Wilcze gniazdo. Morawska Zuzanna

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wilcze gniazdo - Morawska Zuzanna страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Wilcze gniazdo - Morawska Zuzanna

Скачать книгу

jego Kobolda. Drobna i chuderlawa niewiasta, o małych i biegających oczach, miała silne i wielkie ręce, jak gdyby na postrach chłopców od kogo innego pożyczone.

      – O moje dzieciaki, moje wilczki kochane, – mówiła niemczyzną Kobolda, – rozbrykałyście się, jak widzę, trzeba was trochę wziąć do łaźni. Post i łaźnia wrócą was do pokory jak należy i wszelkie krzyki z głowy wybiją.

      To mówiąc, otworzyła drzwi w podłodze, a biorąc za kark jednego po drugim, popychała w głąb do podziemia. Chłopcy tak butni przed chwilą, spokojnie poddawali się żylastym dłoniom Koboldy, która wszedłszy ostatnia za nimi, drzwi zamknęła za sobą.

      W izbie, przed chwila gwarnej, zapanowała najzupełniejsza cisza, tylko tam z po za drzwi zamkniętych dochodził plusk wody, a czasem okrzyk, lub jęk bolesny. Dla dopełnienia bowiem wychowania dzieci, zabranych do niewoli przez Krzyżaków, była łaźnia, w której chłostą uczono je pokory i uległości.

      Chociaż izba, w której spotkaliśmy bawiących się chłopców, zwana była szkołą, po okrzykach jednak i całej rozmowie łatwo się domyślić, że chłopcy byli w niewoli. Krzyżacy bowiem wziąwszy litewskie lub mazurskie chłopię, starali się całem wychowaniem zatrzeć w nich pamięć o pochodzeniu. W tym celu w obrębie Malborskiego zamku wzniesiony był obszerny budynek, mieszczący zarazem wychowańców i Hexa z żoną, umyślnie sprowadzonych z głębi Germanii dla opiekowania się, jak ich nazywano, młodemi wilczkami. A i cała też szkoła zwaną była Wolfshöhle (wilcze gniazdo).

      Grube mury, okna wysokie, wąskie, wgłębione izby sklepione nadawały pozór smutny i ponury, różniący się najzupełniej od szerokich pól, lub szumiących lasów, w których chłopięta spędzili najpierwsze dziecięce lata. Chłopcom kazano przedewszystkiem zapomnieć ojczystej mowy, uczono niemieckiej, wszystko zaś, co tylko chytrość i przebiegłość wymyślić zdołała, wpajano w umysły i serca młodzieńcze, a przy tych naukach obznajmiano z zasadami wiary Chrystusowej. Na takich warunkach wiara ta nie mogła przyjąć się i rozrosnąć; jeżeli w którem sercu rozbudziło się uczucie ku nowej wierze, to chyba rozniecił je widok obrazu w kościele, gdzie Chrystus z miłością przygarniał dzieci ku sobie, lub też wielki posąg Matki Zbawiciela stojący w zagłębieniu zamkowego muru a tulący do piersi dzieciątko3. Nie raz chłopię, wbiegłszy na podwórzec zamkowy, wpatrywało się w ów posąg, przypominając sobie chwile, kiedy i jego do piersi tulono… Wtedy dźwięczała mu w uszach pieśń, którą go kiedyś macierz do snu usypiała. A chwila taka psuła długie krzyżackie nauki….

      III

      W podziemiach tuż obok owej łaźni na słomie leżało dwóch chłopców. Obszerna choć ciemna izba służyć mogła również dobrze za składy jak i więzienie. I rzeczywiście znać też miała ona przeznaczenie podwójne, bo oprócz dwóch chłopców, było tam dużo przewróconych do góry dnem wielkich beczek, lub nagromadzonych klepek drewnianych i obręczy żelaznych z rozsypanych i bezużytecznych statków. Światło wcale niedochodziło, a tylko wzrok przyzwyczajony do ciemności z trudnością mógł rozróżnić otaczające go przedmioty.

      – Jak myślisz, na długo nas tu zamknięto? – ozwał się jedeu z chłopiąt, przysuwając się do towarzysza.

      – Bo ja wiem! a pewnie posiedzimy. Postawili nam dzban z wodą, ba i kęs chleba. Odpowiedział drugi.

      – Hm! hm! mruknął towarzysz. A gdybyśmy też tak spróbowali wydostać się raz jeszcze na swobodę?

      – Ba, ale jak, czarno jak w kominie, ani nawet szczeliny, przez którąby się wydostać. Jeszcze ty cienki jak piskorz, przeciśniesz się wszędy, ale ja!

