Kajtuś Czarodziej. Janusz Korczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak страница 2
Zatrzymał się przed fryzjerem i myśli.
– Ale ty ciągle to samo. To nie sztuka.
– Nie podoba ci się, to nie. Sam sobie chodź i wymyślaj co innego.
– No już dobrze. A tu co powiesz?
– Nie spiesz się. Poczekaj. Zobaczę.
Wchodzi.
Ładnie tu. Czysto. Pachnie.
Perfumy w różnych butelkach. Mydła kolorowe. Grzebienie. Pomady2. Puder.
Kasjerka czyta książkę.
– Czego sobie życzysz, kawalerze? – pyta się pan.
Pan młody i wesoły.
– Proszę o pomadę na porost królewskich wąsów.
– Dla kogo?
– Dla mnie.
Pani przerywa czytanie i patrzy.
Pan oczy szeroko otworzył.
– A na co ci wąsy?
Kajtuś patrzy naiwnie i mówi:
– Na przedstawienie w szkole.
– A co będziesz przedstawiał?
– Króla Sobieskiego3.
– Mogę namalować ci wąsy.
– Ja wolę prawdziwe.
– A potem co zrobisz po przedstawieniu?
– A ogolę.
Śmieją się.
Uwierzyli.
– Niech mu pan da wody kolońskiej.
– Nie chcę – otrząsa się Kajtuś.
– Dlaczego nie? Będziesz pachniał.
– Nie chcę. Chłopaki śmiać się będą. Powiedzą, że się chcę żenić.
– A ty się nie chcesz żenić?
– Pewnie, że nie. Na co?
Nudzi się młodym w sklepie, więc radzi pożartować.
Ale weszła kupująca. Rozmowę przerwała.
– Przyjdź, to cię pomaluję. Będą jak prawdziwe.
– Ale zaprosisz nas na przedstawienie? Pamiętaj.
Kolega się niecierpliwi.
– Coś tak długo siedział?
– Perfumować mnie chcieli.
– Za darmo?
– No chyba.
– Dlaczego nie dałeś?
– Co mają towar marnować? Pożartować można. Ale nie jestem pętakiem. Nie lubię oszukańców4.
– No pewnie.
Wszedł Kajtuś do mydlarni5. Prosi o truciznę na pchły.
Dała mu.
– Masz na pchły, na pluskwy i na karaluchy.
– U nas nie ma pluskiew ani karaluchów. Mama kazała tylko na pchły.
– Nie szkodzi. Ten proszek dobry, wszyscy go kupują. Pokaż, ile masz pieniędzy.
Kajtuś mocno zaciska pustą pięść.
– Nie… Muszę się zapytać… Muszę się słuchać mamy.
– No to idź się zapytaj. I powiedz, że złotówkę kosztuje. A wy daleko mieszkacie?
– Tu zaraz.
– Jak będziesz często kupował, dostaniesz cukierków… O, widzisz.
– Widzę.
Pokazała słój z cukierkami.
– Mądra baba: dawaj jej zaraz złotówkę! Myśli, że się połakomię na cukierek. Pewnie farbowane. Ile już było sklepów?
– Sześć.
– Akurat połowa.
– No, idziemy dalej.
– Czego się spieszysz? Niech trochę odpocznę. Już mi się w głowie kręci.
Ale nic. Wchodzi.
Siódmy sklep – ogrodniczy.
– Czy można dostać palmę kokosową?
– Nie ma.
– Niech pani poszuka. Pan od przyrody kazał.
– Więc powiedz panu od przyrody, że ma fiołki w głowie.
– Wcale nie. Nasz pan wie, co mówi. Nieładnie tak uczyć dzieci. Nie wolno nauczyciela obrażać.
– Wynoś się, smarkaczu! Morały mi będzie prawił.
– Pewnie, że morały, bo się tak nie mówi.
We drzwiach pokazał jej język.
– Szkoda, że nie dodałem, żeby się kazała wypchać trocinami i wytapetować.
– Czegoś taki zły?
– Bo mi się już znudziło tak łazić.
– Trudno, założyłeś się.
– Wiem bez ciebie. Zacząłem i skończę.
Przed sklepikiem stoi balon z wodą sodową6.
– Proszę o szklankę gazu.
Kupcowa7 nalała – podaje.
A Kajtuś:
– Nie chcę wody, tylko sodowy gaz.
Znów zrobił niewinną minkę. Ale ona nawet nie patrzy.
Zamachnęła się i chlusnęła wodą.
Kajtuś
2
3
4
5
6
7