Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac. Gallet Louis

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis страница 19

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis

Скачать книгу

co?

      – Jednakże nie uwolni cię ono od złożenia bratu rachunków.

      – Zarząd majątku do mnie należy, jak sądzę.

      Charakter Rolanda zaczynał się okazywać w świetle właściwym.

      – Prawo przyznające ci ten przywilej jest godne poszanowania, jednak w pewnych okolicznościach może ono utracić moc swoją.

      – W jakich?

      – Na przykład, gdyby to było wolą ojca rodziny.

      – Zapewne, ale do tego potrzebne jest niezbędnie…

      – Cóż takiego?

      – Istnienie testamentu.

      – Najniezawodniej26. O tym właśnie, mój drogi, chciałem mówić. Ten testament…

      – Cóż ten testament?

      – Istnieje!

      – Testament mego ojca?

      – Testament twego ojca.

      – Jesteś w błędzie, mój Cyrano.

      – Bynajmniej. Nie wspominałem ci dotąd o tym, bo było to rzeczą zbyteczną, dopóki żadnych zobowiązań majątkowych nie zaciągnąłeś. Dziś żenisz się, jest więc rzeczą godziwą, aby twoja nowa rodzina dowiedziała się o twych długach przeszłości i o zobowiązaniach na przyszłość.

      – Mój ojciec dbały był jak nikt na świecie o blask swego nazwiska; musiałby zapomnieć o zasadach całego życia, aby zrobić to, o czym mówisz.

      – Kochał on obu synów jednakowo, pragnął zatem, aby na każdego przypadł równy dział majątku i zaszczytów.

      – Rozprawiasz o tym z taką pewnością… Można by sądzić, że znasz ów testament.

      – Znam go.

      Roland przygryzł usta.

      – Gdzież mój ojciec złożył go? – spytał głosem drżącym.

      – W moje ręce!

      Hrabia lekko krzyknął.

      – Panie hrabio – odezwała się Gilberta, rozdrażniona zachowaniem się narzeczonego – miałżebyś27 co przeciw wyborowi, który uczynił twój ojciec?

      – Boże zachowaj! Ojciec kochał Sawiniusza; wiedział, że to chłopiec pod każdym względem dzielny i na którym można polegać. Co do mnie, jedno tylko mam teraz życzenie, aby mój brat powrócił. Nawet przepoławiając dla niego majątek, będę jeszcze dość bogaty, aby zapewnić pani szczęście, którego masz prawo oczekiwać.

      – Pięknieś powiedział, Rolandzie – rzekł Cyrano, podnosząc się do odejścia.

      Hrabia zatrzymał przyjaciela i biorąc go na stronę szepnął:

      – Jedno słowo, mój drogi…

      – Słucham.

      – Gdzie jest testament?

      – Dlaczego?

      – Pytam przez prostą ciekawość. A przy tym: czy nie można by teraz dopełnić otwarcia tego dokumentu?

      – Strzeż się, Rolandzie. Podajesz w wątpliwość moją przysięgę.

      – Nie myślę o tym bynajmniej.

      – W testamencie prócz spraw pieniężnych znajduje się jeszcze co innego.

      – Cóż się znajduje?

      – Jedno straszne wyznanie!

      – Straszne? Dla kogo straszne?

      – Dla ciebie.

      – Dla mnie?

      – Tak. Nie pytaj więcej i dbając o własną spokojność28, pozostaw w spokoju testament.

      – Ależ nareszcie – napierał hrabia, silnie podrażniony, a zarazem i zatrwożony wyznaniami, poza którymi domyślał się pogróżki – gdybyś… gdybyś żyć przestał, co by się stało z testamentem?

      – Nie kłopocz się o to. Wypadek ten przewidziałem.

      Roland przypatrywał mu się w milczeniu, wzrokiem niepewnym.

      – Kochany hrabio – zakończył Cyrano, wyciągając doń rękę – wszystko, coś usłyszał ode mnie, nie bez celu było powiedziane. W życiu twym spełnić ma się wkrótce akt ważny, uroczysty; zawczasu zatem, jeszcze przed zaznajomieniem cię z odnośnymi faktami, chciałem wiedzieć: czego mogę się spodziewać, a czego obawiać się po twym sercu? Ciekawość moja już zaspokojona.

      – Co masz mi jeszcze do powiedzenia?

      – Dowiesz się o tym jutro.

      – Jutro?

      – W moim mieszkaniu. Czy mogę liczyć na twoje odwiedziny?

      – Najzupełniej. O dziesiątej zapukam do twoich drzwi.

      X

      W pokoju Cyrana, przy otwartym oknie, którym wpływało świeże tchnienie poranku razem z jasnym, miłym światłem, siedział przy stole Sulpicjusz Castillan i pisał.

      Siląc się na najpiękniejszą kaligrafię, kopiował scenę z Agrypiny, która sprowadziła tyle gromów na głowę autora.

      Jespan Castillan nie był w humorze, gdyż śpiewał. Taka już była natura tego dzielnego chłopca. Gdy radość napełniała mu serce, nasycał się nią w spokoju, gdy przeciwnie, dolegało mu coś – z ust jego nie schodziły piosenki i żarciki.

      Czy chciał w ten sposób ogłuszać się, czy też był to rodzaj okazywanego losowi lekceważenia – wątpliwość dotąd nierozwiązana! Cokolwiek bądź, nie wydawał się on nigdy tak smutnym, jak wówczas, gdy był szczęśliwy, i tak wesołym, jak wówczas, gdy mocno go coś trapiło.

      Owego ranka czy to, że pióro jego źle pisało, czy też, że sen przykry dręczył go w nocy, Castillan miał minę wielce uradowaną i po raz dziesiąty powtarzał jeden z trioletów, które spłodził mózg mistrza:

      Już nie ujrzymy wśród stolicy

      Piór zawiesistych, dziarskich wąsów.

      Które nosili zapaśnicy —

      Już nie ujrzymy wśród stolicy!

      Kres będzie szaleństw, bójek, pląsów.

      Odetchną wolniej zazdrośnicy;

      Piór zawiesistych, dziarskich

Скачать книгу


<p>26</p>

najniezawodniej – dziś: najbardziej niezawodnie. [przypis edytorski]

<p>27</p>

miałżebyś – konstrukcja z partykułą -że; znaczenie: czy miałbyś. [przypis edytorski]

<p>28</p>

spokojność – dziś: spokój. [przypis edytorski]