Krzyżacy, tom drugi. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krzyżacy, tom drugi - Генрик Сенкевич страница 1

Krzyżacy, tom drugi - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

>Krzyżacy Tom drugi

      Krzyżacy – Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, założony w czasie krucjat (ok. 1191), po upadku Królestwa Jerozolimskiego usiłował stworzyć sobie państwo w Europie na ziemiach pogańskich Prusów i na terenie Litwy. [przypis edytorski]

      Rozdział pierwszy

      Jurand, znalazłszy się na podwórzu zamkowym, nie wiedział zrazu1, dokąd iść, gdyż knecht2, który go przeprowadził przez bramę, opuścił go i udał się ku stajniom. Przy blankach3 stali wprawdzie żołdacy, to pojedynczo, to po kilku razem, ale twarze ich były tak zuchwałe, a spojrzenia tak szydercze, iż łatwo było rycerzowi odgadnąć, że mu drogi nie wskażą, a jeżeli na pytanie odpowiedzą, to chyba grubiaństwem lub zniewagą. Niektórzy śmieli się, pokazując go sobie palcami; inni poczęli nań znów miotać śniegiem, tak samo jak dnia wczorajszego. Lecz on, spostrzegłszy drzwi większe od innych, nad którymi wykuty był w kamieniu Chrystus na krzyżu, udał się ku nim w mniemaniu, że jeśli komtur i starszyzna znajdują się w innej części zamku lub w innych izbach, to go ktoś przecie musi z błędnej drogi nawrócić.

      I tak się stało. W chwili gdy Jurand zbliżył się do owych drzwi, obie ich połowy otworzyły się nagle i stanął przed nimi młodzianek z wygoloną głową4 jak klerycy, ale przybrany w suknię5 świecką, i zapytał:

      – Wyście, panie, Jurand ze Spychowa?

      – Jam jest.

      – Pobożny komtur6 rozkazał mi prowadzić was. Pójdźcie za mną.

      I począł go wieść przez sklepioną wielką sień ku schodom. Przy schodach jednak zatrzymał się i obrzuciwszy Juranda oczyma, znów spytał:

      – Broni zaś nie macie przy sobie żadnej? Kazano mi was obszukać.

      Jurand podniósł do góry oba ramiona, tak aby przewodnik mógł dobrze obejrzeć całą jego postać, i odpowiedział:

      – Wczoraj oddałem wszystko.

      Wówczas przewodnik zniżył głos i rzekł prawie szeptem:

      – Tedy strzeżcie się gniewem wybuchnąć, boście pod mocą i przemocą.

      – Aleć i pod wolą boską – odpowiedział Jurand.

      I to rzekłszy, spojrzał uważnie na przewodnika, a spostrzegłszy w jego twarzy coś w rodzaju politowania i współczucia rzekł:

      – Uczciwość patrzy ci z oczu, pachołku. Odpowieszże mi szczerze na to, o co spytam?

      – Śpieszcie się, panie – rzekł przewodnik.

      – Oddadzą dziecko za mnie?

      A młodzieniec podniósł brwi ze zdziwieniem:

      – To wasze dziecko tu jest?

      – Córka.

      – Owa panna w wieży przy bramie?

      – Tak jest. Przyrzekli ją odesłać, jeśli im się sam oddam.

      Przewodnik poruszył ręką na znak, że nic nie wie, ale twarz jego wyrażała niepokój i zwątpienie.

      A Jurand spytał jeszcze:

      – Prawda-li, że strzegą jej Szomberg7 i Markwart8?

      – Nie ma tych braci w zamku. Odbierzcie ją jednak, panie, nim starosta Danveld ozdrowieje.

      Usłyszawszy to, Jurand zadrżał, ale nie było już czasu pytać o nic więcej, gdyż doszli do sali na piętrze, w której Jurand miał stanąć przed obliczem starosty szczytnieńskiego. Pachołek, otworzywszy drzwi, cofnął się na powrót ku schodom.

      Rycerz ze Spychowa wszedł i znalazł się w obszernej komnacie, bardzo ciemnej, gdyż szklane, oprawne w ołów gomółki przepuszczały niewiele światła, a przy tym dzień był zimowy, chmurny. W drugim końcu komnaty palił się wprawdzie na wielkim kominie ogień, ale źle wysuszone kłody mało dawały płomienia. Dopiero po niejakim czasie, gdy oczy Juranda oswoiły się ze zmrokiem, dostrzegł w głębi stół i siedzących za nim rycerzy, a dalej za ich plecami całą gromadę zbrojnych giermków i równie zbrojnych knechtów, między którymi błazen zamkowy trzymał na łańcuchu oswojonego niedźwiedzia.

