Kiedy znów będę mały. Janusz Korczak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kiedy znów będę mały - Janusz Korczak страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kiedy znów będę mały - Janusz Korczak

Скачать книгу

nieużyty, samolub. Powiedziałby: „chytry”, że chcę, żeby pani tylko mnie chwaliła, że dobrze napisałem przykłady.

      Chyba będę najlepiej się uczył, bo raz już szkołę kończyłem. Trochę zapomniałem, ale co innego sobie przypominać, a co innego uczyć się wszystkiego na nowo.

      Pani tłumaczy gramatykę, a ja dawno już umiem. Pani każe nam pisać, ja raz-dwa napisałem. I siedzę. Pani zauważyła, że nic nie robię, i pyta się:

      – A ty dlaczego nie piszesz?

      Mówię:

      – Już napisałem, proszę pani.

      – Pokaż no, coś ty tam napisał – mówi pani, ale tak, jakby zniecierpliwiona.

      Ja też nie lubię, jeżeli zadałem na całą godzinę, a napisali prędzej. Bo nauczyciel zada i chce mieć spokój do dzwonka, a oni się śpieszą, a potem zaczynają rozmawiać.

      Więc idę do pani i pokazuję.

      – Owszem, dobrze, ale jeden błąd zrobiłeś.

      – Gdzie? – pytam się niby zdziwiony.

      Naumyślnie zrobiłem błąd, żeby się pani nie domyśliła, że już raz szkołę skończyłem.

      Pani mówi:

      – Poszukaj sam, gdzie jest błąd. Gdybyś się tak nie śpieszył, mogłeś zupełnie dobrze napisać.

      Wracam na miejsce i niby szukam. Udaję, że jestem zajęty. Będę musiał powoli lekcje odrabiać, ale tylko z początku. Potem, kiedy już będę najlepszym uczniem w klasie, nauczyciele się przyzwyczają, że jestem zdolny.

      No, ale nudzić mi się zaczyna. A pani się pyta:

      – Znalazłeś swój błąd?

      Mówię:

      – Znalazłem.

      – To pokaż.

      Pani mówi: „Tak”. I jest dzwonek.

      Jak już jest dzwonek, zaczyna się przerwa. Niby pauza. Dyżurny wygania z klasy i okna otwiera.

      Co ja też będę robił? Dziwne mi się wydało, że mam z chłopakami się gonić. Ale probuję3 jak inni.

      Przyjemnie, wesoło. O, przyjemnie!

      Jakże dawno już nie biegałem!

      Kiedy byłem młody, mogłem nie gonić się, ale biec do tramwaju albo na dworzec. Czasem dokazywałem z dziećmi u znajomych. Niby chcę złapać, one uciekają. No, tak: kiedy byłem młody. Potem już do tramwaju się nie śpieszyłem. Co tam – uciekł mi tramwaj, na drugi poczekam. A jak na żarty gonię dziecko, to tylko kilka kroków, a potem tupię na miejscu, żeby postraszyć. A ono ucieka i dopiero się ogląda z daleka. Albo biegnie naokoło i robi wielkie koło, a ja się kręcę na miejscu i udaję, że się puszczę w pogoń. Ono myśli, że jakbym chciał, tobym złapał, bo ja jestem dorosły. A ja nie mogę. Bo siłę mam, ale mi serce zaraz mocno bić zaczyna i tchu brak. Tak, i po schodach już wolno wchodziłem, a jak było wysoko, odpocząłem po drodze.

      A teraz:

      Pędzę, aż mi powietrze szumi i w twarz bije. Spociłem się, ale nic. Przyjemnie, wesoło. Aż podskoczyłem z radości i zawołałem:

      – Aleee przyjemnie być dzieckiem!

      Zaraz się przestraszyłem i rozejrzałem, czy kto nie słyszał; bo mógł pomyśleć, że jeśli tak się cieszę, więc może nie zawsze byłem dzieckiem.

      Pędzę, że mi wszystko miga przed oczami. Męczę się, to prawda. Ale wystarczy przystanąć na chwilę, westchnąć parę razy – i znów mogę, już odpocząłem – dalej!

      Dobrze się stało, że znów sobie latam, a nie tak: człap – człap, krok za krokiem.

      O dobry krasnoludku, jakże ci jestem wdzięczny!

      Bo dla nas bieg jest jak konna jazda, galopem, „z wichrem w zawody”. Nic się nie wie, nie myśli, nie pamięta, nawet nie widzi – tylko się czuje życie, pełne życie. Czuje się, że jest powietrze we mnie i wokoło.

      Gonię, uciekam – wszystko jedno. Prędzej!

      Upadłem. Stłukłem kolano. Zabolało. I dzwonek.

      Szkoda. Żeby jeszcze troszeczkę. Żeby jeszcze minutkę.

      – Kto prędzej: ty czy ja?

      Już nie boli noga. Znów wiatr bije w oczy, w twarz, w płuca. Znów pędzę bez opamiętania, żeby być pierwszy. Cudem wymijam chłopców, zdobywam przeszkody. Próg – ręka za poręcz i w górę po schodach. Nie oglądam się, ale czuję, że został z daleka. Zwyciężam.

      I z całego rozmachu w wąskim korytarzu – bęc na kierownika4! Mało się nie przewrócił.

      Widziałem, że kierownik stoi, ale się już nie zdążyłem zatrzymać. Zupełnie jak maszynista, szofer czy motorniczy. W tej chwili zrozumiałem, że niesłusznie ich oskarżają. Przygoda, nieszczęście, ale nie wina. Może naprawdę wyszedłem z wprawy? Boże mój – tyle lat, tyle lat!

      Mogłem się wcisnąć między chłopaków, bo wszyscy lecieli. Ale ja dopiero pierwszy dzień jestem znowu uczniem.

      Więc stanąłem jak głupi. Nawet nie powiedziałem „przepraszam”. A kierownik złapał mnie za kołnierz i trząchnął, aż głowa mi zalatała. Ale zły taki, że nie wiem.

      – Jak się nazywasz, urwisie?

      Ja w strachu. Serce mi tłucze, słowa nie mogę wymówić. Wie on, że nienaumyślnie, więc powinien przebaczyć. Ale znów tak z rozmachu pchnąć kierownika? Mógł się przecież przewrócić, uderzyć. Chcę coś przemówić, ale drżę cały i język mi skołowaciał.

      A pan znów mną trząchnął i krzyczy:

      – Odpowiesz ty mi wreszcie czy nie? Pytam się, jak twoje nazwisko!

      A tu naokoło taka się kupa zebrała. I patrzą. A mnie wstyd, że zbiegowisko. Akurat pani przechodziła, zapędziła do klasy. Zostałem sam. Spuściłem głowę jak zbrodniarz.

      – Chodź do kancelarii.

      Powiadam cicho:

      – Pan kierownik pozwoli, że się usprawiedliwię.

      A kierownik:

      – Co tam mi będziesz dużo opowiadał! Jak się pytałem o nazwisko, czemu nie odpowiedziałeś od razu?

      Ja:

      – Bo się wstydziłem, że wszyscy stoją i patrzą.

      – A latać jak nieprzytomny to się nie wstydzisz? Przyjdź jutro z matką.

      Zacząłem

Скачать книгу


<p>3</p>

probować – dziś popr.: próbować. [przypis edytorski]

<p>4</p>

kierownik – tu: dyrektor szkoły. [przypis edytorski]