Kiedy znów będę mały. Janusz Korczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kiedy znów będę mały - Janusz Korczak страница 3
Rozglądam się ciekawie po pokoju.
Nie, nie śniło się wcale.
Prawda.
Dzień pierwszy
Nic nie mówię nikomu, że byłem dorosły, udaję, że zawsze byłem chłopcem, i czekam, co z tego będzie. Tak mi dziwnie i śmiesznie. Patrzę i czekam.
Czekam, aż mama mi chleb ukraje, niby że sam nie mogę. Pyta się mama, czy lekcje odrobiłem. Mówię, że tak, ale naprawdę to nie wiem.
Wszystko jak w bajce o śpiącej królewnie, a nawet gorzej. Bo królewna sto lat spała, ale wszyscy razem z nią spali i razem się obudzili: i kucharze, i muchy – cała służba – nawet ogień na kominie. I obudzili się tacy sami. A ja obudziłem się zupełnie inny.
Spojrzałem na zegar, ale zaraz się odwróciłem, żeby się nie zdradzić. Bo może tamten chłopak nie znał się na zegarze?
Ciekawy jestem, jak też będzie w szkole, jakich tam spotkam kolegów. Czy zauważą co, czy będą myśleli, że już dawno chodzę do szkoły? Dziwne, że wiem, do której szkoły mam iść, na którą ulicę. Wiem nawet, że nasza klasa jest na pierwszym piętrze, a siedzę na czwartej ławce koło okna. A koło mnie Gajewski.
Idę – tak maszeruję. Wymachuję rękami. Lekki jestem, wyspany. Zupełnie inaczej, niż kiedy byłem nauczycielem. Rozglądam się na wszystkie strony. Uderzyłem ręką w szyld blaszany. Nie wiem, po co to zrobiłem. Zimno, aż para idzie z ust. Umyślnie chucham, żeby szło więcej pary. Przychodzi na myśl, że mogę zagwizdać jak lokomotywa, dmuchać parą i biec zamiast chodzić. Ale się jakoś wstydzę. No – a właściwie czego? Na to przecież chciałem znów być dzieckiem, żeby mi było wesoło.
Ale od razu nie można. Trzeba się naprzód wszystkiemu przyjrzeć, dopiero potem.
Idą chłopcy i uczennice, idą i dorośli. Patrzę, kto weselszy. Ci spokojni i ci spokojni. Prawda: na ulicy nie mogą dokazywać. Zresztą jeszcze się nie rozruszali. Ja co innego: pierwszy dzień dopiero zaczynam być dzieckiem, więc mi wesoło.
I jakoś dziwnie. Jakbym się czegoś wstydził.
To nic. Pierwszego dnia tak być musi. Potem się przyzwyczaję.
Aż zobaczyłem duży wóz. A koń nie może uradzić. Widocznie źle podkuty, bo mu się nogi ślizgają. Paru chłopców stoi i patrzy. I ja przystanąłem.
„Ruszy z miejsca czy nie?”
Rozcieram uszy, tupię, bo nogi marzną; już chcę, żeby ruszył, żeby się skończyło… A szkoda mi odejść, dopóki nie zobaczę. Zawsze to ciekawe: bo może się koń przewróci – i jak sobie woźnica poradzi? Gdybym był duży, przeszedłbym obok obojętnie, pewnie bym wcale nie zauważył. A że jestem chłopakiem, więc mnie to ciekawi.
Patrzę, jak dorośli tylko nas odsuwają z drogi, bo im przeszkadzamy. Czego się tak śpieszą?
No, nic. Wóz ruszył nareszcie i przychodzę do szkoły.
Wieszam palto do swojej klasy. A tam już mówią, że Wisła stanęła.
– Dziś w nocy.
Tamten mówi, że nieprawda. Kłócą się. Właściwie nie kłócą się, ale spierają.
Jeden mówi:
– Patrzcie go! Pierwszy mróz i już mu Wisła stanęła! Kra to może płynie.
– Właśnie, że nie płynie.
– E, głowę zawracasz!
Jeszcze się paru przyłączyło. Dorosły na pewno powiedziałby, że się kłócą. Bo racja; ten mówi: „Głupi jesteś”, tamten mówi: „Frajerze”. Od Wisły przeszli na śnieg. Czy będzie, czy nie? A to, że dym z komina idzie w górę, więc nie będzie śniegu. A to, że po wróblach można poznać, czy będzie śnieg. Któryś tam mówi, że widział barometr.
I znowu:
– Głupi jesteś.
– Ty za to mądry!
– Kłamiesz!
– Może ty kłamiesz?
Nie wszyscy biorą udział w kłótni. Bo inni stoją, sami nic nie mówią, tylko słuchają.
Ja się też przysłuchuję i przypominam sobie, że i dorośli w cukierni też kłócą się często – nie o śnieg, ale o politykę. Zupełnie tak samo. Nawet mówią tak samo:
– Załóż się pan, że prezydent nie przyjmie dymisji.
A tu:
– Załóż się, że śniegu nie będzie.
Nie mówią: „Głupi – kłamiesz” – spierają się delikatniej, ale też jest hałas.
Ale tak stoję sobie, a wpada Kowalski.
– Te, słuchaj, napisałeś przykłady? Pożycz mi, to sobie przepiszę. Wczoraj goście byli u nas. A może pani będzie sprawdzała.
Ja nic: rozkładam teczkę i patrzę, co się tam dzieje w zeszycie. Jakby to było nie moje, a tego jakiegoś chłopca, który wczoraj za mnie lekcje odrabiał.
A tymczasem jest dzwonek. On nie czeka, aż sam pozwolę, tylko łapie i leci na swoją ławkę. A mnie przychodzi do głowy, że jeżeli przepisze tak samo, pani może pozna i pomyśli, że to ja ściągnąłem. Jeszcze mnie do kąta postawi.
Śmieszne mi się wydało, że będę stał w kącie.
A Wiśniewski się pyta:
– Czego się śmiejesz?
– Coś mi się przypomniało – mówię i dalej się śmieję.
A on:
– Wariat. Śmieje się, sam nie wie z czego.
Ja mówię:
– Wariat – nie wariat. Może wiem, z czego się śmieję, tylko ci nie chcę powiedzieć.
A on:
– Ho, ho, jaki ty tajemniczy.
I odszedł obrażony.
Dziwię się, że wiem, jak oni się nazywają, przecież ich pierwszy raz widzę i oni mnie także. Zupełnie jak we śnie.
Tymczasem wchodzi pani, a Kowalski zeszytu nie oddał. Wołam cicho: „Kowalski – Kowalski”, ale nie słyszy albo udaje. A pani mówi:
– Czego się kręcisz? Siedź spokojnie!
Myślę sobie: „No, zarobiłem pierwszą uwagę w szkole od nauczycielki”.