Lalka, tom pierwszy. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Lalka, tom pierwszy - Болеслав Прус страница 27
– Dlaczegożeś ty się nie ożenił?
– Bo mi narzeczona umarła – odpowiedział doktór pochyliwszy się na tył fotelu i patrząc w sufit. – Więc zrobiłem, com mógł: otrułem się chloroformem. Było to na prowincji. Ale Bóg zesłał dobrego kolegę, który wysadził drzwi i uratował mnie. Najpodlejszy rodzaj miłosierdzia!… Ja zapłaciłem za drzwi zepsute, a kolega odziedziczył moją praktykę ogłosiwszy, żem wariat…
Znowu wrócił do włosów i mikroskopu.
– A jaki z tego sens moralny dla ostatniej miłości? – spytał Wokulski.
– Ten, że samobójcom nie należy przeszkadzać – odpowiedział doktór.
Wokulski poleżał jeszcze z kwadrans, potem podniósł się, postawił w kącie fajkę i schyliwszy się nad doktorem ucałował go.
– Bywaj zdrów, Michale.
Doktór zerwał się od stołu.
– No?…
– Wyjeżdżam do Bułgarii
– Po co?
– Zostanę wojskowym dostawcą. Muszę zrobić duży majątek!… – odparł Wokulski.
– Albo?…
– Albo… nie wrócę.
Doktór popatrzył mu w oczy i mocno ścisnął go za rękę.
– Sit tibi terra levis202 – rzekł spokojnie. Odprowadził go do drzwi i znowu wziął się do swojej roboty.
Już Wokulski był na schodach, gdy doktór wybiegł za nim i zawołał wychylając się przez poręcz:
– Gdybyś jednak wrócił, nie zapomnij przywieźć mi włosów: bułgarskich, tureckich i tak dalej, od obu płci. Tylko pamiętaj: w oddzielnych pakietach z notatkami. Wiesz przecie, jak to robić…
…Wokulski ocknął się z tych dawnych wspomnień.
Nie ma doktora ani jego mieszkania i nawet ich od dziesięciu miesięcy nie widział. Tu jest błotnista ulica Radna, tam Browarna. Na górze spoza nagich drzew wyglądają żółte gmachy uniwersyteckie; na dole parterowe domki, puste place i parkany, a niżej – Wisła.
Obok niego stał jakiś człowiek w wypłowiałej kapocie z rudawym zarostem. Zdjął czapkę i pocałował Wokulskiego w rękę. Wokulski przypatrzył mu się uważniej.
– Wysocki?… – rzekł. – Co ty tu robisz?
– Tu mieszkamy, wielmożny panie, w tym domu – odpowiedział człowiek wskazując na niską lepiankę.
– Dlaczego nie przyjeżdżasz po transporta203? – pytał Wokulski.
– Czym przyjadę, panie, kiedy jeszcze na Nowy Rok koń mi padł.
– Cóż robisz?
– A ot tak – razem nic. Zimowaliśmy u brata, co jest dróżnikiem na Wiedeńskiej Kolei204. Ale i jemu bieda, bo go ze Skierniewic205 przenieśli pod Częstochowę. W Skierniewicach ma trzy morgi206 i żył jak bogacz, a dzisiaj i on kiepski, i grunt wynędznieje bez dozoru.
– No, a z wami co teraz?
– Kobieta niby trochę pierze, ale takim, co nie bardzo mają czym płacić, a ja – ot tak… Marniejemy, panie… nie pierwsi i nie ostatni. Jeszcze póki wielkiego postu, to człowiek krzepi się mówiący207: dzisiaj pościsz za dusze zmarłe, jutro na pamiątkę, że Chrystus Pan nic nie jadł, pojutrze, na intencję, ażeby Bóg złe odmienił. Zaś po świętach nie będzie nawet sposobu i dzieciom wytłomaczyć, na jaką intencję nie jedzą…
Ale i wielmożny pan coś markotnie wygląda? Taki już widać czas nastał, że wszyscy muszą zginąć – westchnął ubogi człowiek.
Wokulski zamyślił się.
– Komorne wasze zapłacone? – spytał.
– Nawet nie ma, panie, co płacić, bo nas i tak wypędzą.
– A dlaczego nie przyszedłeś do sklepu, do pana Rzeckiego? – spytał Wokulski.
– Nie śmiałem, panie. Koń odszedł, wóz u Żyda, kubrak na mnie jak na dziadzie… Z czymże było przyjść i jeszcze ludziom głowę zaprzątać?…
Wokulski wydobył portmonetkę.
– Masz tu – rzekł – dziesięć rubli na święta. Jutro w południe przyjdziesz do sklepu i dostaniesz kartkę na Pragę. Tam u handlarza wybierzesz sobie konia, a po świętach przyjeżdżaj do roboty. U mnie zarobisz ze trzy ruble na dzień, więc dług spłacisz łatwo. Zresztą dasz sobie radę.
Ubogi człowiek dotknąwszy pieniędzy zaczął się trząść.
Uważnie słuchał Wokulskiego, a łzy spływały mu po wychudzonej twarzy.
– Czy panu powiedział kto – zapytał po chwili – że z nami jest… ot tak?… Bo już nam ktoś – dodał szeptem – przysyłał siostrę miłosierdzia, będzie z miesiąc. Mówiła, że muszę być ladaco, i dała nam kartkę na pud208 węgla z Żelaznej209 ulicy. Czy może pan tak sam z siebie?…
– Idź do domu, a jutro bądź w sklepie – odparł Wokulski.
– Idę, panie – odpowiedział człowiek kłaniając się do ziemi.
Odszedł, lecz przystawał na drodze; widocznie rozmyślał nad niespodziewanym szczęściem.
W tej chwili Wokulskiego tknęło szczególne przeczucie.
– Wysocki!… – zawołał. – A twemu bratu jak na imię?
– Kasper – odpowiedział człowiek wracając pędem.
– Przy jakiej mieszka stacji?
– Przy Częstochowie, panie.
– Idź do domu. Może Kaspra przeniosą do Skierniewic.
Ale ten zamiast iść, zbliżył się.
– Przepraszam, wielmożny panie – rzekł nieśmiało – ale jak mnie kto zaczepi: skąd mam tyle pieniędzy?…
– Powiedz, że na rachunek wziąłeś ode mnie.
– Rozumiem, panie… Bóg…
202
203
204
205
Skierniewice – miasto powiatowe i węzeł kolejowy, 66 km na południowy zachód od Warszawy. [przypis redakcyjny]
206
207
208
209
ulica Żelazna – w zachodniej części Warszawy (w czasie wojny poważnie zniszczona). [przypis redakcyjny]