      Jurand potykał się niegdyś z Danveldem, po czym widział go dwukrotnie na dworze księcia mazowieckiego jako posła, ale od tych terminów9 upłynęło kilka lat; poznał go jednak pomimo mroku natychmiast i po otyłości, i po twarzy, a wreszcie po tym, że siedział za stołem w pośrodku, w poręczastym krześle, mając rękę ujętą w drewniane łupki10, opartą na poręczy. Po prawej jego stronie siedział stary Zygfryd de Löwe z Insburka, nieubłagany wróg polskiego plemienia w ogóle, a Juranda ze Spychowa w szczególności; po lewej młodsi bracia Gotfryd i Rotgier. Danveld zaprosił ich umyślnie, aby patrzyli na jego tryumf nad groźnym wrogiem, a zarazem nacieszyli się owocami zdrady, którą na współkę11 uknuli i do której wykonania dopomogli. Siedzieli więc teraz wygodnie, przybrani w miękkie, z ciemnego sukna szaty, z lekkimi mieczami przy boku – radośni, pewni siebie, spoglądając na Juranda z pychą i z taką niezmierną pogardą, którą mieli zawsze w sercach dla słabszych i zwyciężonych.

      Długi czas trwało milczenie, albowiem pragnęli się nasycić widokiem męża, którego przedtem po prostu się bali, a który teraz stał przed nimi ze spuszczoną na piersi głową, przybrany w zgrzebny12 wór pokutniczy, z powrozem u szyi, na którym wisiała pochwa miecza.

      Chcieli też widocznie, by jak największa liczba ludzi widziała jego upokorzenie, gdyż przez boczne drzwi, prowadzące do innych izb, wchodził, kto chciał, i sala zapełniła się niemal do połowy zbrojnymi mężami. Wszyscy patrzyli z niezmierną ciekawością na Juranda, rozmawiając głośno i czyniąc nad nim uwagi. On zaś widząc ich, nabrał właśnie otuchy, albowiem myślał w duszy: „Gdyby Danveld nie chciał dotrzymać tego, co obiecywał, nie wzywałby tylu świadków”.

      Tymczasem Danveld skinął ręką i uciszył rozmowy, po czym dał znak jednemu z giermków, ów zaś zbliżył się do Juranda i chwyciwszy dłonią za powróz otaczający jego szyję, przyciągnął go o kilka kroków bliżej do stołu.

      A Danveld spojrzał z tryumfem po obecnych i rzekł:

      – Patrzcie, jako moc Zakonu zwycięża złość i pychę.

      – Daj tak Bóg zawsze! – odpowiedzieli obecni.

      Nastała znów chwila milczenia, po której Danveld zwrócił się do jeńca:

      – Kąsałeś Zakon jako pies zapieniony13, przeto14 Bóg sprawił, że jako pies stoisz przed nami, z powrozem na szyi, wyglądając łaski i zmiłowania.

      – Nie równaj mnie z psem, komturze – odrzekł Jurand – bo czci ujmujesz tym, którzy potykali się ze mną i z mojej ręki polegli.

      Na te słowa

Скачать книгу


<p>1</p>

zrazu (daw.) – z początku. [przypis edytorski]

<p>2</p>

knecht (daw.) – żołnierz piechoty niemieckiej. [przypis edytorski]

<p>3</p>

blanki – zwieńczenie muru obronnego. [przypis edytorski]

<p>4</p>

wygolona głowa – mowa o tzw. tonsurze; tonsura, stosowana od roku 633 do 1972, była kręgiem wygolonym na głowie zakonnika, oznaczającym jego przynależność do stanu duchownego. [przypis edytorski]

<p>5</p>

suknia – szata, ubiór. [przypis edytorski]

<p>6</p>

komtur – zwierzchnik domu zakonnego bądź okręgu w zakonach rycerskich, do których zaliczali się krzyżacy. [przypis edytorski]

<p>7</p>

Szomberg – nazwisko to, jako zabójcy dzieci księcia Witolda, pojawia się w tekstach pisarza i historyka Karola Szajnochy (1818-1868). [przypis edytorski]

<p>8</p>

Markwart von Salzbach – komtur krzyżacki, ścięty przez wielkiego księcia Witolda po bitwie pod Grunwaldem, ponoć za krzywdę wyrządzoną Birucie. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Markwart von Salzbach był wieloletnim doradcą Witolda i współuczestnikiem bitwy nad Worsklą. [przypis edytorski]

<p>9</p>

terminy (daw.) – wydarzenia, zwł. niepomyślne. [przypis edytorski]

<p>10</p>

łupki – odłupane kawałki drewna, często wykorzystywane jako prowizoryczne usztywnienie złamanej kończyny. [przypis edytorski]

<p>11</p>

na współkę – dziś popr. wspólnie bądź na spółkę. [przypis edytorski]

<p>12</p>

zgrzebny – utkany z grubego, szorstkiego płótna. [przypis edytorski]

<p>13</p>

zapieniony – piana toczona z pyska psa jest objawem wścieklizny. [przypis edytorski]

<p>14</p>

przeto (daw.) – więc, zatem, toteż. [przypis edytorski]