Ogniem i mieczem, tom drugi. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem, tom drugi - Генрик Сенкевич страница 33
Lecz oto w siwym i błękitnym oddaleniu zamajaczyły spiczaste wieże Warszawy, więc dalsze księcia rozmyślania rozpierzchły się, a natomiast wydał rozkazy, które oficer służbowy wnet Wołodyjowskiemu, dowódcy eskorty, odniósł. Skoczył wskutek tych rozkazów pan Michał od kolaski Anusinej, przy której dotąd koniem toczył, do ciągnących znacznie z tyłu chorągwi, aby szyk sprawić i w ordynku412 dalej już ciągnąć. Zaledwie jednak ujechał kilkanaście kroków, gdy usłyszał, że pędzi ktoś za nim – obejrzał się: był to pan Charłamp, rotmistrz lekkiego znaku pana wojewody wileńskiego i Anusin adorator.
Wołodyjowski wstrzymał konia, bo od razu zrozumiał, że pewnie przyjdzie do jakowegoś zajścia, a lubił z duszy takie rzeczy pan Michał; pan Charłamp zaś zrównał się z nim i z początku nic nie mówił, sapał tylko i wąsami srodze ruszał, widocznie szukając wyrazów; na koniec ozwał się:
– Czołem, czołem, panie dragan413!
– Czołem, panie pocztowy414!
– Jak waszmość śmiesz nazywać mnie pocztowym? – pytał zgrzytając zębami pan Charłamp – mnie, towarzysza415 i rotmistrza? Ha?
Pan Wołodyjowski począł podrzucać obuszek416, który trzymał w ręku, całą uwagę skupiwszy niby na to tylko, by po każdym młyńcu chwytać go za rękojeść – i odrzekł jakby od niechcenia:
– Bo po pętelce nie mogę poznać szarży.
– Waść całemu towarzystwu uwłaczasz, którego nie jesteś godzien.
– A to dlaczego? – pytał z głupia frant Wołodyjowski.
– Bo w cudzoziemskim autoramencie służysz.
– Uspokójże się waćpan – rzecze pan Michał – choć w dragonach służę, przeciem jest towarzysz i to nie lekkiego, ale poważnego znaku pana wojewody – możesz tedy ze mną mówić jak z równym albo jak z lepszym.417
Pan Charłamp pomiarkował się trochę, poznawszy, iż nie z tak lekką, jak mniemał, osobą ma do czynienia, ale nie przestał zębami zgrzytać, bo go zimna krew pana Michała do jeszcze większej złości doprowadziła – więc rzekł:
– Jak waćpan śmiesz mi w drogę włazić?
– Ej, widzę, waszmość okazji szukasz?
– Może i szukam, i to ci powiem (tu pan Charłamp pochylił się do ucha pana Michała i kończył cichszym głosem), żeć uszy obetnę, jeśli mi przy pannie Annie będziesz zastępował drogę.
Pan Wołodyjowski znów począł podrzucać obuszek bardzo pilnie, jakby to czas był właśnie na takową zabawę, i ozwał się tonem perswazji:
– Ej, dobrodzieju, pozwól jeszcze pożyć – zaniechaj mnie!
– O, nie! Nic z tego! Nie wymkniesz się! – rzekł pan Charłamp chwytając za rękaw małego rycerza.
– Ja się przecie nie wymykam – mówił łagodnie pan Michał – ale teraz na służbie jestem i z ordynansem418 księcia pana mojego dążę. Puść waść rękaw, puść, proszę cię, bo inaczej co mnie biednemu robić?… Chyba tym oto obuchem w łeb zajadę i z konia zwalę. – Tu pokorny z początku głos Wołodyjowskiego tak jakoś zasyczał jadowicie, że pan Charłamp spojrzał z mimowolnym zdziwieniem na małego rycerza i rękaw puścił.
– O! Wszystko jedno! – rzekł. – W Warszawie dasz mi pole, dopilnuję cię!
– Nie będę się krył, wszelako jakże to nam bić się w Warszawie? Raczże mnie waszmość nauczyć! Nie bywałem tam jeszcze w życiu moim, ja prosty żołnierz, alem słyszał o sądach marszałkowskich, które za wydobycie szabli pod bokiem króla lub interrexa419 gardłem karzą.
– Znać to, żeś waćpan w Warszawie nie bywał i żeś prostak, skoro się sądów marszałkowskich boisz i nie wiesz, że w czasie bezkrólewia kaptur420 sądzi, z którym sprawa łatwiejsza, a już o waścine uszy gardła mi nie wezmą, bądź pewien.
– Dziękuję za naukę i często o instrukcję poproszę, bo widzę, żeś waćpan praktyk nie lada i mąż uczony, a ja, jakom tylko infimę minorum421 praktykował, ledwie adjectivum cum substantivo422 pogodzić umiem, i gdybym waćpana chciał, broń Boże, głupim nazwać, to tyle tylko wiem, że powiedziałbym: stultus423, a nie stulta424 ani stultum425.
Tu pan Wołodyjowski począł znów podrzucać obuszek, pan Charłamp zaś aż zdumiał się, potem krew mu uderzyła do twarzy i szablę z pochwy wyciągnął, ale w tym samym mgnieniu oka i mały rycerz, chwyciwszy obuszek pod kolano, swoją błysnął. Przez chwilę patrzyli na się jak dwa odyńce, z rozwartymi nozdrzami i z płomieniami w oczach – lecz pan Charłamp zmiarkował się pierwszy, iż z samym wojewodą przyszłoby mu mieć sprawę, gdyby na jego oficera jadącego z rozkazem napadł – więc też i pierwszy szablisko na powrót schował.
– O! Znajdę cię, taki synu! – rzekł.
– Znajdziesz, znajdziesz, boćwino426! – rzekł mały rycerz.
I rozjechali się, jeden do kawalkaty, drugi do chorągwi, które znacznie się przez ten czas zbliżyły, tak iż z kłębów kurzawy dochodził już tupot kopyt po twardym trakcie. Pan Michał wnet sprawił jazdę i piechotę do porządnego pochodu i ruszył na czele. Po chwili przycłapał ku niemu pan Zagłoba.
– Czego chciało od ciebie owo
411
412
413
414
415
416
417
418
419
420
421
422
423
424
425
426