Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac. Gallet Louis
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis страница 23
– Wystarczy ono, aby król przyjął mnie na żołnierza. Przy odwadze i dobrej woli dojść można do wszystkiego.
– Szpada i mundur to diablo mało, mój drogi, a herby na zamku Faventines gwałtownie domagają się pozłocenia.
Manuel nie słuchał już przyjaciela. Zapadł w marzenie; wyobraźnia jego budowała nowe czarodziejskie pałace w powietrzu.
– Już późno – rzekł Cyrano, wstając do odejścia. – Raz jeszcze rozważ dobrze tę sprawę, choć byłoby najroztropniej o wszystkim zapomnieć.
– Nigdy! – zakończył silnym głosem Manuel.
– W każdym razie – rzucił na odchodnym Cyrano, szpadę poprawiając – ja zawsze trzymam z tobą.
„Wiem już dość – pomyślał hrabia Roland, odchodząc od swej dostrzegalni i wracając do siebie – skryta i głucha walka nie wystarczy do powalenia tego człowieka; tu trzeba uderzenia gromu..”
Uczyniwszy tę uwagę, zadzwonił.
W sypialni zjawił się służący.
Zachowanie się jego wskazywało od razu, że znajduje się on tu na prawach wyjątkowych. Po jego twarzy, koloru bistru, przebiegał uśmiech poufały, prawie bezczelny. Odgadywało się w nim bez trudności jednego z tych skrytych zbirów, a otwartych łotrów, którzy bywają niezbędni w pewnych okolicznościach i dla których wszelkie skrupuły przeszły już od dawna w krainę baśni.
Zbliżył się spokojnie do hrabiego i stanął przed nim w postawie wyczekującej.
– Rinaldo – przemówił Roland – pamiętasz, o czym mówiłem ci wczoraj wieczorem?
– Mam dobrą pamięć, jaśnie panie. Jaśnie pan mówił mi o powrocie swego brata i o pewnych kłopotach, jakie ma z tego powodu.
– Mówiłem także, że będziesz mi potrzebny.
– Przyszedłem właśnie – oświadczył po prostu Rinaldo z odcieniem dumy w głosie.
– W ciągu tygodnia – podjął Roland – nie będzie w tym domu innego pana prócz mnie.
– Tak prędko? – zauważył powiernik. – Zdaje mi się, jaśnie panie, żeśmy to przygotowali na później.
– Zmieniłem zamiar – oświadczył krótko Roland.
– W takim razie wypada nam już tylko zastanowić się nad środkiem uczciwego pozbycia się młodzieńca.
– O to mi właśnie chodzi.
– Mamy tu najpierw: całkowite i ostateczne usunięcie zawady…
– Nie, nie chcę rozlewu krwi… na teraz przynajmniej.
– Zaprzeczenie okazanym dowodom?
– Być może.
– Zeznania kilku pewnych ludzi, których obowiązuję się dostarczyć?
– Pomyślimy o tym. Tymczasem przygotuj się; pójdziesz ze mną. Trzeba przede wszystkim pozyskać człowieka, w którego rękach znajduje się tajemnica urodzenia Manuela. Co się tyczy Cyrana, który sprowadził mi na kark tę śliczną awanturę, zajmiemy się nim później.
– Dokąd idziemy?
– Do Domu Cyklopa.
Choć była to już noc późna, hrabia i Rinaldo, obaj zresztą dobrze uzbrojeni, dotarli bez przeszkody do legowiska Ben Joela.
Na widok Rolanda de Lembrat twarz opryszka rozpromieniła się. Po ustach jego przebiegł uśmiech wymowny.
– Oczekiwałem jasnego pana – rzekł, nisko się kłaniając.
– Oczekiwałeś mnie? I z czegóż to wniosłeś, że przyjdę?
– Mam zwyczaj, jasny panie, na wszystko zważać, a potem wszystko rozważać – odpowiedział z bezwstydną czelnością.
Wszyscy trzej zamknęli się w komnacie Zilli i mieli długą, tajemniczą naradę.
W chwili, gdy hrabia opuszczał Dom Cyklopa, słaby blask występował na niebo. Świtało.
Roland de Lembrat wydawał się bardzo zadowolony.
W otwartym oknie siedziała Zilla, chłodząc rozpalone czoło świeżym tchnieniem poranku, a uśmiech nieokreślony błądził po jej półotwartych ustach…
XII
Roland nie spieszył się bynajmniej z przedstawieniem brata margrabiemu de Faventines, ale ten ostatni położył koniec jego namysłom, przybył bowiem pierwszy do pałacu przy ulicy Świętego Pawła, aby powinszować obu braciom tak szczęśliwego zdarzenia.
Wieczorem tegoż samego dnia Roland i Ludwik udali się do margrabiego, na szczególne jego zaproszenie, i po raz pierwszy od pamiętnej sceny improwizacji Manuel znalazł się oko w oko z Gilbertą.
– Pani! – rzekł Roland de Lembrat do narzeczonej z lekkim uśmiechem, którego zdradziecka słodycz nie została przez nikogo zauważona – oto ów śmiały poeta, którego natchnieniem stałaś się pani dnia pewnego. Wolno mu teraz prawić pani tyle wierszy, ile mu się podoba. Nie jest to już człowiek obcy, jest to brat mój… i pani także – dodał z naciskiem.
Spojrzenia Gilberty i Manuela spotkały się i twarz panny de Faventines oblała się silnym rumieńcem, młodzieniec zaś, nadzwyczaj pomieszany, wyjąkał kilka słów bez związku.
Dopełniwszy nieuniknionej formalności, Roland pozostawił brata sam na sam z narzeczoną i zajął miejsce obok margrabiny. Znajdował dziką rozkosz w igraniu z ogniem, w pozostawieniu pozornej swobody miłosnym zabiegom Manuela.
Możliwe następstwa tego zbliżenia mało go obchodziły. Alboż nie miał poczucia swej wielkiej siły? Alboż nie wiedział, że gdy zechce, jedno słowo jego wystarczy do rzucenia brata w ściek, z którego wyciągnął go Cyrano?
Ochłonąwszy nieco, Manuel usiadł odważnie obok Gilberty i postanowił nie tracić ani minuty, aby wydobyć się z położenia, którego delikatność umiał ocenić właściwie jedynie Bergerac.
Wiemy już, że był to charakter łatwo zapalny i skłonny do wybuchów; osobliwa mieszanina odwagi i obawy; umysł niedostatecznie jeszcze zrównoważony i może niezupełnie dorastający zadania, które los przed nim postawił.
Gdy Manuel odnalazł brata, przyrzekł mu posłuszeństwo, przyjaźń i szacunek, a oto nagle widzimy go zapominającego najzupełniej, pod wpływem miłości, o wszystkich przyrzeczeniach.
Osądził, że dość czyni, zrzekając się majątkowych korzyści, jakie mu zapewniało urodzenie, i że za tę cenę wolno mu już słuchać głosu serca.
Był bardzo młody, nie znał się na ustępstwach i ugodach praktykowanych w świecie; przede wszystkim