Potop, tom drugi. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Potop, tom drugi - Генрик Сенкевич страница 6

Potop, tom drugi - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

krzyczeć:

      – A pokaż no się który z chaszczów, wnet się nogami nakryjesz!

      Nastała chwila ciszy, po czym w zaroślach rozległ się groźny głos:

      – Coście za jedni?

      – Lepsi od tych, co po traktach grasują.

      – Jakim prawem naszliście naszą siedzibę?

      – Zbój o prawo pyta! Nauczy was kat prawa, idźcie do kata!

      – Wykurzymy was stąd jak jaźwców23!

      – A chodź! Patrz jeno, byś się tym dymem sam nie zadławił!

      Głos w zaroślach zamilkł, widocznie napastnicy poczęli się naradzać, tymczasem Soroka szepnął do Kmicica:

      – Trzeba tu będzie którego zwabić i związać; będziem mieć i zakładnika, i przewodnika.

      – Ba! – rzekł Kmicic – jeżeli który przyjdzie, to na parol24.

      – Ze zbójami godzi się i na parol nie zważać.

      – Lepiej nie dać! – rzekł Kmicic.

      Wtem pytania nowe zabrzmiały od strony zarośli:

      – Czego tu chcecie?

      Tu sam Kmicic zabrał głos:

      – Jakeśmy przyjechali, tak byśmy i pojechali, gdybyś politykę25, kpie, znał i od garłacza nie zaczynał.

      – Nie osiedzisz się tu, wieczorem przyjdzie nas sto koni!

      – Przed wieczorem przyjdzie dwieście dragonów, a bagna cię nie obronią; bo są tam tacy, którzy przejadą, jako i myśmy przejechali.

      – Toście wy żołnierze?

      – Jużci, nie zbóje.

      – A spod jakiej chorągwi?

      – A cóżeś to, hetman? Nie tobie się będziem sprawiali.

      – Po staremu wilcy tu was ogryzą.

      – A was kruki zdziobią.

      – Gadajcie, czego chcecie, do stu diabłów! Po coście do naszej chaty wleźli?

      – A chodź no sam! Nie będziesz z chaszczów gardła darł. Bliżej! bliżej!

      – Na parol?

      – Parol dla rycerstwa, nie dla zbójów. Chcesz – wierz, nie chcesz – nie wierz!

      – We dwóch można-li?

      – Można!

      Po chwili z zarośli, odległych na sto kroków, wynurzyło się dwóch ludzi wysokich i pleczystych. Jeden, nieco pochylony, musiał być człekiem wiekowym, drugi szedł prosto, jeno szyję wyciągał ciekawie ku chacie; obaj mieli na sobie półkożuszki oszyte szarym suknem, jakie nosiła pomniejsza szlachta, wysokie jałowicze buty i kapuzy26 futrzane, naciśnięte na oczy.

      – Kiej diabeł! – mruknął Kmicic, przypatrując się pilnie dwom mężom.

      – Panie pułkowniku – zawołał Soroka – cud chyba, ale to nasi ludzie!

      Tamci tymczasem zbliżyli się o kilka kroków, ale nie mogli rozpoznać stojących przy chacie, bo ich zakrywały konie.

      Nagle Kmicic wysunął się naprzód.

      Wszelako nadchodzący nie poznali go, bo twarz miał obwiązaną, wstrzymali się jednak i poczęli mierzyć go ciekawie i niespokojnie oczyma.

      – A gdzie drugi syn, panie Kiemlicz? – spytał pan Andrzej – czy aby nie poległ?

      – Kto to? jak to? co? kto mówi? co? – rzekł stary dziwnym, jakby przestraszonym głosem.

      I stanął nieruchomie, otworzywszy szeroko usta i oczy: wtem syn, który jako młodszy, miał wzrok bystrzejszy, zerwał nagle czapkę z głowy.

      – O dla Boga! Jezu!… Ociec, to pan pułkownik! – zakrzyknął.

      – Jezu! o słodki Jezu! – zawtórował stary – to pan Kmicic!!

      I obaj stanęli w nieruchomej postawie, w jakiej podkomendni witają swych naczelników, a na twarzach ich malowały się równocześnie przestrach i zdumienie.

      – Ha! tacy synowie! – rzekł, uśmiechając się, pan Andrzej – to z garłacza mnie witacie?

      Tu stary zerwał się i począł krzyczeć:

      – A bywajcie tu wszyscy! Bywajcie!

      Z zarośli ukazało się jeszcze kilku ludzi, między którymi drugi syn starego i smolarz; wszyscy biegli na złamanie karku z gotowymi broniami, nie wiedzieli bowiem, co zaszło, lecz stary znów zakrzyknął:

      – Do kolan, szelmy! do kolan! To pan Kmicic! Który tam kiep strzelił? Dawaj go sam!

      – Sameś ociec strzelił – rzekł młody Kiemlicz.

      – Łżesz! Łżesz jak pies! Panie pułkowniku, kto mógł wiedzieć, że to wasza miłość w naszej sadybie! Dla Boga, oczom jeszcze nie wierzę!

      – Jam jest, we własnej osobie! – rzekł Kmicic, wyciągając doń rękę.

      – O Jezu! – odpowiedział stary – taki gość w boru! Oczom nie wierzę! Czym my tu waszą miłość przyjmiemy? Żeby my się spodziewali, żeby my wiedzieli!

      Tu zwrócił się do synów:

      – Ruszże się tam który, bałwanie, do lochu, miodu wynieść!

      – Daj ociec klucz od kłódki! – rzekł jeden z synów.

      Stary począł szukać w pasie, a jednocześnie spoglądał podejrzliwie na syna.

      – Klucz od kłódki? Ale! Znają cię, cyganie; więcej sam wypijesz, niż tu przyniesiesz. Co? sam pójdę; klucza od kłódki mu się chce! Idźcie jeno pnie odwalić, a otworzę i wyniosę ja sam!

      – To, widzę, loszek pod pniami masz ukryty, panie Kiemlicz? – rzekł Kmicic.

      – Albo to można co utrzymać z takimi zbójami! – odpowiedział stary, wskazując na synów. – Ojca by zjedli. Jeszczeście tu?! Idźcie pnie odwalić. Tak to słuchacie tego, który was spłodził?

      Młodzi kopnęli się żywo za chatę, ku kupom naciętych pni.

      – Po staremu, jak widzę, z synami w niezgodzie? – pytał Kmicic.

      – Kto by z nimi był w zgodzie…

Скачать книгу


<p>23</p>

jaźwiec – borsuk. [przypis edytorski]

<p>24</p>

na parol – pod słowem honoru. [przypis edytorski]

<p>25</p>

polityka (z łac.) – tu: uprzejmość, dobre obyczaje. [przypis edytorski]

<p>26</p>

kapuza (z łac. caput: głowa) – futrzana czapka-uszanka. [przypis edytorski]