Potop, tom drugi. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Potop, tom drugi - Генрик Сенкевич страница 3
Myślał więc i rozważał, nagle uderzył się pięścią w głowę:
– Kiep ze mnie! – mruknął – toż wezmę chłopa na postronek i każę się wyprowadzić na gościniec.
Nagle wstrząsnął się, wymówiwszy ostatni wyraz.
– Na gościniec? A tam ten książę i pogoń…
„Piętnaście koni trzeba stracić! – rzekł sobie w duchu stary wyga z takim żalem, jakby te konie od małego wyhodował. – Nie może być inaczej, tylko skończyło się nasze szczęście. Trzeba siedzieć w chacie, póki pan Kmicic nie wyzdrowieje, siedzieć z wolą mieszkańców albo bez woli, a co potem będzie, to już pułkownika głowa.”
Tak rozmyślając, wrócił do chaty. Czujni żołnierze stali przy drzwiach i choć widzieli z dala latarkę migocącą w ciemności, tęż samą, z którą Soroka i smolarz wyszli, przecie kazali im się opowiedzieć, kto są, zanim puścili ich do chaty. Soroka dał ordynans10, by strażujący zmienili się o północku, sam zaś rzucił się na tapczan obok Kmicica.
W chacie uczyniło się cicho, jeno świerszcze rozpoczęły zwykłą muzykę, w przyległej komórce myszy chrobotały w nagromadzonych tam rupieciach, od czasu do czasu zaś chory budził się i marzył widocznie gorączkowo, bo do uszu Soroki dolatywały bezładne jego słowa:
– Miłościwy królu, odpuść… Tamci zdrajcy… Wszystkie ich sekreta powiem… Rzeczpospolita sukno czerwone… Dobrze, mam cię, mości książę… Trzymaj!… Miłościwy królu!… Tędy, bo tam zdrada!
Soroka podnosił się na tapczanie i słuchał, lecz chory, zakrzyknąwszy raz i drugi, zasypiał, a potem znów budził się i wołał:
– Oleńka! Oleńka, nie gniewaj się!…
Dopiero koło północy uspokoił się zupełnie i zasnął na dobre. Soroka też począł drzemać, ale wnet zbudziło go ciche pukanie do drzwi chaty.
Czujny żołnierz otworzył oczy natychmiast i zerwawszy się na równe nogi, wyszedł z chaty.
– A co tam?
– Panie wachmistrzu, smolarz uciekł.
– Do stu diabłów! wnet on nam tu zbójów naprowadzi. A kto jego pilnował?
– Biłous.
– Poszedłem z nim konie nasze poić – rzekł, tłumacząc się, Biłous. – Kazałem mu wiadro ciągnąć, a sam szkapy trzymałem…
– I co? w studnię skoczył?
– Nie, panie wachmistrzu, jeno między pnie, co ich wedle studni siła leży naciętych, i w karczowe doły. Puściłem konie, bo choćby się rozbiegły, to tu są drugie, i skoczyłem za nim, alem w pierwszym dole utknął. Noc, ciemno, jucha miejsce zna, tak i pomknął… Żeby go mór trafił!
– Naprowadzi on nam tu diabłów, naprowadzi… Żeby go pioruny zatrzasły!…
Wachmistrz uciął, a po chwili rzekł:
– Nie będziemy się kładli, trzeba czuwać do rana: lada chwila kupa nadejść może.
I dając przykład innym, sam zasiadł na progu chaty z muszkietem w ręku, żołnierze zaś siedli koło niego, gwarząc między sobą z cicha, to podśpiewując półgłosem, to nasłuchując, czy wśród nocnych odgłosów boru nie dojdzie ich tętent i parskanie zbliżających się koni.
Noc była pogodna i księżycowa, ale hałaśliwa. W głębinach leśnych wrzało życie. Była to pora bekowiska11, więc puszcza brzmiała naokół groźnymi rykami jeleni. Odgłosy owe, krótkie, chrapliwe, pełne gniewu i zaciekłości, rozlegały się naokoło, we wszystkich częściach lasu, w głębiach i bliżej, czasem tuż, tuż, jakby o sto kroków za chatą.
– Jeśli oni nadejdą, to też będą porykiwać, by nas zmylić – rzekł Biłous.
– E! tej nocy nie nadejdą. Nim chłop do nich zdąży, to i dzień będzie! – odrzekł inny żołnierz.
– Po dniu, panie wachmistrzu, zdałoby się chatę przetrząść i pod ścianami pokopać, bo jeśli zbóje tu mieszkają, to i skarby muszą być.
– Najlepsze skarby w onej stajni – odparł Soroka, wskazując ręką na szopę.
– A pobierzem?
– Głupiście! tu wyjścia nie ma, jeno bagna wkoło.
– A przecieśmy przyjechali.
– Bóg nas przeprowadził. Żywa dusza tu nie przyjdzie ani nie wyjdzie, jeśli drogi nie zna.
– Po dniu znajdziem.
– Nie znajdziem, bo umyślnie nakluczono i ślady są mylne. Nie trzeba było chłopa puszczać.
– Wiadomo, że gościniec o dzień drogi – rzekł Biłous – i w tamtej stronie…
Tu wskazał palcem na wschodnią część lasu.
– Będziem jechać, póki nie przejedziem – ot co!
– To myślisz, żeś już pan, jak będziesz na trakcie? Lepsza ci tu kula rozbójnika niż tam stryczek.
– Jak to, ojcze? – rzekł Biłous.
– Bo tam już pewno nas szukają.
– Kto, ojcze?
– Książę.
Tu Soroka umilkł nagle, a za nim umilkli i inni, jakby zdjęci przestrachem.
– Oj! – rzekł wreszcie Biłous. – Tu źle i tam źle; kruty ne werty12!
– Nagnali nas jak siromachów13 w sieci; tu zbóje, a tam książę! – rzekł inny żołnierz.
– Niech ich tam piorun zapali! Wolę mieć sprawę ze zbójem niż z charakternikiem14 – odpowiedział Biłous – bo że ten książę niesamowity, to niesamowity. Zawratyński to przecie z niedźwiedziem wpół się brał, a on mu szablę wydarł jako dziecku. Nie może inaczej być, tylko go zaczarował, bo i to jeszcze widziałem, że jak się potem na Witkowskiego rzucił, to w oczach urósł
10
11
12
13
14