

      Szlachcic ujął go za ucho i rzekł groźnie:

      – Podsłuchiwałeś, szpiegu?

      – Jasny panie!

      – Chodź tu!

      Pociągnął go do pokoju Zilli.

      – Odpowiadaj natychmiast: coś usłyszał?

      – Nic, jasny panie, zapewniam.

      – Kłamiesz. Wiedz zresztą, że w tej chwili jest dla mnie najzupełniej obojętne, czy ci wiadomo, o czym mówiliśmy. Nie potrzebuję czynić z tego tajemnicy przed tobą. Jeśli więc twe długie uszy dobrze ci tym razem usłużyły, wyznaj, a oszczędzisz mi niepotrzebnych wyjaśnień.

      Ben Joel spokorniał.

      – Wybacz, jasny panie – zamruczał niewyraźnie – nudziło mi się samemu w izbie i… prawie nieumyślnie…

      – Podchwyciłeś, co do ciebie nie należało?

      – Aby uprościć sprawę, jak jasny pan twierdzi, przyznaję, że tak było w samej rzeczy.

      – Wiesz zatem o odmianie losu Manuela?

      – I cieszę się z niej serdecznie. Zawsze to jest miło, jasny panie, być świadkiem szczęścia swych przyjaciół.

      – Zwłaszcza gdy znajdują się oni naraz w możności świadczenia dobrodziejstw, nieprawda?

      – Możesz być pewnym – wtrącił Manuel – że o tobie nie zapomnę. Przez lat piętnaście byłem twym gościem; ludzie, którzy byli sprawcami mego nieszczęścia, już nie żyją; wicehrabia Ludwik de Lembrat nie wyprze się tych, których nędzę podzielał Manuel.

      – Przejdźmy do rzeczy pilniejszych – przerwał Cyrano. – Do ciebie zwracam się, Ben Joelu.

      – Słucham, jasny panie.

      – Co ci wiadomo o Manuelu? Czy księga, o której wspominał mi on przed chwilą, zawiera ważne szczegóły o jego pochodzeniu?

      – Zapisano w niej imię oraz różne inne okoliczności towarzyszące jego znalezieniu.

      – Chcesz powiedzieć: ukradzeniu.

      – Nie mówi się głośno o takich rzeczach.

      – Niech i tak będzie! Data porwania?

      – 25 października 1633 roku.

      – Miejsce.

      – Wioska Garrigue, w pobliżu Fougerolles.

      – Czy w księdze znajdują się jeszcze inne szczegóły?

      – Tak, odnoszące się do śmierci Samy'ego, dziecka, które przybyło równocześnie do nas z Manuelem.

      – Gdzie jest ta książka?

      – Tam!

      Ben Joel wyciągnął rękę, pokazując w rogu komnaty skrzynię dębową z ciężkim, żelaznym okuciem.

      – Daj mi ją – rozkazał Cyrano.

      W tej chwili Cygan, zrzucając od razu maskę pokory i uniżoności, wyprostował

Скачать книгу