      – Eh, byleby tylko rozpatrzeć się, to się ta obaj przeciśniemy, a jak po za murem to i jakoś pójdzie, odparł chłopak zwany piskorzem.

      – Aha, po za murem, łatwoć to wyrzec, ale jak się dostać, a jak nas jeszcze raz złapią, to im się nie wykręcimy, żeśmy chcieli obaczyć, czy pod murem zamkowym gniazd nie ma, rzekły chłopak biadający nad swoją rozrosłą postacią, która mu się przecisnąć przez byle jaką szczelinę nie dozwalała.

      – No tak i co, – siedzieć tu w ciemnicy będziemy? lepiej niech nas raz już uśmiercą, aniżeli tak kryją po lochach, zawołał jego towarzysz.

      I nastała chwila ciszy.

      – Słuchajno Siewros, dawnoś ty tutaj między Krzyżaki? – przerwał milczenie ów grubas.

      – A pewnie, że dawno! Ot, byłem chłopię, co się w byle chwastach a między zbożem skryć mogło, a teraz sami przecie mówicie, że jak się wyciągnę tom nie ledwie jak słup w szkole długi.

      – To ci chleb krzyżacki jakoś poplagował. A żeś to do Niemców ze szczętem nie przyrósł.

      – Ja, do Niemców! zawołał z oburzeniem Siewros. Toś ty jeszcze chyba nie poznał, co to za gady, kiedy się dziwujesz, żem jeszcze do niemców nie przystał.

      – A juści, niepoznałem! Toć już dwa roki minęło na gody, jak oni mnie przyprowadzili.

      – To możeś ty z jakich Niemców?

      – Coś ty wyrzekł Siewros! ja z Niemców! nie powtarzaj tego, bo się żywy z mojej garści nie wydostaniesz! zawołał znany nam już Jaśko, zacisnąwszy pięść z taką siłą, aż kości zatrzeszczały.

      – No, – nie gniewaj się bracie, ja tylko chciałem się upewnić, czy i ty tak jako ja wrzesz na Krzyżaki.

      – Ho, – a może więcej! oni to między nas tam daleko jako świnie w szkodę włażą, – ba gorzej, boć świnia szkodę zrobi w polu, a ludzi żywi, a Krzyżak pole zniszczy, a człeka połknie!

      – Eh!? a to oni człeków żywcem zjadają? zapytał niedowierzająco z pewnym strachem Siewros.

      – Ba, gorzej jakby zjedli, bo ciągną ot pod swoje zamczysko!

      – Ta, prawda, gorzej! jakby raz zjedli, toby mowy dziwnej nie uczyli! mówił Siewros powoli, jakby sobie chciał coś przypomnieć

      – A ty dawniej miałeś inną, nie krzyżacką mowę? zapytał Jaśko.

      – A jakże, a przecie nasza mowa to jak szum lasów, gdy wiatr powoli iglicami drzew kołysze, a taka, że chociaż jużeś skończył, to ci się zda że jeszcze w uszach dźwięczy: nie, ale ja jej przypomnieć sobie nie mogę.

      – Oho, ja jeszcze pamiętam, a wciąż mi się plącze między niemieckie wyrazy, a pieśni w uszach grają, co je na polach a w kościołach śpiewają.

      I Jaśko, jakby idąc za własną myślą począł cichym głosem: Po nad Wisłą… po nad wodą… wrogi straszne kroczą… nie dam ciebie, dziecię moje… nie dam cię mój synu!…

      – Ba, tak mi to macierz śpiewała, mówił już dalej niemiecką mową Jaśko, a no przyszli zabrali, ba i jam wszystkiego zapomniał!

      – U nas nie taką, inszą mową śpiewają, ale ja już swojej nie baczę! rzekł Siewros i zamyślił się smutnie, a po chwili dodał:

      – A no, próżno, tutaj w ciemnicy żyć nie możemy! trzeba się wydostać.

      – A

Скачать книгу


<p>3</p>

widok obrazu w kościele, gdzie Chrystus z miłością przygarniał dzieci ku sobie, lub też wielki posąg Matki Zbawiciela stojący w zagłębieniu zamkowego muru a tulący do piersi dzieciątko – płaskorzeźba na drzewie nieudolnego dłuta ze śladem farb, wyobrażająca Chrystusa błogosławiącego dzieci, znajduje się dotąd w kościele po krzyżackim w Malborgu. Posąg Matki Boskiej, olbrzymiej postaci we wnęce zamkowej. Obadwa mają być zabytkami trzynastego wieku. [przypis autorski]