Lalka, tom pierwszy. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Lalka, tom pierwszy - Болеслав Прус страница 21
– Wiesz, Florciu, namyśliłam się, nie sprzedam moich sreber obcemu. Mogą naprawdę dostać się Bóg wie w jakie ręce. Siądź zaraz, jeżeliś łaskawa, przy moim biurku i napisz do ciotki, że… przyjmuję jej propozycję. Niech nam pożyczy trzy tysiące rubli i niech weźmie serwis i srebra.
Panna Florentyna patrzy na nią z najwyższym zdumieniem, wreszcie odpowiada:
– To jest niemożliwe, Belciu.
– Dlaczego?…
– Przed kwadransem otrzymałam list od pani Meliton, że srebra i serwis już kupione.
– Już?… Kto je kupił? – woła panna Izabela chwytając kuzynkę za ręce.
Panna Florentyna jest zmieszana.
– Podobno jakiś kupiec z Rosji… – mówi, lecz czuć, że mówi nieprawdę.
– Ty coś wiesz, Florciu!… Proszę cię, powiedz!… – błaga ją panna Izabela. Jej oczy napełniają się łzami.
– Zresztą tobie powiem, tylko nie zdradź tajemnicy przed ojcem – prosi kuzynka.
– Więc kto?… No, kto kupił?…
– Wokulski – odpowiada panna Florentyna.
Pannie Izabeli w jednej chwili obeschły oczy nabierając przy tym barwy stalowej. Odpycha z gniewem ręce kuzynki, przechodzi tam i na powrót swój gabinet, wreszcie siada na foteliku naprzeciw panny Florentyny. Nie jest już przestraszoną i zdenerwowaną pięknością, ale wielką damą, która ma zamiar kogoś ze służby osądzić, a może wydalić.
– Powiedz mi, kuzynko – mówi pięknym kontraltowym głosem – co to za śmieszny spisek knujecie przeciwko mnie?
– Ja?… spisek?… – powtarza panna Florentyna, przyciskając rękoma piersi. – Nie rozumiem cię, Belu…
– Tak. Ty, pani Meliton i ten… zabawny bohater… Wokulski…
– Ja i Wokulski?… – powtarza panna Florentyna. Tym razem zdziwienie jej jest tak szczere, że wątpić nie można.
– Przypuśćmy, że nie spiskujesz – ciągnie dalej Panna Izabela – ale coś wiesz…
– O Wokulskim wiem to, co wszyscy. Ma sklep, w którym kupujemy, zrobił majątek na wojnie…
– A o tym, że wciąga papę do spółki handlowej, nie słyszałaś?
Wyraziste oczy panny Florentyny zrobiły się bardzo dużymi.
– Ojca twego wciąga do spółki?… – rzekła wzruszając ramionami. – Do jakiejże spółki może go wciągnąć?…
I w tej chwili przestrasza się własnych słów…
Panna Izabela nie mogła wątpić o jej niewinności; znowu parę razy przeszła się po gabinecie z ruchami zamkniętej lwicy i nagle zapytała:
– Powiedzże mi przynajmniej: co sądzisz o tym człowieku?
– Ja o Wokulskim?… Nic o nim nie sądzę, wyjąwszy chyba to, że szuka rozgłosu i stosunków.
– Więc dla rozgłosu ofiarował tysiąc rubli na ochronę?
– Z pewnością. Dał przecie dwa razy tyle na dobroczynność.
– A dlaczego kupił mój serwis i srebra?
– Zapewne dlatego, ażeby je z zyskiem sprzedać – odpowiedziała panna Florentyna. – W Anglii za podobne rzeczy dobrze płacą.
– A dlaczego… wykupił weksle papy?
– Skąd wiesz, że to on? W tym nie miałby żadnego interesu.
– Nic nie wiem – pochwyciła gorączkowo panna Izabela – ale wszystko przeczuwam, wszystko rozumiem… Ten człowiek chce zbliżyć się do nas…
– Już się przecie poznał z ojcem – wtrąciła panna Florentyna.
– Więc do mnie chce się zbliżyć!… – zawołała panna Izabela z wybuchem. – Poznałam to po…
Wstyd jej było dodać: „po jego spojrzeniu”.
– Czy nie uprzedzasz się, Belciu?…
– Nie. To, czego doznaję w tej chwili, nie jest uprzedzeniem, ale raczej jasnowidzeniem. Nawet nie domyślasz się, jak ja dawno znam tego człowieka, a raczej – od jak dawna on mnie prześladuje. Teraz dopiero przypominam sobie, że przed rokiem nie było przedstawienia w teatrze, nie było koncertu, odczytu, na którym bym go nie spotkała, i dopiero dziś ta… bezmyślna figura wydaje mi się straszną…
Panna Florentyna aż cofnęła się z fotelikiem, szepcząc:
– Więc przypuszczasz, żeby się ośmielił…
– Zagustować we mnie?… – przerwała ze śmiechem panna Izabela. – Tego nawet nie myślałabym mu bronić. Nie jestem ani tak naiwna, ani tak fałszywie skromna, ażeby nie wiedzieć, że się podobam… mój Boże! nawet służbie… Kiedyś gniewało mnie to jak żebranina, która zastępuje nam drogę na ulicach, dzwoni do mieszkań albo pisuje listy z prośbą o wsparcie. Ale dziś – tylko zrozumiałam lepiej słowa Zbawcy: „Komu wiele dano, od tego wiele żądać będą.”170.
– Zresztą – dodała wzruszając ramionami – mężczyźni w tak bezceremonialny sposób zaszczycają nas swoim uwielbieniem, że nie tylko już nie dziwię się ich nadskakiwaniu albo impertynenckim spojrzeniom, ale temu, gdy jest inaczej. Jeżeli w salonie spotkam człowieka, który mi nie mówi o swej sympatii i cierpieniach albo nie milczy posępnie w sposób zdradzający jeszcze większą sympatię i cierpienia, albo nie okazuje mi lodowatej obojętności, co ma być oznaką najwyższej sympatii i cierpień, wtedy – czuję, że mi czegoś brak, jak gdybym zapomniała wachlarza albo chusteczki… O, ja ich znam! tych wszystkich donżuanów171, poetów, filozofów, bohaterów, te wszystkie tkliwe, bezinteresowne, złamane, rozmarzone albo silne dusze… Znam całą tę maskaradę i zapewniam cię, że dobrze się nią bawię. Cha! cha! cha!… jacy oni śmieszni…
– Nie rozumiem cię, Belciu… – wtrąciła panna Florentyna rozkładając ręce.
– Nie rozumiesz?… Więc chyba nie jesteś kobietą.
Panna Florentyna zrobiła gest przeczący, a następnie powątpiewający.
– Posłuchaj – przerwała panna Izabela. – Od roku już straciliśmy stanowisko w świecie. Nie zaprzeczaj, bo tak jest, wszyscy o tym wiemy. Dziś jesteśmy zrujnowani.
– Przesadzasz…
– Ach, Floro, nie pocieszaj mnie, nie kłam!… Czyżeś nie słyszała przy obiedzie, że nawet tych kilkanaście rubli, które ma obecnie mój ojciec, są wygrane w karty od…
170
171