Jak oczarować męża. Janice Maynard
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Jak oczarować męża - Janice Maynard страница 2
Tarletonowie od dziesięcioleci zamieszkiwali lwią część niewielkiej przybrzeżnej wysepki na północy miasta. Ich licząca siedem hektarów posiadłość składała się z głównej budowli i kilku mniejszych, rozrzuconych tu i ówdzie budynków.
Dostępu do całości broniło metalowe ogrodzenie wraz z imponującą kutą bramą. Zaś od strony plaży, która miała teoretycznie publiczny charakter, podejrzliwy z natury patriarcha rodu Gerald kazał postawić wysoki mur.
Lisette zdziwiła się, widząc samochód Jonathana. Zazwyczaj o tej porze nie było go w domu. Miała nadzieję, że jej dzisiejsza wizyta sprowadzi się do zdawkowego powitania z Geraldem i położenia na biurku Jonathana koperty, którą miała w torebce.
Mogła to zrobić także w „miejskim” biurze firmy, ale sytuacja wymagała szczególnej dyskrecji. Zdecydowała się złożyć wymówienie i z tego powodu czuła się zdenerwowana. Jonathan zareaguje zapewne zakłopotanym zdumieniem lub złością. Albo i jednym, i drugim.
Przeczyta jej pismo i będzie się domagał wyjaśnień. Lisette od dawna ćwiczyła przed lustrem stosowną przemowę, w której było coś o popadnięciu w rutynę, potrzebie nowych wyzwań i marzeniu o podróżach. W domu wypadało to nawet wiarygodnie, z wyjątkiem może fragmentu wychwalającego Jonathana i jego rodzinę za dobroć, którą jej okazali.
Gdy Lisette była na studiach podyplomowych, jej matka doznała udaru. Przez siedem lat dziewczyna musiała więc harować na dwóch etatach, by wyżywić siebie i matkę oraz opłacić tabun opiekunek.
Przejście do pracy w Tarleton Shipping całkowicie odmieniło jej los. Dobre wynagrodzenie i pakiet socjalny sprawiły, że nie musiała się zaharowywać i mogła sensownie spędzać więcej czasu z chorą mamą.
Kiedy po drugim udarze matka zeszłej jesieni zmarła, Jonathan wręcz naciskał, by Lisette wzięła sobie wolne na pozałatwianie wszelkich koniecznych w takich wypadkach spraw. Rzadko właściciel prywatnej firmy odznaczał się taką szlachetnością i empatią.
A teraz ona odpłaca mu się czarną niewdzięcznością. Opuszcza firmę i jego – najlepszego szefa na świecie.
Ale cóż, chce mieć męża, dziecko i normalne życie. A podkochiwanie się w Jonathanie przez kolejny rok, dwa, a może nawet pięć lat kompletnie jej to uniemożliwia. Żywiła do niego szczególną słabość, a żadne znaki na niebie ani ziemi nie wskazywały, by było do uczucie odwzajemnione. Cóż, życie ma swoje prawa. Trzeba iść naprzód.
Oby tylko się na niego nie napatoczyć… To cholerne poczucie winy zaraz ją zrujnuje.
W domu panowała niczym niezmącona cisza. Może Jonathana wcale tu nie ma? Spędza czas z jakimś kolegą albo koleżanką, a może z siostrą Mazie i J.B., jej świeżo poślubionym mężem?
Widok Geralda Tarletona drzemiącego w ulubionym fotelu z podnóżkiem nie był dla niej zaskoczeniem. Przeszła obok niego na palcach. Może Jonathan jest gdzieś na górze, a jej uda się zostawić pismo na biurku i wymknąć się niepostrzeżenie?
Panowie mieszkali na piętrze, a dwa pokoiki na parterze z oknami wychodzącymi na podjazd pełniły funkcję świetnie wyposażonych pomieszczeń biurowych.
Mniejszy z nich był królestwem Lisette. Zaczynała w księgowości, ale od trzech lat piastowała stanowisko asystentki Jonathana. Jej obowiązki polegały – najogólniej rzecz biorąc – na ułatwianiu mu życia i pracy we wszelkich możliwych wymiarach.
I była w tym dobra. Nawet bardzo.
Rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że oba biurowe pokoje są puste. Lisette wyjęła z torebki nieco zmiętą kopertę.
Ostatnia noc upłynęła jej na rozważaniu rozmaitych opcji. Rezygnacja za pomocą listu była tchórzostwem. Jonathan zasługiwał na to, by usłyszeć ją z jej ust. Ale ją to przerastało. Bała się, że w ostatniej chwili zmieni zdanie. A od formy pisemnej nie ma odwrotu.
– Lisette, co tu robisz? – Zbliżając się do stołu, usłyszała za sobą męski głos.
Obróciła się na pięcie, starając się wepchnąć nieszczęsną kopertę do kieszeni.
– Jonathan, przestraszyłeś mnie. Myślałam, że nie ma cię w domu.
– Ależ ja tu mieszkam – przypomniał jej z uśmiechem.
– Jasne – odparła, dyskretnie wycierając spocone dłonie w spódnicę. – Pomyślałam, że skoro nie ma cię w pracy, przyjadę tu. Bo mogę ci być potrzebna – tłumaczyła się niezbyt logicznie.
On zdawał się tego nie zauważać. Był blady, spięty i jakby roztargniony.
– Jonathan? Coś się stało?
– Mam nie najlepszy dzień – odparł, patrząc na nią.
– Przykro mi. Mogę w czymś pomóc?
Jego wygląd przekonał ją, że w tym stanie Jonathan z pewnością nie przyjąłby jej rezygnacji z wyrozumiałością.
– Bo ja wiem…? – wycedził powoli, jak we śnie.
Jego zachowanie było niepokojące. Gdzie się podział ten bystry błyskotliwy człowiek, jej szef, który żelazną ręką zarządzał olbrzymią firmą?
– Co się stało? – Lekko dotknęła jego ramienia. – Straciliśmy kontrakt z Porterem?
Zaprzeczył ruchem głowy i przełożył na biurku jakieś papiery.
– Wczoraj wieczorem przesłałem ci mejle. Zajęłaś się nimi? Potem chętnie podyktuję ci kilka listów – powiedział, krzywiąc się i dotykając ręką głowy.
Był coraz bardziej blady.
Lisette wiedziała o prześladujących go od miesięcy bólach głowy.
– Wziąłeś tabletkę? – spytała cicho. – Widzę, że cię boli.
– Wziąłem. Ale dopiero niedawno.
– Idź na górę i się połóż. Weź z sobą telefon na wypadek, gdybyś mnie potrzebował.
Nawet ból i kiepski nastrój zazwyczaj nie pozbawiały Jonathana Tarletona jego charyzmy. Był przystojny i sprawiał wrażenie mężczyzny, który nad wszystkim panuje. Ale teraz wyglądał na kompletnie… bezradnego. I dla Lisette to był szok.
– Dobrze, ale tylko na godzinę i ani minuty dłużej – odparł nieco opryskliwie. – Nastawię budzik w telefonie.
Powoli wspinał się na schody. Zaczęło do niego docierać, że już z tego nie wyjdzie. Był u kilku lekarzy, a ostatnie badania dały ostateczną odpowiedź.
Kręcił się po swojej wspaniale urządzonej sypialni w poszukiwaniu przepisanych tabletek i klął pod nosem. Nie może się dłużej oszukiwać. Potrzebuje ich. W jego głowie zagnieździł się bowiem chyba zespół